Doskonały i utalentowany aktor, sprawdzający się zarówno w repertuarze dramatycznym, jak i komediowym. Tomasz Dedek - który we wrześniu obchodzi 60. urodziny - ciężko pracował na swoją pozycję; regularnie występował w teatrze, zbierając doskonałe recenzje, a każdą wolną chwilę spędzał na planie filmowym.
Choć dorobił się pewnej etykietki (grywa zazwyczaj albo złoczyńców, albo policjantów), a ostatnimi czasy widzowie kojarzą go głównie z Jędrulą z "Rodziny zastępczej”, Dedek wcale nie czuje się zaszufladkowany.
O swoim życiu prywatnym opowiada niechętnie – wiadomo, że od wielu lat jest szczęśliwym mężem i ojcem. I nic nie jest w stanie zmącić tego szczęścia.
No, może prócz błędu młodości. Aktor ma bowiem na sumieniu rzecz, którą sam nazywa "obrzydliwą", postępek, którego wstydzi się i za który płaci do dziś.
Rozwój kariery
W filmie - "Godzina "W"" - zadebiutował jeszcze jako student warszawskiej szkoły teatralnej i już wtedy wróżono mu wielką karierę. Nauczyciele go lubili i szybko stał się ulubieńcem Aleksandry Śląskiej. To dzięki jej wsparciu otrzymał angaż w teatrze.
- Była moją profesorką w szkole teatralnej. Jeśli uznała, że ktoś powinien trafić na scenę, pomagała mu - mówił Dedek w "Na żywo". - Poleciła mnie ówczesnemu dyrektorowi Teatru Ateneum, Januszowi Warmińskiemu, a on stwierdził, że w takim razie chętnie widziałby mnie u siebie i że* to jest ważna decyzja dla nas obu.*
Występy w teatrze łączył z pracą na planie filmowym i z czasem stał się aktorem rozpoznawalnym, charakterystycznym. Widzowie go lubili, nawet jeśli grane przez niego postacie nie należały do najsympatyczniejszych.
Charakterystyczna twarz
Dedek, jako aktor charakterystyczny, nie umknął jednak przed zaszufladkowaniem. Zorientował się, że reżyserzy najchętniej obsadzają go w rolach policjantów lub zbirów.
- Może moja twarz jest niesympatyczna i z takimi typami kojarzą mnie reżyserzy? - zastanawiał się w "Fakcie". - Rzeczywiście najczęściej grywam takie postaci. Choć częściej wcielam się w policjantów, w „Oficerze” byłem generałem policji, w teatrze telewizji milicjantem z lat 70. Ale to były bardzo fajne, mocne postaci. Jeśli zaś chodzi o zbirów, to były to role komediowe. Takie łobuziaki, wzbudzające sympatię, w "Poranku Kojota” czy w "Fuksie”.
On sam jednak nie uważa, że wpadł do jakiejś szufladki, przeciwnie, sądzi, że jego dorobek jest zróżnicowany. - Grywałem w życiu bardzo różne role, więc nie dajmy się zwariować - dodawał. - Myślę, że przy Jędruli z "Rodziny zastępczej” umykają ci wszyscy bandyci i mundurowi.
Pseudonim "Papkin"
Jednak to nie dzięki karierze aktorskiej Dedek ostatnimi czasy znalazł się na ustach wszystkich. Okazało się, że jako student pierwszego roku PWST nawiązał współpracę ze Służbami Bezpieczeństwa.
- W grudniu 1977 r. Tomasz Dedek był studentem pierwszego roku Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Wracał z suto zakrapianej studenckiej imprezy do domu pod Warszawą. Wsiadł do pociągu i zasnął. Gdy się obudził, stwierdził, że nie ma torby i dokumentów. Na drugi dzień zgłosił się na komendę MO w podwarszawskim Komorowie - czytamy w magazynie "Wprost". - Już tydzień po tym jak w pociągu zgubił dokumenty, SB przeprowadziła z nim rozmowę.
Według raportów Dedek - pseudonim „Papkin” - opowiadał esbekom o organizacjach na uczelni, sympatiach politycznych swoich znajomych, donosił na kolegów, w tym Jerzego Gudejkę, Macieja Rayzachera, Krzysztofa Kolbergera i Piotra Grabowskiego.
''Czułem się osaczony''
Gdy po latach sprawa wyszła na jaw, aktor nie zaprzeczył. - Byłem TW. Pamiętam, że miałem pseudonim Papkin. Nie zamierzam walczyć z faktami - wyznał ze skruchą w rozmowie z "Wprost".* - Zrobiłem podłą i nikczemną rzecz i nie będę szukał dla siebie usprawiedliwienia. To był przejaw jakiegoś mojego cwaniactwa. Dziś uważam, że była to najbardziej obrzydliwa rzecz, jaką zrobiłem.*
- Jest prawdą, że brałem za tę działalność pieniądze. Jest to fakt dramatyczny i ciężar, który będzie obciążał moje sumienie do końca życia - pisał na swojej stronie. I dodawał, że do współpracy zmuszono go szantażem. - Oficer przedstawiający się jako Zbigniew Grabowski uzyskał moją zgodę na współpracę szantażem. Wykorzystano skradzione mi kilka tygodni wcześniej dokumenty. Jako dwudziestolatek czułem się osaczony.
Osąd moralny
Dziś Dedek chciałby już zamknąć ten mroczny rozdział ze swojej przyszłości.Tego, co zrobił, żałuje. Atakowany przez media, postanowił złożyć oficjalne oświadczenie.
Twierdził, że współpracę z SB zakończył już pod dwóch latach, czyli w 1979 roku. Poinformował również ludzi, którzy mogli się poczuć przez niego skrzywdzeni.
- W latach 1979 - 2007 wszystkie osoby, dla których fakt mojej działalności mógł mieć znaczenie, zostały przeze mnie poinformowane o jej zakresie i charakterze - pisał na swojej stronie. Dodawał również, że tak naprawdę doniósł tylko na jedną osobę, którą później przeprosił i uzyskał wybaczenie.
- Raporty, które składałem, dotyczyły wyłącznie osoby Jerzego Gudejki. Jeszcze podczas studiów, w roku 1979 poinformowałem go o mojej działalności, powiadomiłem o zawartości moich raportów i postawiłem pod jego osąd moralny - pisał.
Koledzy mu wybaczyli
Koledzy z branży dawno już wybaczyli Dedkowi. Janusz Gudejko, na którego aktor donosił, nie żywi urazy.
- Był młody, niedojrzały. Szkoła była dla niego całym światem. Zagrożono mu, że mogą go wylać z uczelni. Tak go złamali - mówił w "Super Expressie". - Tomek był dobrym chłopakiem. Opowiadał, że nie dość, że opowiada esbekom głupoty, to jeszcze mu za to płacą.
- Był młody, przestraszony, przyjechał z prowincji do Warszawy. Teraz jest zupełnie innym człowiekiem. Minęło tyle lat. Chyba nie warto do tego wracać- wtórowała mu Krystyna Janda. - On jest w porządku.
- Jestem przeciwnikiem rozdmuchiwania takich informacji - dodawał Machalica. - Trzeba się raczej zająć tymi, którzy kilkadziesiąt lat temu dręczyli i zmuszali do współpracy, robiąc ludziom potworną krzywdę. Znam Tomka całe lata. To bardzo w porządku człowiek.
(sm/gb)