RecenzjeTrzecia połówka pomarańczy

Trzecia połówka pomarańczy

Autorska, ale i mainstreamowo atrakcyjna interpretacja tak chętnie stawianego przez kino pytania: „Co by było gdyby?”. Elsa (Marceau) i Pierre (Cluzet) spotykają się na premierze jej książki. Ona jest cenioną autorką, on uznanym prawnikiem. Oboje są rodzicami. Ale podczas gdy Elsa finalizuje właśnie rozwód, Pierre od kilku lat jest żonaty, a jego relacja z partnerką zdaje się być książkową ilustracją związkowego ideału. Dlatego problemem muszą okazać się emocje, które wykluwają się między nimi właściwie w przeciągu pierwszych kilku minut. Przyciąganie, fascynacja, ale przede wszystkim poczucie bliskości tak silne, że jedynym narzędziem, które potrafi zapobiec podążeniu za instynktem jest, tak często przecież słaby, zdrowy rozsądek.

Ogromną siłą „Pożądania” jest odejście od typowych dla romansowych historii schematów. Elsa i Pierre nie są w swoich osobnych życiach nieszczęśliwi czy niespełnieni, nie muszą szukać satysfakcji poza ich obrębem, nie czekali na siebie. Ba, gdyby się nie poznali, pewnie wszystko byłoby dobrze. On ma świetny związek, genialną relację z synem i status gwiazdy w swoim fachu. Ona, choć świeżo po rozwodzie, nie cierpi na brak męskiego zainteresowania, odnosi zawodowe sukcesy i ma świetne dzieciaki. To przedziwne przyciąganie, pchające ich ku sobie nie jest ani tylko erotyczne, ani czysto miłosne – to raczej wiarygodnie pokazany przypadek niemal niemożliwego trafienia na bratnią duszą, brakującą „połówkę pomarańczy”, spotkania kogoś, do kogo należy się od pierwszej sekundy, bez zbędnych pytań i słów, z kim relacja jest naturalna i potrzebna niczym oddychanie, tętno.

23.07.2014 11:03

Śledząc (pełen niespodzianek) rozwój ich relacji reżyserka i scenarzystka Lisa Azuelos („LOL”) nie popada w schematy. Co prawda nieco za wolno rozkręca filmową machinę, sam początek filmu troszkę się wlecze, ale ostatecznie udaje jej się do kuszącej romantycznej sztampy utrzymać dystans. Przede wszystkim starannie kreśli osobne portrety bohaterów, mocno zarysowuje ich jako autonomiczne postaci a nie manekiny wykluwające się z niebytu tylko w miłosnym unisono. Dialogi niekiedy bywają nieco pretensjonalne (choć to zapewne kwestia gustu, niektórzy lubią przecież Coelho), ale przeważnie wibrują elokwencją i humorem. Dylematy bohaterów, ich pewne zaskoczenie i bezradność w nowej sytuacji pokazane są z perspektywy osoby, która ma ogromne zrozumienie dla niuansów ludzkiej natury i potrafi mądrze rozegrać interakcje, a potem sprawnie przełożyć je na język filmu.

Ogromną zaletą filmu jest dosłownie buzująca w nim energia, której puls wybitnie napędza montaż, kolory, aktorska (świetny casting!) energia, ale przede wszystkim świetnie dobrana muzyka. „Pożądanie” to swoista encyklopedia rozmaitych muzycznych hitów, doskonale rozpoznawalnych dla słuchaczy dorastających pomiędzy latami osiemdziesiątymi a dwutysięcznymi. Takie hity jak „Kissing you” Des'ree czy wersja „Happy together” The Turtles nie funkcjonują jednak jako puste, atrakcyjne wabiki, a świadomie osadzone w scenariuszowej tkance znaki, często stosowane jako ciekawe łączniki pomiędzy wątkami, kiedy indziej jako meta-komentarze do pokazywanych sytuacji. Ścieżka dźwiękowa filmu staje się tu osobnym bohaterem, na którego kolejne wcielenia widz czeka z napięciem i ekscytacją, a w momencie odsłony może razem z bohaterami cieszyć się ze smakowitej niespodzianki.

Ciemnofioletowy plakat z neonowym napisem, na nim Sophie Marceau i François Cluzet, teatralnie tkwiący w pozie przedpocałunkowej, plus dość obcesowy tytuł nie zachęciłyby mnie do obejrzenia tego filmu. Jednak niezmiernie się cieszę, że na niego trafiłam. „Pożądanie” to pozycja znacznie ciekawsza i mniej typowa, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

>

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)