The Bill Cosby Bullshit, czyli przerażająca moc wizerunku
Świat ma teraz czym żyć. Dwie Koree właśnie się godzą, mały Alfie Evans stał się nowym symbolem walki o życie poczęte, a w Polsce zaczyna się majówka. Ale pomiędzy zakupami pod weekendowego grilla, polską flagą wywieszoną przed szpitalem w Liverpoolu i uściskami dłoni przywódców Korei leży jeszcze jedna, istotna sprawa. I choć wywodzi się z show biznesu, dotyczy nas wszystkich. I kobiet i mężczyzn, i znanych i anonimowych, i Polaków i Amerykanów.
Bill Cosby najprawdopodobniej resztę życia spędzi w więzieniu. No i co? - zapyta część z was. - Należało mu się - powiedzą inni. Zachęcam, żeby na chwilę przestać bawić się w sędziego, a pochylić nad innym aspektem tej sprawy.
Jakie macie pierwsze skojarzenie z Cosbym? Bohater waszego dzieciństwa? Ikona lat 90? Jeden z najpopularniejszych czarnoskórych aktorów? Symbol sukcesu Afroamerykanów? Pocieszny pan, którego rodzice lubili oglądać w telewizji? Ok, a teraz zastanówcie się, ile razy, gdy tylko afera z Cosbym w roli głównej ujrzała światło dzienne pomyśleliście: "Ale on? Jak to?", "Z oczu dobrze mu przecież patrzy". Dobra, a teraz pomyślcie, czy chociaż przez chwilę nie było wam żal. Jego, albo wspomnień o nim.
Jeśli na żadne, absolutnie żadne z tych pytań nawet przez chwilę nie odpowiedzieliście twierdząco i możecie to przyrzec z ręką na sercu i bez mrugnięcia oka - to znaczy że albo jesteście bardzo młodzi, albo należą wam się gratulacje. Nie wpadliście bowiem w pułapkę wizerunku. Wielkie zło dzisiejszych czasów.
Serial "The Bill Cosby Show", emitowany od 1984 roku przyniósł Williamowi Henry Cosby’emu popularność, o której dzisiaj zaczynający karierę aktorzy mogą pomarzyć. Cosby stał się symbolem roześmianej Ameryki, ikoną telewizji, wzorową głową rodziny. Taki wizerunek udało mu się zbudować zaledwie jedną rolą, w dodatku w mocno przeciętnym serialu familijnym.
Potwierdzeniem tego wyobrażenia miało być jego życie prywatne. Od 1964 roku Cosby pozostawał w związku małżeńskim ze swoją zoną Camille, skądinąd fizycznie do niego podobną. Camille przez lata żyła w cieniu męża, rodząc piątkę dzieci i zajmując się filantropią. Amerykański obrazek idealny.
Rzeczywistość zlała się z fikcją - postać Clair z The Cosby Show oparta była przecież o samą Camille, a Bill stał się więźniem swojej sławy - dla wielu serialowy Cosby był wierną kalką Billa Cosby’ego prywatnie. Nikt nie zastanawiał się jak wygląda prawdziwe życie prywatne prawdziwych Cosbych, a już na pewno mało komu przeszło przez myśl, by zastanawiać się nad życiem seksualnym pary. Jednak gdy Camilla Cosby publicznie wyznała, że wie o zdradach, jednocześnie nadal nie dając wiary kobietom oskarżającym Billa o molestowanie, coś pękło.
Na moment przed wybuchem afery Weinsteina i ruchu #metoo Cosby wiedział już, że stoi u progu czegoś więcej niż skandal i załamanie kariery. Wyrok, który zapadł 26 kwietnia w amerykańskim sądzie raczej nie był dla niego zaskoczeniem. Przypomnijmy, że pierwsze zarzuty wobec Cosby’ego pojawiły się na długo przed seks skandalem w Hollywood, a kobiet oskarżających go o przemoc seksualną przybywało z każdym rokiem. Inaczej też niż w przypadku Romana Polańskiego prezentował się jego status. Polański - symbol kinematografii XX wieku, artysta, postać wybitna. Cosby - wspominany już pocieszny komik, którego wiarygodność gasła z dnia na dzień, który na pytania o to, czy odurzał młode dziewczyny, by odbyć z nimi stosunek seksualny odmawiał udzielenia odpowiedzi, który z legendy telewizji powoli stawał się bohaterem słabych memów. Znowu - więzień swojego wizerunku.
Lincz, który go spotkał - w świetle dzisiejszego wyroku zasłużenie - jest niewspółmierny z reakcją na analny stosunek Polańskiego z dzieckiem. Owszem, Polański też "nie ma lekko", niemniej chyba trudno mówić, że spotkał go ostracyzm w branży. Seks z trzynastolatkami, skrajny hedonizm, zepsucie, dekadencja - to norma w Hollywood. I jak robi to "awangardowy artysta", to jakoś łatwiej wybaczamy. Czyż tak nie jest?
Uwierzyliśmy w tego pociesznego dziadka. Możemy próbować się tego wypierać, ale my, urodzeni w latach 90., chcieliśmy, żeby okazał się niewinny. Ikony, które zostały nam w głowach i sercach to ostatnia pamiątka po tamtych czasach, które, oczywiście, idealizujemy. Daliśmy się kupić wizerunkowi, tak jak naiwne nastolatki kupują swoich idoli, którzy - choć definitywnie homoseksualni - latami kreują się na heteryków, by nie rozczarować fanek. Wydaje nam się, że dawno wyrośliśmy z idealizowania idoli, ale robimy to nadal. Tylko zamiast plakatów przyklejamy etykietki zgodne z naszymi wyobrażeniami, ale niekoniecznie z prawdą.Charlie Sheen jako przemocowiec jakoś mniej nas boli niż "dobroduszny" Cosby. Dlaczego nie podważamy nigdy winy brudnego pijaka spod sklepu? Albo chłodnego, nielubianego biznesmena, który "na pewno zdradzał żonę" i "widać było, że to kawał łajdaka"? Jesteśmy więźniami wizerunku tak samo, jak jest nim Bill Cosby. Sporo mówimy o "krzywdzących stereotypach", ale sami mimowolnie się im poddajemy.
Mam bardzo wiele zarzutów wobec ruchu #metoo, nie podoba mi się wiele jego aspektów i uważam, że jak wszystko, co zaczyna się od Internetu, ma mnóstwo wad. Ale jeśli Cosby resztę życia spędzi za kratkami, to właściwą inicjatorką tego ruchu jest właśnie Andrea Constand. A sam wyrok to kamień milowy nie tylko w historii Hollywood. Mam wrażenie, że dawno żadna gwiazda nie spadała jeszcze w takiej samotności.