"Supernova": Świetny debiut z kiepskim zakończeniem [Festiwal w Gdyni]
"Supernova" to mocne kino, ale bardzo oszczędne w formie. Dramat, jaki rozgrywa się w małej wiosce trzyma w napięciu niemal do końca. Szkoda, że reżyser nie znalazł lepszego zakończenia. Na kilka minut przed zakończeniem, emocje opadają.
Bartosz Kruhlik podjął w swoim debiucie karkołomne wyzwanie. Postanowił zbudować "Supernovą" niczym antyczny dramat. Mamy tu jedność czasu, jedność miejsca i jedność akcji. Myślicie, że to nudne? Nawet nie wiecie, jak bardzo się mylicie. Ten film trzyma w napięciu niczym najlepszy thriller. Szkoda tylko, że napięcie spada kilka minut przed końcem.
"Supernovą" otwiera ujęcie drogi. Upalne lato, środek małej wsi, po prawej krowa. Na tej niemal nieuczęszczanej przez pojazdy drodze toczy się rodzinny dramat. Kobieta postanawia odejść od swojego męża alkoholika i zabrać ze sobą dwóch synów. Nie odchodzi jednak daleko, bo ledwie kilkaset metrów. Wtedy w nią i w dzieci uderza rozpędzone auto. Człowiek prowadzący pojazd ucieka z miejsca wypadku. Tymczasem na miejsce przybywa policja i pogotowie. A później okoliczni mieszkańcy, których przybywa coraz więcej.
Atmosfera filmu zagęszcza się wraz z kolejnymi osobami pojawiającymi się w miejscu wypadku. To mała społeczność, więc każdy wie, kim są ofiary. Okoliczni mieszkańcy niczym antyczny chór komentują wydarzenia. Ale czasem też pchają je do przodu. Nie mogąc znieść bezradności policji, próbują wziąć sprawy w swoje ręce.
Zobacz także: "Proceder". Oficjalny zwiastun
Ale prawdziwy dramat rozgrywa się między trzema głównymi bohaterami: mężem i ojcem ofiar, policjantem, którego łączy z nim coś więcej niż zawodowy obowiązek, oraz sprawcą wypadku, który jak się okazuje, jest politykiem i prawdopodobnie z tego powodu uniknie odpowiedzialności za swój czyn. Każdy z tej trójki podejmuje decyzje, z których nie ma odwrotu. A przy rosnącej wściekłości tłumu, wszystko zdaje się być przesądzone.
Ta historia, w której wątek polityczny został ledwie zarysowany, przywodzi na myśl ostatni film Patryka Vegi. "Supernova" to jednak znacznie lepsze kino. Kruhlik nie potrzebuje prostackich żartów i tabloidowego stylu, by opowiedzieć o polskich realiach, a jednocześnie tworzy przy tym bardzo uniwersalną opowieść o zbrodni, zemście i karze.
Debiutujący reżyser świetnie prowadzi aktorów, a operator Michał Dymek na bardzo ograniczonej przestrzeni potrafi działać z kamerą cuda. "Supernova" trzyma na skraju fotela niemal do samego końca. Niestety zakończenie filmu przynosi rozczarowanie. Sprawia wrażenie doklejonego bez większego namysłu. Straszna szkoda, że pomysł, który być może wyglądał dobrze na papierze, okazał się nietrafiony. Ale wybaczamy. "Supernova" to jeden z najciekawszych tegorocznych debiutów. A Bartosz Kruhlik pokaże nam jeszcze, co potrafi. Zobaczycie.