“Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”: wstydu nie ma [RECENZJA]
Piotr Adamczyk w roli seksmaszyny i Magdalena Boczarska jako “Hitler w spódnicy”, czyli Michalina Wisłocka, pierwsza polska powojenna edukatorka seksualna. “Sztuka kochania” przynosi wiele niespodzianek, ale największą jest fakt, że pod względem liczby scen erotycznych bije na głowę osławione (choć tak naprawdę pruderyjne) “Pięćdziesiąt twarzy Greya”. Wstydu nie ma.
Polacy ją jednocześnie kochali i nienawidzili. "Sztuka kochania" rozeszła się w milionowych nakładach, ale jej autorce grożono, że zostanie oblana kwasem solnym, jeśli zjawi się na targach książki. Była dzieckiem PRL-u, ale była także odmieńcem. Ubierała się, jakby czasy hipisów nigdy się nie skończyły, mimo że jej wyobrażenie na temat wolnej miłości legły w gruzach po nieudanym małżeństwie ze Stanisławem Wisłockim, z którym przez lata żyła w trójkącie. Po rozpadzie związku nigdy już nie wyszła powtórnie za mąż.
Reżyserka Maria Sadowska i odtwórczyni głównej roli Magdalena Boczarska wiele zrobiły, aby odczarować postać Wisłockiej. Nie można z nią nie sympatyzować. To zuch dziewczyna. Idzie do przodu, walczy o siebie, a przede wszystkim o swoje pacjentki. Nikt przed nią tak głośno nie upomniał się o idee związku partnerskiego i dziś rzadko kwestionowane prawo do czerpania przyjemności z seksu dla obu stron. Wielu brało ją za rozwiązłą wariatkę, bo wytoczyła wojnę powszechnemu w PRL-u poglądowi, że aktywność seksualna musi być dla kobiet przykrym obowiązkiem.
Rola Boczarskiej jest ufundowana na solidnej charakteryzacji. Aktorka dobrze oddaje manierę Wisłockiej, która potrafiła zakląć, powiedzieć komuś komplement i od razu go opieprzyć. A to wszystko w jednym zdaniu! Takich sytuacji w filmie nie brakuje.
Jeśli czegoś w “Sztuce kochania” brakuje to głębszego spojrzenia na tragiczny rys biografii Wisłockiej, która zmarła właściwie zapomniana i przed śmiercią żyła w ubóstwie. Dlaczego autorka “Sztuki kochania” sama nie miała szczęścia w miłości i nie najlepiej sprawdzała się w roli matki? Sadowska bynajmniej nie wybiela biografii Wisłockiej, wskazuje na tragiczne sploty jej życia, ale ich nie rozwija. Musimy zadowolić się sygnałami.
“Sztuka kochania” jak na dłoni pokazuje, jak bardzo konserwatywnym krajem Polska była w PRL-u. Lubimy myśleć, że przeszliśmy długą drogę od czasów, gdy prezerwatywy trzeba było kupować pokątnie, ale musimy pogodzić się z faktem, że edukacja seksualna wciąż kuleje. W Polsce znakomita większość dzieci w szkole chodzi na religię i ta sama większość uczy się wzorów relacji damsko-męskich z pornografii. Tak schizofreniczna szkoła miłości uczy przede wszystkim hipokryzji, a to dowód na to, że dziedzictwo Wisłockiej zostało zapomniane. Warto o nim przypominać.
Ocena 6/10
Łukasz Knap