"Tyle co nic". Ostatni sprawiedliwy? Zadziwiający obraz polskiej wsi
Polska wieś zwykle jest przedstawiana przez filmowców w sposób przerysowany, wręcz groteskowy. Ale film "Tyle co nic" Grzegorza Dębowskiego w końcu pochyla się ze zrozumieniem i współczuciem nad obecnymi problemami rolników.
W małej wsi dochodzi do pożaru jednego domu. Wszyscy rzucają się do gaszenia płomieni, by nie zajęły innych budynków. Ale gdy zostają tylko zgliszcza, niewielu jest w stanie realnie pomóc rodzinie pogorzelców.
Do wiejskiej solidarności odwołuje się Jarek Martyniuk (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa, bohater wspomina, że lubi posłuchać Zenka), przyjmując poszkodowanych pod swój dach i organizując dla nich zbiórkę pieniężną. Jednak pomocy odmawia nawet ksiądz, argumentując, że głowa rodziny nie chodziła na niedzielne msze.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na domiar złego lokalny poseł głosuje w ważnej dla rolników sprawie przeciwko nim. Za złamanie wyborczych obietnic Jarek skrzykuje protest. Przed domem polityka wyrzucają tonę gnoju. Później okazuje się, że w oborniku znaleziono ciało mężczyzny, któremu spłonął dom.
Ale "Tyle co nic" to nie thriller ani kryminał, bardziej obyczajowa historia z dramatycznym zacięciem. Obraz jest surowy, ale szlachetny. Nie mnie, mieszkance wielkiego miasta, oceniać, czy film realnie przedstawia współczesne problemy polskiej wsi. Jedynie na podstawie medialnych doniesień mogę uznać, że wizja Dębowskiego wydaje się wiarygodna.
Cieszy, że w końcu mieszkańcy wsi nie zostali ukazani prześmiewczo czy przerażająco, niczym patologia. Uderzające są celne dialogi, pozbawione gwary, ale nie bluzgów, które słusznie podkreślają emocje bohaterów.
W końcu świetne aktorstwo Artura Paczesnego, na którego barkach spoczywa cały film. To on jako lider wiejskiego protestu walczy o sprawiedliwość, prosi o solidarność, ale i pada ofiarą własnych wyobrażeń o możliwości ratowania przyszłości polskiej wsi. Wielu z jego sąsiadów nie ma już tej nadziei, nie chcą walczyć z wiatrakami.
Paczesnemu dzielnie partneruje Agnieszka Kwietniewska, która ani przez moment nie gra stereotypowej wiejskiej baby, za to potrafi stanąć w prawdzie i w obronie swojego męża, nawet jeśli nie jest on krystaliczną postacią w ich rodzinie. Aż wstyd przyznać, że od wielu lat w polskim kinie nie było tak wrażliwej, choć hardej mieszkanki wsi, która mówi wprost, że nie zamierza być siłaczką ponad siły.
Uwagę widzów z pewnością przykuje też bohater grany przez Artura Steranko, czyli lokalnego posła. Choć początkowo wydaje się, że to koniunkturalista, typowy polityk nie wywiązujący się ze swoich obietnic, pod koniec filmu z jego ust pada monolog, który chyba najtrafniej podsumowuje czarną wizję przyszłości polskiej wsi. I nie jest to cyniczna ocena sytuacji, raczej spojrzenie człowieka, który utracił wiarę w to, że będąc trybikiem w wielkim systemie mógłby coś zmienić. Choć kto inny jak nie polityk powinien mieć do tego narzędzia.
Seans "Tyle co nic" nie daje żadnych diagnoz ani recept, w jakim kierunku powinna zmierzać polska wieś. To tylko i aż bolesny obraz rzeczywistości, której w natłoku wielu politycznych afer i drożyzny, wielu z perspektywy miasta nie zauważa.
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" bierzemy na warsztat "One Piece" Netfliksa, masakrujemy "Ślub od pierwszego wejrzenia" i "Żony Warszawy", a także rozwiązujemy "Problem trzech ciał" i innych nadchodzących ekranizacji. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.