Magazyn WP FilmVin Diesel: nie należę do ludzi, którzy po cichu chowają urazę. Jak jest awantura, to na całego [WYWIAD]

Vin Diesel: nie należę do ludzi, którzy po cichu chowają urazę. Jak jest awantura, to na całego [WYWIAD]

21 kwietnia do polskich kin weszła 8. część cyklu "Szybcy i wściekli", w której Vin Diesel ponownie sportretował Dominica Toretto, a także sprawdził się jako producent. 49-letni gwiazdor kina akcji w rozmowie z naszą amerykańską korespondentką Yolą Czaderska-Hayek nie ukrywa, że to on odpowiada za kształt serii. Diesel opowiedział o rzekomym konflikcie z Dwaynem Johnsonem oraz jak "przekonał" Charlize Theron i Helen Mirren do zagrania w nowej części. Zdradził też, dlaczego tak bardzo zależało mu na kręceniu filmu na Kubie.

Vin Diesel: nie należę do ludzi, którzy po cichu chowają urazę. Jak jest awantura, to na całego [WYWIAD]
Źródło zdjęć: © HFPA
Yola Czaderska-Hayek

Yola Czaderska-Hayek: Pamiętam, że gdy rozmawialiśmy przed premierą siódmej części "Szybkich i wściekłych”, nie miałeś pewności, czy nakręcicie dalszy ciąg. A teraz na ekrany wchodzi ósmy film!

Vin Diesel: Myślę, że dla wszystkich było oczywiste, że kontynuacja prędzej czy później powstanie. Nie ulegało jednak wątpliwości, że w ósmej części musimy skierować historię na zupełnie nowe tory. Długo zastanawiałem się, w jakiej sytuacji postawić bohaterów i nagle przyszedł mi do głowy pomysł: a gdyby tak skłócić ich ze sobą? W pierwszej chwili wydaje się, że to bez sensu, bo przecież do tej pory nasze postacie tworzyły zwartą, kochającą się rodzinę. Nic nie było w stanie ich poróżnić. Ale ta epoka już się skończyła – nie ma rodziny. Bo przecież nie ma już z nami Paula Walkera. Czyli mojej drugiej połowy, jakby powiedziała jego mama. Dlatego ósma część musiała być mroczniejsza, poważniejsza. Postanowiłem, że trzeba poświęcić Doma. Bohater, który do tej pory stanowił spoiwo całej rodziny, był dla wszystkich kimś w rodzaju zastępczego ojca, nagle staje po przeciwnej stronie barykady. Tego nikt się nie spodziewał! Dzięki temu, mam nadzieję, widzowie powędrują do kin na "Szybkich i wściekłych 8”. Z czystej ciekawości, by zobaczyć, jak to się stało.

Ryzykowna decyzja! Nie obawiałeś się, że fani tego nie zaakceptują?

Jestem przyzwyczajony do ryzyka. Od czasu "Tokio Drift” to ja odpowiadam za kształt serii jako producent. To olbrzymia odpowiedzialność i jeżeli czasem coś nie wypali, wina spada na mnie. Muszę pilnować nie tylko kwestii organizacyjnych, ale także dbać o dobrą atmosferę na planie. W "Szybkich i wściekłych” występuje wielu wspaniałych aktorów. Każdy chce mieć swoje pięć minut na ekranie. Każdy chce mieć poczucie, że dobrze wypadł. Moim obowiązkiem jako producenta jest im to zapewnić. Nie jest łatwo, szczególnie w tak gigantycznym przedsięwzięciu. Ale nie żałuję. Poświęcając Doma w "ósemce”, rzeczywiście ryzykowaliśmy sporo, uważam jednak, że było warto. I kiedy patrzę na gotowy film, jestem z niego naprawdę dumny.

Obraz
© East News

Wspomniałeś o atmosferze na planie, a przecież dużo się plotkowało o twoim konflikcie z Dwayne’em Johnsonem.

Jakim konflikcie? Wyjaśnijmy coś sobie: jeśli rzeczywiście byśmy się pokłócili, to na pewno nie byłoby plotek. Bo cały świat wiedziałby bez żadnych wątpliwości, że idziemy na noże. Nie należę do ludzi, którzy po cichu chowają urazę. Jak jest awantura, to na całego. Dlatego nawet największemu wrogowi nie życzyłbym konfliktu ze mną. Nie wiem, może to wynika z wychowania, a może z tego, że przez długi czas pracowałem na bramce w najgorszych nowojorskich klubach. Ale wychodzę z założenia, że jak się pojawia problem, to trzeba go rozwiązać natychmiast. Oczywiście to nie znaczy, że przy każdej okazji muszę udowadniać swoją rację przy pomocy pięści. Przeciwnie – czasy, kiedy co wieczór dochodziło do mordobicia, mam już dawno za sobą. Teraz o wiele bardziej zależy mi na współpracy w zgodzie. Wolę być troskliwym misiem niż zakapiorem. Więc mówiąc krótko: nie ma żadnego konfliktu z Dwayne’em Johnsonem. To człowiek, którego bardzo cenię i ogromnie się cieszę, że dołączył do naszej ekipy. Pierwotnie rolę agenta Hobbsa miał dostać Tommy Lee Jones, ale pomyślałem, że Dwayne idealnie pasowałby do tej postaci. Jestem dumny, że udało się go namówić. Wniósł ogromnie dużo do naszej serii. Kochany chłopak, jest dla mnie jak młodszy brat (śmiech). Swoją drogą, przyznaję, że pogłoski o naszej kłótni były mi nawet na rękę, bo bardzo ładnie wpisywały się w klimat filmu. Przecież Hobbs i Toretto zostają w ósmej części przeciwnikami.

Z tego, co widziałam, Hobbs ma raczej obsesję na punkcie Deckarda, którego gra Jason Statham. Prawie w każdej scenie rzucają się sobie do gardeł.

A do tego jeszcze dowalają sobie nawzajem kozackimi tekstami. Sporo z nich zresztą Dwayne i Jason wymyślali na poczekaniu, w trakcie zdjęć. Obydwaj bardzo się wczuli w swoje role. Można było pomyśleć, że naprawdę chcą się pozabijać. Ale – i chciałbym powiedzieć to bardzo wyraźnie – odgrywali wyłącznie to, co było napisane w scenariuszu. Na planie nie było żadnego konfliktu między Dwayne’em i Jasonem. Jestem na takie rzeczy bardzo wyczulony. Jedno z moich zadań to likwidowanie wszelkich napięć. Gdy tylko widzę, że coś jest nie tak, że ktoś się dziwnie zachowuje, to od razu wkraczam. Tak samo do mnie można przyjść z każdym problemem. Podobnie jak bohaterowie "Szybkich i wściekłych” na planie jesteśmy rodziną. Śmiać mi się chce, kiedy ktoś rozpuszcza plotki, że się kłócimy.

Ale przyznasz chyba, że czasami, zwłaszcza kiedy ma się do czynienia z tak olbrzymim projektem, nerwy potrafią ponieść.

Co innego nerwy, a co innego robienie sobie na złość. To normalne, że w trakcie pracy powiemy sobie czasem, co myślimy. Gdyby na przykład ktoś na planie nagrał nasze rozmowy z Charlize Theron, to by dopiero było! Mówię ci, znienawidziłabyś nas oboje w jednej chwili. Nie dawaliśmy sobie taryfy ulgowej, jechaliśmy po sobie nawzajem, ile się dało. Ale z tym zastrzeżeniem, że oboje jesteśmy profesjonalistami i wiemy, jak daleko możemy się posunąć. Od wielu lat chciałem wciągnąć Charlize do naszej serii i przy "siódemce” już było blisko, ale ostatecznie nie mogliśmy dograć terminów. Teraz nareszcie się udało. Pamiętam, kiedy pierwszego dnia pojawiła się na planie. To było na Kubie. Aż do tego momentu świeciło piękne słońce. Tego samego dnia, gdy przyjechała Charlize, rozpętała się taka burza, jakiej nigdy w życiu nie widziałem. Od razu zrozumiałem, że nasza współpraca będzie wyjątkowa.

Obraz
© Materiały prasowe

A skąd w ogóle wziął się pomysł, by początek ósmej części nakręcić na Kubie?

Od samego początku serii marzyłem o tym, by tam pojechać. W pierwszej części "Szybkich i wściekłych” rodzina Toretto prowadzi kubański sklepik, dlatego uważałem, że przed rozpoczęciem zdjęć powinienem odwiedzić ten kraj, by lepiej przygotować się do roli. Dlatego w 2000 roku wystarałem się o wizę. Nie miałem za bardzo pojęcia, co mi da ta wizyta, ale miałem nadzieję, że nie będzie to zmarnowany czas. Pamiętam, że w drodze powrotnej było trochę zachodu przy odprawie celnej. Nikt nie miał pojęcia, kim jestem. Nie widzieli tam żadnego z moich filmów. Tłumaczyłem: "Jestem aktorem i jeszcze się przekonacie, że przyjadę do waszego kraju nakręcić wielką hollywoodzką produkcję”. I w ubiegłym roku tak właśnie się stało. Po hiszpańsku mówimy: "Yo complo mi promesas”. Dotrzymałem danego Kubańczykom słowa, choć prawdę mówiąc, nawet nie sądziłem, że kiedykolwiek będę w stanie to zrobić. A oni podczas zdjęć okazali nam tyle serca, że nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy umieli się odwdzięczyć. Mam nadzieję, że ten film przyczyni się choć trochę do poprawy stosunków między naszymi krajami. Bardzo bym tego chciał. Poza tym Kuba jest dla mnie ważna jeszcze z jednego względu: chodzi o pamięć o Paulu Walkerze.

A co ma Paul wspólnego z Kubą?

Już ci tłumaczę. Gdy zostałem producentem "Szybkich i wściekłych”, Paul bez przerwy powtarzał mi, by w kolejnych częściach nie zapominać o wyścigach, bo od nich w końcu nasza seria się zaczęła. Dlatego podczas sekwencji miesiąca miodowego Dominica i Letty, na który tak długo czekali, postanowiłem dodać to, na czym tak Paulowi zależało – normalny, oldskulowy wyścig, trochę w stylu "Buntownika bez powodu” czy "Amerykańskiego graffiti”. I jeśli przyjrzysz się tej scenie, to zobaczysz, że Dom stosuje tę samą sztuczkę, co kiedyś Brian O’Conner. To jest ten moment, kiedy samochód staje w płomieniach i Toretto jedzie tyłem. Wygrywa wyścig dzięki numerowi, który wiele lat temu wymyślił Brian. Chciałem w ten sposób oddać hołd pamięci Paula. Chciałem też, by dla wszystkich było jasne, że choć nie ma go już wśród nas, to wciąż żyje w naszych wspomnieniach. I w naszych filmach.

Jak udało ci się namówić do udziału Helen Mirren?

Nie musiałem. Sama kiedyś powiedziała w wywiadzie: "Kocham Vina, marzę o tym, by zagrać w ‘Szybkich i wściekłych’”. I poszło to w świat. Jakiś czas później spotkaliśmy się na przyjęciu z okazji Złotych Globów. Podeszła do mnie, uściskała i powiedziała z uśmiechem: "Na pewno już wiesz, że chcę zagrać w ‘Szybkich…’ i że cię kocham. Więc zrób coś wreszcie!” (śmiech). Miałem przed sobą piękną, wspaniałą kobietę, laureatkę Oscara, która mówi mi, żebym to ja coś dla niej zrobił. Jakbym nie próbował! Od pół roku bombardowałem szefów wytwórni wiadomościami: "Musimy znaleźć rolę dla Helen”. I nic w tej sprawie nie drgnęło. Po czym ona rzuciła mi słodkim głosem wyzwanie: "Zrób coś wreszcie”. Nie mogłem o tym zapomnieć. Zabrałem więc reżysera i scenarzystę do swego domu w Dominikanie. Daliśmy sobie tydzień na to, żeby doszlifować tekst i znaleźć w tej historii miejsce dla Helen Mirren. Właśnie wtedy wpadłem na to, że idealnie nadawałaby się na matkę Deckarda Shawa. Dzięki temu, że Helen dosłownie zmusiła mnie, żebym włączył ją do obsady, udało nam się domknąć kilka wątków, które wcześniej pozostawiały trochę do życzenia. Czyli same plusy! Właśnie wtedy, w moim domu, stworzyliśmy jej postać. A dwa tygodnie później wytwórnia zgodziła się podpisać kontrakt. Reszta to już historia.

Charlize Theron, Helen Mirren… Wasza obsada wzbogaciła się o dwie zdobywczynie Oscara!

A na tym pewnie nie koniec! Nie chcę wymieniać nazwisk, ale poza nimi zgłosiło się do nas co najmniej troje innych oscarowych aktorów. Na razie nie znaleźliśmy dla nich miejsca, ale może w następnych częściach…

Obraz
© Materiały prasowe

Do grona weteranów należy także Kurt Russell. Grasz z nim teraz nie tylko w "Szybkich i wściekłych”, ale także w drugiej części "Strażników Galaktyki”.

Uwielbiam Kurta! Namawiałem Jamesa Gunna, żeby dał mu rolę w "Strażnikach”, bo fantastycznie się z nim pracuje. Na planie to prawdziwy anioł. A podczas kręcenia ósmych "Szybkich i wściekłych” mieliśmy niezłą zabawę. Jak wiesz, część filmu rozgrywa się w Nowym Jorku. Podczas ataku Cipher (postać grana przez Charlize Theron - przyp. red.) mowa jest o tym, by ewakuować miasto. Pojawiają się dość widoczne nawiązania do słynnej "Ucieczki z Nowego Jorku”. A przecież Kurt to nikt inny jak Snake Plissken! Zastanawialiśmy się nawet, czy nie dać mu przepaski na oko. No bo dlaczego nie? Snake Plissken wrócił do miasta, z którego kiedyś uciekł.

Kiedy poprzednio rozmawialiśmy, przyznałeś się, że jeździsz już tylko minivanem, z dziećmi na tylnym siedzeniu. Nic się nie zmieniło?

Nic a nic. Człowiek zupełnie inaczej podchodzi do jazdy, kiedy wiezie swoje kochane maluchy z tyłu samochodu. Nie ma palenia opon, nie ma rozbijania się na ulicy. W filmach nadal odgrywam kaskaderskie sceny, bo w "Szybkich i wściekłych” tak naprawdę więcej jest akrobacji niż wyścigów. Ale to wszystko. Dzięki moim dzieciom jeżdżę już normalnie.

Obraz
© Materiały prasowe
Źródło artykułu:WP Film
vin dieselwywiadpremium
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (38)