Sylvester Stallone dla WP: "Rambo 5" będzie odtrutką na "Avengers"
- Thora, który wali we wrogów młotem, nigdy nie ubrudzi odprysk z ciała kogoś, kogo właśnie rozwalił. To niedorzeczne. Mój film będzie pełen mroku, ale tego prawdziwego - mówi WP Sylvester Stallone. - Bardzo mocno dajemy się dzisiaj ograniczać poprawności politycznej. Boimy się dotykać pewnych kwestii, bo przypadkiem zostaną źle odebrane - dodaje.
Spotykamy się na dachu hotelu Marriott w Cannes podczas 72. edycji festiwalu filmowego. Pod hotelem tłum fanów - informacja, że zatrzymał się tutaj Sly już dawno się rozniosła wśród uczestników imprezy. Czekają z kartkami i długopisami, i gotowymi do użycia aparatami. Są wśród nich licealiści, jak i emeryci. To właśnie tutaj widać najlepiej, że Stallone łączy pokolenia. Zapomnienie na pewno mu nie grozi.
STALLONE W KRÓTKIM RĘKAWKU
Aktor ma sentyment do Lazurowego Wybrzeża. Gości tu po raz kolejny, choć nie każdy pobyt był dla niego przyjemny. Niektórzy do dziś nie mogą mu zapomnieć kontrowersyjnego pomysłu na promocję "Niezniszczalnych 3", kiedy w 2014 roku razem z Arnoldem Schwarzeneggerem, Melem Gibsonem, Harrisonem Fordem, Jasonem Stathamem, Wesleyem Snipesem, Dolphem Lundgrenem, Kelseyem Grammerem i Antonio Banderasem w drodze na konferencją prasową przejechali przez Bulwar La Croisette… czołgiem.
Teraz zjawił się w Cannes, żeby zaprezentować fragmenty jednej z najgorętszych premier jesieni: "Rambo 5" już 20 września w kinach. Stallone na wywiad przychodzi w przeciwsłonecznych okularach i niebieskiej koszuli z krótkim rękawem. Zanim do mnie podejdzie, makijażystka przeciera mu usta po tej części twarzy, którą aktor ma sparaliżowaną. Ja w tym czasie podpisuję cyrograf, który zobowiązuje mnie m.in. do: nierobienia zdjęć, nieproszenia o selfie, niezadawania pytań o życie prywatne, niewymuszania deklaracji politycznych itp. Lista jest długa.
Kiedy w końcu siadamy naprzeciwko siebie przy zacienionym stoliku, aktor wyciąga do mnie rękę, przedstawia się, pyta, skąd jestem, po czym swoim charakterystycznym głosem rzuca: "Pewnie się tego nie spodziewałeś, ale czeka cię powalający wywiad!".
Kiedy pytam, czy inni nastawiają się do niego negatywnie, od razu poważnieje.
- Do dzisiaj, kiedy idę na spotkania z producentami, z którymi wcześniej nie poznaliśmy się, zdarza się, że spodziewają się, że czeka ich kwadrans z napompowanym osiłkiem. Uwielbiam ten moment, kiedy trochę pogadamy, a oni zbierają szczękę z podłogi, ale nie od mojego sierpowego! - śmieje się aktor, który ani trochę nie przypomina bezwzględnych twardzieli, w jakich wciela się na ekranie. Zachowuje się raczej, jak przemiły dziadek, który chce się podzielić doświadczeniem i refleksjami z ciekawskim wnukiem.
Śmieje się, kiedy pytam, czy łagodnieje z wiekiem.
- Każdy, kto tak zakłada, przeżyje szok na projekcji "Rambo 5". Mój bohater to zwierzę, które działa według instynktów. Nie dotyczą go ograniczenia, którymi pęta nas kultura i cywilizacja. Rambo jest maszyną do zabijania i to się nie może nagle zmienić. Chociaż jest coraz starszy, a ciało odmawia mu posłuszeństwa, nadal wie, po co mu broń i jak się nią posługiwać. Film w kinach będzie na pewno dostępny dopiero od 18. roku życia. Nie ma możliwości ustępstwa pod tym kątem - deklaruje.
ZWIERZĘCY INSTYNKT
Z zapowiedzi dystrybutorów wiemy tylko, że w "piątce" Rambo trafi do Meksyku, gdzie czeka go starcie z narkotykowym kartelem. Kiedy o tym napominam, Stallone od razu mi przerywa: - Ta zapowiedź w żaden sposób nie oddaje tego, co nas czeka. Nie chcę, żeby widzowie pomyśleli, że tym razem nagle reaguję na problemy, które toczą amerykańskie społeczeństwo, a Rambo staje się wybawicielem Amerykanów. On ma swoich rodaków gdzieś. Za dużo ma w sobie demonów, żeby jeszcze egzorcyzmować innych. Rambo ma swoje powody, żeby przekroczyć granicę z Meksykiem, i tylko one mają dla niego znaczenie.
W dobie rządów Donalda Trumpa trudno jednak wyobrazić sobie amerykański film z akcją rozgrywającą się u południowych sąsiadów, który jest zwolniony z politycznego ciężaru. "Rambo: Pierwsza krew" - zarówno powieść Davida Morrella, jak i jej adaptacja z 1982 roku były przecież komentarzem do wojny w Wietnamie, a kolejne części - do sytuacji w Birmie czy Afganistanie. Stallone zaprzecza jednak, że najnowszy film jest wyrazem jego poglądów albo głosem zaangażowanym w toczącą się debatę publiczną.
- Trudno jest mi sobie wyobrazić Rambo, który nagle w geście empatii zajmuje się nielegalnymi imigrantami. Albo wypowiada się w sprawie budowania na granicy muru. To nie jest jego świat. Na niego problemy współczesnej Ameryki nie wpływają tak jak jego wewnętrzne traumy. On jest zajęty sobą, demonami w swojej głowie - deklaruje.
W Cannes Stallone spotkał się z publicznością przed uroczystym pokazem pierwszego "Rambo". Wyświetlono go na największym ekranie w pałacu festiwalowym, a o zdobycie biletów widzowie starali się przez kilka dni. Na Bulwarze La Croisette na każdym kroku można było napotkać elegancko ubranych ludzi wyposażonych w kartki z błagalnymi prośbami o bilet na spotkanie z idolem. Warto było czekać, bo Stallone okazał się jednym z królów festiwalu, który żartował i sypał anegdotami.
STAROŚĆ RAMBO
Na spotkaniu zaprezentował widowni fragmenty "Rambo 5: Ostatnia krew", które zaskakują przede wszystkim tym, w jak świetnej formie jest aktor.
- Nie ma co ukrywać, wielu z akrobacji nie byłem już w stanie w tym wieku wykonać. Padanie i powstawanie na komendę cholernie mnie męczy. Nie zamierzałem udawać, że Rambo nadal jest w młodzieńczej formie. Dlatego w nowym filmie kilka razy będzie musiał znieść upokorzenie, którego źródłem jest niedomagające ciało - mówi mi.
Na potrzeby poprzedniej części - "Johna Rambo" z 2008 roku Stallone mocno przypakował. Teraz jest na ekranie znacznie chudszy. - Kiedy kręciliśmy "czwórkę", ważyłem 102 kg. Teraz pozostałem w mojej wadze, która plasuje się poniżej 80 kg. Wolałem być lżejszy, żeby sprawniej się poruszać. Czułem się dzięki temu pewniej - zwierza się.
Druga rzecz, która w pokazanych fragmentach szokuje, to poziom brutalności. Krew leje się gęsto, a ciała wrogów ulegają zmasakrowaniu. Kino, zwłaszcza hollywoodzkie, dziś od takich widoków już odchodzi. Stallone przeciwnie: - Bardzo mocno dajemy się dzisiaj ograniczać poprawności politycznej. Boimy się dotykać pewnych kwestii, bo przypadkiem zostaną źle odebrane. W efekcie kino staje się coraz mniej mroczne. Wystarczy spojrzeć na to, jak wyglądają dzisiaj "Gwiezdne wojny" czy "Avengers". W tych filmach giną setki bohaterów, ale ich śmierć jest ugrzeczniona. Thora, który wali we wrogów młotem, nie można zobaczyć umorusanego krwią, nigdy nie ubrudzi go odprysk z ciała kogoś, kogo właśnie rozwalił. To niedorzeczne. Mój film będzie pełen mroku, ale tego prawdziwego. Stanie się odtrutką na "Avengers" - deklaruje Stallone.
Wspominam, że bijący rekordy popularności "Avengers: Koniec gry" to przede wszystkim gratka dla bogacących się producentów, ale Stallone nie pozwala mi ciągnąć myśli. Od razu wchodzi mi w słowo. - Może jestem naiwny, ale dla mnie wartością serii są ich bohaterowie. Kino dzieli się na świetnie opowiedziane historie i rewelacyjnie skonstruowane postaci. Pierwsze mają to do siebie, że kończą się z pojawieniem napisów końcowych. Drugie - że można ich umieszczać w nowych przestrzeniach i fabułach. W dobie popularności seriali domagamy się powrotów do mocnych, charakternych postaci jak cała brygada Mścicieli - mówi trzeźwo.
Kiedy pytam, co takiego ma w sobie Rambo, że zapragnął do niego wrócić, zanim odpowie, zdejmuje przeciwsłoneczne okulary. Patrzy na mnie sympatycznym spojrzeniem i mówi spokojnie: - Takie postaci jak Rambo są w historii kina czymś unikatowym. Mają charyzmę, bogaty świat wewnętrzny, są unikatowi i osobni. Chce się ich oglądać, idzie się za nimi bezwiednie. Mają w sobie magnes, któremu nie można się oprzeć. Nie potrafiłem znieść myśli, że nie dowiemy się, jak odnajdzie się we współczesności, kiedy będzie musiał radzić sobie nie tylko z traumą przeszłości, ale też z mijającym czasem. Marzyłem, żeby to zobaczyć. Wierzę, że tego samego chcą widzowie - przekonuje.
Okrzyki radości i owacja na stojąco po pokazie fragmentów "Rambo: Ostatnia krew" są na jego założenie wystarczającym dowodem.
Cały wywiad z Sylvestrem Stallone przeczytacie w Wirtualnej Polsce we wrześniu przed premierą filmu "Rambo: Ostatnia krew", który wejdzie do kin 20 września.
Artur Zaborski, Cannes