Szeptane ghost story
„Przebudzenie” – bo tak brzmi oryginalny tytuł (i o wiele lepiej oddaje on sens filmu), stara się wpasować w jeden z podgatunków horroru, jakim jest „ghost story”. Niestety nie wychodzi mu to najlepiej. Dlaczego? Bo jego twórcy zbyt nieskładnie kompletują ograne już motywy z podobnych produkcji, a efekt końcowy przypomina bardziej koślawo pozszywane monstrum Frankensteina niż pełnoprawny film grozy.
18.06.2012 18:54
Historie o duchach z nawiedzonym domem w tle są klasyką gatunku. Upiorne czarno-białe kadry opuszczonych posiadłości z wielkimi chmurami na niebie i błyskawicami w tle kojarzy już chyba każdy. Kiedyś można było rzec, że „ghost stores” najlepsze lata mają już za sobą. Wszak wszystko, co miało być opowiedziane, zostało przedstawione w tylu wariacjach, że temat wydawał się całkowicie wyeksploatowany.
Wtedy na przełomie XX i XXI wieku gatunek odrodził się na nowo. I to bynajmniej nie za sprawą amerykańskich twórców. Japonia stała się fabryką przerażających filmów spod znaku „Kręgu”, „Klątwy”, „Dark Water” i kilku innych, zaadoptowanych potem przez „mistrzów remake’ów”. Wymienione wyżej „straszaki” miały kilka cech charakterystycznych, m.in.: głównym bohaterem była kobieta, a upiorem – dziecko.
Tak więc znamy już główną oś fabularną „Szeptów”. Florence Cathcart (Rebecca Hall), zajmująca się na co dzień demaskowaniem oszustów spirytystycznych (wróżek itd.) przyjmuje kolejne zlecenie. Tym razem dotyczy ono zjawy w szkole z internatem dla chłopców z wyższych sfer. Już wkrótce racjonalne poglądy bohaterki zostaną wystawione na ciężką próbę…
Ucieczka od motywu „samotnej matki z dzieckiem”na rzecz tropicielki fałszerstw zjawisk paranormalnych dawała pole do popisu. Podobnie jak i klimat Anglii tuż po I wojnie światowej. Jednak żadne z powyższych „udogodnień” nie zostało w pełni wykorzystane. Oczywiście, że łatwiej umieścić akcję na początku XX wieku niż obecnie, kiedy to nowoczesne gadżety do wykrywania duchów kompletnie pogrzebałyby klimat filmu, ale w tym przypadku twórcy wydaje się to nieuzasadnione. Równie dobrze akcja mogłaby rozgrywać się w średniowieczu. Po prostu nie czuć klimatu tamtych czasów, bo sceny „miejskie” i te na peryferiach są potraktowane „po macoszemu”.
Przez cały czas trwania seansu miałem wrażenie, że oglądam kolaż złożony z filmów: „Szósty zmysł”, „Inni”, wspomnianych wcześniej japońskich produkcji oraz ich prekursora – „Zemsty po latach”. Reżyser musiał widzieć te obrazy i nie ma w tym nic złego. Wszak wybadanie terenu przed własną próbą oswojenia danego gatunku jest jak najbardziej wskazane. Za problem uważam jednak brak oryginalności. To tak, jakby po obejrzeniu tych filmów twórcy pomyśleli: „a może widz ich nie widział?” i zafundowali nam mało odkrywczą powtórkę z rozrywki. Jestem jednak zdania, że zdecydowana większość je widziała, przez co ciężko postrzegać „Szepty” jako swoistego rodzaju novum.
Owszem, jest garść fałszywych tropów, „niedopowiedzeń” i zagadek. Tylko co nam po nich, kiedy prowadzą donikąd? Jeśli zamiast na końcu ułożyć się w logiczną całość, sprawiają wrażenie dopisanych na kolanie lub (co bardziej prawdopodobne) będące szczątkami oryginalnego scenariusza, przerobionego potem przez kogoś.
Warto pamiętać o tym, że różnica między niedopowiedzeniem a niedopracowaniem danych fragmentów filmu jest ogromna. W pierwszym przypadku zostawia miejsce na dyskusję i interpretację, w drugim – budzi już tylko irytację. Nie będę tu spoilerować, które konkretne nielogiczności mnie gryzą, ale finałowe wytłumaczenie w ogóle mnie nie przekonało.
Więc skoro „Szepty” do oryginalnych nie należą, to może chociaż potrafią wystraszyć? Hmm… Nie do końca. Fakt, jeśli ogląda się obraz w kinie i po 2 minutach skradania się, nagle coś wyskoczy zza rogu, to można podskoczyć w fotelu. Jest to jednak bardziej zasługa dźwiękowców i montażystów niż samego filmu jako takiego. Żeby nie pastwić się nad tą produkcją do końca – budująca napięcie scena z domkiem dla lalek i odkrywaniem w nim kolejnych pokoi jest świetnie pomyślana i może uchodzić za pewien przebłysk twórców filmu.
I ostatni punkt recenzji: aktorstwo. Broń boże nie jest złe. Jest dobre. Tylko… Główne role odgrywają Rebecca Hall i Dominic West, ostatnio etatowi odtwórcy drugiego planu, na którym wypadają po prostu lepiej. Widać, że reżyser miał pewien zamysł i starał się ich prowadzić, ale postawmy sprawę jasno: skradająca się w ciemnościach Rebecca Hall nie wywołuje takich emocji jak skradające się analogicznie Nicole Kidman czy Naomi Watts. Czegoś brakuje. Jakiegoś odgórnego zamysłu co do wyglądu całości.
Największym problemem „Szeptów” jest ich przeciętność. Zwyczajnie nie mogą mierzyć się z o klasę lepszą konkurencją, na której to usilnie wzorowali się twórcy filmu. Nie jest on jakoś szczególnie zły, ale mnie rozczarował tym, że zamiast świeżości – powiało wtórnością. Może stanowić rozrywkę na jakieś nudne popołudnie czy wieczór. Ale na noc polecam puścić coś naprawdę strasznego i zaskakującego.