Po premierze gry *“Jedi Knight 2: Jedi Outcast” gracze zgadzali się co do jednego - produkcja była naprawdę świetna, ale odgłosy wydawane przez miecze świetlne po prostu nie do przyjęcia. Brakowało tego “zuuum” przy wymachu bronią. Gdzieś zniknęło to “ksssss”, towarzyszące włączeniu szlachetnego narzędzia do ciachania wrogów.*
W “Mrocznym widmie” tych jedynie słusznych dźwięków nie zabrakło. Wiele można temu filmowi zarzucić, ale walki na miecze świetlne zrealizowane są po prostu niesamowicie. Zniknęli starcy i młokosy ze starej trylogii, wymachujący bronią jak kijami od szczotki. Na ich miejsce w “Mrocznym widmie” pojawili się prawdziwi wirtuozi sztuk walki, wojownicy łączący fechtunek z akrobatyką. Porównując starą i nową trylogię doskonale widać, jak daleko zaszło kino przez te 20 lat.
Odpowiedzialny za choreografię potyczek kaskader Nick Gillard chwali się, że style walki, które wymyślił na potrzeby nowych “Gwiezdnych wojen” łączą ze sobą wiele różnych szkół fechtunku takich jak japońskie kenjutsu czy europejska walka rapierem. Tenisiści i drwale obecni w kinowej sali zapewne wydali z siebie pomruki zadowolenia, widząc ruchy charakterystyczne dla swojego szlachetnego zajęcia. Nawet jeśli w przypadku tych dwóch ostatnich źródeł inspiracji Gillard, który w końcu spędził pół dzieciństwa w cyrku i całkowicie poważnego podejścia do życia podejrzewać u niego nie można, odrobinkę przesadził, to i tak nie jest to ważne. Walki na miecze wyglądają po prostu fenomenalnie.
Uzbrojeni w tę wiedzę, zdobytą przecież dopiero po premierze “Mrocznego widma”, możemy usiąść w sali kinowej i podziwiać wymiany ciosów pomiędzy rycerzami Jedi, Qui-Gon Jinem (Liam Neeson) i Obi-Wanem Kenobi (Ewan McGregor) a Sithem, Darhem Maulem (Ray Paul). Gallard twierdzi, że każdy z nich posiada charakterystyczny dla siebie styl, odzwierciedlający osobowość. Młody Obi-Wan jest więc skory do popisów, wymachiwania mieczem i akrobatyki. Stateczny Qui Gon Jin stawia na efektywność. Darth Maul to pewny swoich umiejętności wojownik, którego jedynym celem jest zabicie przeciwnika.
Tych szaleńczych pojedynków nie jest zresztą w stanie odtworzyć żadne inne medium, które za cel postawiło sobie opowiadanie historii. Żadna książka, żadna gra, nie odda szaleńszego tempa walk z “Mrocznego widma”, rozbłysków zderzających się mieczy świetlnych, potężnego podkładu muzycznego napisanego przez nieocenionego Johna Williamsa. Oglądając pierwszą część nowej trylogii ma się wrażenie, że właśnie do takich scen stworzone zostało kino. O ile oczywiście umiemy wyłączyć się w sali i nie słyszeć zgryźliwych uwag domorosłych krytyków, stawiających sobie za cel wyszydzenie filmu, który wykpiony został już na wszystkie możliwe sposoby.
Warto obserwować, jak “Mroczne widmo” w wersji 3D radzić sobie będzie w kinach nie tylko ze względu na sceny pojedynków. Oglądalność filmu będzie wyznacznikiem tego, ilu osobom tak naprawdę podobała się pierwsza część nowej trylogii. Zazwyczaj widz idąc do kina kupuje kota w worku, z jednej strony za przewodnika mając recenzentów, z drugiej zaś za kusicieli speców od reklamy. “Mroczne widmo” już wszyscy wiedzieli i wyrobili sobie o nim zdanie w ciągu ostatnich 13 lat. Za to teraz czarno na białym zobaczymy, czy Jar Jar Binks i kiepskie dialogi są w stanie zabić magię kosmicznych potyczek i walk bronią, która w naszej nudnej rzeczywistości, pozbawionej bajkowości światów Lucasa, nie mają prawa istnieć.