Więcej, lepiej i bardziej chaotycznie. "Deadpool 2" to świetna rozrywka dla świadomego widza
Widok całej widowni, która zostaje na napisach końcowych w oczekiwaniu na dodatkowe sceny, to nic nowego w przypadku filmów Marvela. Na "Deadpoolu 2" ludzie nie tylko nie wychodzili z sali, ale pękali ze śmiechu i bili brawo.
16.05.2018 | aktual.: 12.06.2018 13:24
Druga część komiksowego przeboju z 2016 r. dostarcza wszystko to, czego można się było spodziewać po filmie z najbardziej niereformowalnym, obrazoburczym, wulgarnym, a zarazem najzabawniejszym bohaterem Marvela. Jeżeli po pierwszym "Deadpoolu" czuliście niesmak i nie rozumieliście powszechnych zachwytów, "dwójka" nie zmieni waszego podejścia. Kochacie Wade'a Wilsona i uważacie jego pełnometrażowy debiut za genialną ekranizację? Szykujcie się na ostrą jazdę bez trzymanki i pogardę dla wszelkich konwenansów.
Ryan Reynolds znowu to zrobił. Odtwórca głównej roli, współscenarzysta i człowiek, który od lat zabiegał o pełnometrażowego "Deadpoola", dostarczył nie tylko świetną rozrywkę, ale przede wszystkim pokazał, że wszystko mu wolno. Największa zaletą "Deadpoola 2" nie jest scenariusz, ekspozycja nowych bohaterów/wrogów, powrót starych znajomych, efekty specjalne czy hipnotyzujące sceny walki. Kluczową rolę odgrywa tu notoryczne burzenie czwartej ściany, które czyni z "Deadpoola 2" przekomiczny komentarz do stanu obecnej popkultury.
Deadpool żartuje ze wszystkiego i wszystkich: nabija się z ostatniego występu Wolverine'a, wciąganiu do obsady trzecioplanowych X-Menów (genialna scena w Instytucie Xaviera), naśladuje Batmana (sic!) i co najważniejsze – nie stroni od autoironii. Unikając spojlerów dodam jedynie, że najlepszy żart, w którym Reynolds nabija się z samego siebie, pojawia się po napisach końcowych. Sądząc po żywej reakcji publiczności, nie tylko mnie przypadł on do gustu.
Pełna sala wybuchała śmiechem przy scenach nawiązujących do "Nagiego instynktu" czy "Wywiadu z wampirem". Wulgarne żarty seksualne to tutaj chleb powszedni, choć scenarzyści postarali się też o kilka mniej oczywistych dowcipów. Żeby tylko wspomnieć o stawianiu Wade'a w jednym rzędzie z Jezusem, co stanowi komentarz boxoffice'owego sukcesu "Deadpoola" i "Pasji" - najlepiej zarabiającego niezależnego filmu w historii.
W ramach autoironii Reynolds śmieje się z leniwych scenarzystów, którzy poszli na łatwiznę w temacie Cable'a i jego podróży w czasie. Trudno się z nim nie zgodzić, przy czym scenariusz kuleje nie tylko w kontekście nowego superbohatera granego przez Josha Brolina. Nota bene odtwórcę roli Thanosa w najnowszych "Avengersach", do czego Deadpool również nawiązuje w swoich żartach. Postawmy sprawę jasno: scenariusz "Deadpoola 2" to istny chaos, przeładowany postaciami, wątkami i rozmytymi motywacjami. Taki koncept można uznać za świadome łamanie standardów, choć równie uprawniona będzie teza o spłodzeniu przez scenarzystów nadpobudliwego dziecka na sterydach, którego życiowym mottem jest "więcej, mocniej, bardziej".
Ma to swoje zalety, jak w przypadku formowania przez Deadpoola grupy superbohaterów (początek ich pierwszej misji to mistrzostwo świata). Z drugiej strony doprowadza do sytuacji, w której scenariusz przypomina niespójną całość pozszywaną z przypadkowych pomysłów. Motywacje i charaktery wielu postaci są rozmyte, niektórzy bohaterowie to zwykłe ozdobniki, odwracające uwagę od tego, co najważniejsze.
W tym całym chaosie, oprócz Deadpoola, najlepiej wypadła Domino (Zazie Beetz), która ze swoją "supermocą" wpasowała się idealnie w konwencję historii Wade'a Wilsona. Z kolei szumnie zapowiadany Cable trochę mnie rozczarował – przede wszystkim dlatego, że Josh Brolin w roli Thanosa wypadł o niebo lepiej.
Zobacz szczegółowy opis filmu Deedpool 2
"Deadpool 2" to dwie godziny jazdy po bandzie, napędzanej genialną ścieżką dźwiękową, podkreślającą absurdalny charakter całej produkcji. Trup ściele się gęsto, brzuch boli od ciągłego śmiechu, a ręce same składają się do oklaskiwania pomysłowości twórców. Trzeba oczywiście pamiętać, że nie jest to kolejny film Marvel Studios z doskonałymi efektami specjalnymi i CGI (scena ucieczki Domino po zatłoczonej ulicy wygląda naprawdę słabo), jednak to relatywnie niska cena, jaką warto zapłacić za doskonałą rozrywkę w obrazoburczej formie.