Jedna z bohaterek filmu patrząc na portret Mony Lizy zadaje to pytanie swojej matce, która mimo wyraźnych oznak rozpadu małżeństwa córki, każe jej za wszelką cenę pełnić rolę żony i strażniczki domowego ogniska. Jest rok 1953, więc obowiązujące wzorce - zgodnie z którymi kobiety, zamiast pracować zawodowo miały być gospodyniami domowymi i matkami - trudno burzyć. Ale w Wellesley College, gdzie dla najinteligentniejszych studentek w Ameryce głównym celem życia jest zamążpójście, pojawia się ktoś, kto....... no właśnie.
Charyzmatyczny nauczyciel, mający za sobą rozmaite ciekawe doświadczenia, człowiek o niebanalnej osobowości, sięgający myślą dalej niż inni. Mistrz i opiekun. Jego osoba, sposób myślenia i postrzegania świata odciska trwałe piętno na umysłach wychowanków.
Ten wdzięczny temat ze względu na swą uniwersalność jest w filmie niezwykle często wykorzystywany. Warto przypomnieć choćby takie tytuły jak Buntownik z wyboru Gusa Van Santa, 'Klub Imperatora' Michaela Hoffmana, czy najbardziej znane Stowarzyszenie Umarłych Poetów, wymieniać można by długo. W ten nurt wpisuje się również Uśmiech Mony Lizy, który jest gorszą wersją filmu Petera Weira, z tą różnicą, że tym razem akcja dzieje się w szkole żeńskiej i zamiast wskakiwania na stół mamy wskakiwanie na rower.
Charyzmatyczną nauczycielką jest tu trzydziestoletnia Katherine Watson (Julia Roberts)
, która przybywa z Kalifornii, aby w elitarnym college'u dla dziewcząt wykładać historię sztuki. Katherine uczy swoje wychowanki niezależności i zachęca je do samodzielnego myślenia, przez co spotyka się z niezbyt przyjaznym przejęciem konserwatywnych władz szkoły. Okazuje się, że małżeństwo i umiejętność podawanie herbaty ma dla uczennic o wiele większe znaczenie niż zdobywanie wykształcenia. Katherine wypowiada walkę konformistycznym poglądom i skostniałym normom. I nawet jeśli nie uda jej się zburzyć rzeczywistości, którą zastała, to dzięki niej w kilku młodych głowach zakiełkują nowe pomysły na życie.
Właściwie już w momencie, kiedy oglądamy pierwszą lekcję prowadzoną przez Katherine możemy przewidzieć jaki będzie bieg wypadków. Obserwujemy cztery młode bohaterki skrojone co do milimetra według sztywnego szablonu, który schematycznie je różnicuje. Od początku wiemy jak będzię się zachowywać przekonana o swojej nieomylności konformistka Betty, skandalistka Giselle, ulegająca wpływom niedowartościowana Conni, czy zafascynowana intelektualnymi wyzwaniami Joan - i mamy pewność, że pod wypływem swej wyzwolonej nauczycielki przejdą prawdziwą metamorfozę.
Choć w grze aktorskiej żadnych niedoskonałości dopatrzyć się nie można - obok Julii Roberts w filmie wystąpiły Kirsten Dunst, Julia Stiles i Maggie Gyllenhaal - to trzeba przyznać, że scenariusz nie stwarza wielkiego pola do popisu. Postaciom brak siły wyrazu, głębi i autentyczności, stąd też problem równouprawnienia i ról, jakie przypisuje kobiecie społeczeństwo sprowadza się w filmie do nieco sztucznego i powierzchownego zastanawiania się czy zostać kurą domową. Twórcy uciekli się do prostych, przewidywalnych rozwiązań, odkrywając przy tym oczywistą prawdę: nie zawsze warto powielać schemat. I w życiu i w filmie.