Wielkie rozczarowanie

Kosmiczny wirus odmienia ludzi. Odbiera im swobodę myślenia i emocje, przemieniając w istoty być może doskonałe, ale pozbawione uczuć i tym samym cech indywidualnych. To już czwarta wersja tej samej historii, wymyślonej przez pisarza Jacka Finneya. Pierwszy film – znany u nas jako „Inwazja porywaczy ciał” nakręcił w 1965 roku Don Siegel.

Najnowsza „Inwazja” jest najbardziej efektowna, bo jako pierwsza z cyklu została zrobiona jako super widowisko. Gwiazdorska obsada, budżet około 80 mln dolarów, komputerowe efekty specjalne i... wielkie rozczarowanie.

Większość „Inwazji” nakręcił Niemiec Oliver Hirschbiegel („Eksperyment”, „Upadek’) i jego nazwisko figuruje na plakatach. Ale wytwórni Warner Bros. i producentowi Joelowi Silverowi („Matrix”) nie spodobała się jego wersja, więc odebrali mu film i oddali w ręce braci Wachowskich oraz ich protegowanego Jamesa McTeigue’a („V jak vendetta”).

Wbrew temu, co sugerują niektóre recenzje, „Inwazja” nie jest z tego powodu stylistycznie popękana, choć łatwo wskazać sceny, które wprowadzili do niej bracia W. Scenarzyści Hans Funck („Sophie Scholl”) i Joel Negron („Planeta małp”) skutecznie zniwelowali wszelkie ewentualne różnice w stylu narracji, a muzyka Johna Ottmana („Fantastyczna czwórka”) zbudowała bombastyczny klimat dla całego filmu.

Poziom aktorstwa jest także wyrównanie niski – czy to w scenach akcji, czy w sekwencjach kameralnych. Trudno zresztą winić za obsadę, bo scenariusz debiutanta Dave’a Kajganicha nie dawał jej żadnych szans. Anorektyczna Nicole Kidman głównie więc wytrzeszcza… swoje piękne oczy. Jeremy Northam (skądinąd dobry aktor) jest demonicznie drewniany. A Daniel Craig doszedł do słusznego wniosku, że skoro nie musi się wysilać, wystarczy, że poprawnie wygłosi swoje kwestie i od czasu do czasu poczaruje nas swoim uwodzicielskim uśmiechem.

Lepiej wypadli aktorzy drugoplanowi, a zwłaszcza Veronica Cartwrigth, aktorka charakterystyczna, która ma w swoim dorobku dwa kultowe thrillery – „Ptaki” Hitchcocka (wystąpiła w nich jako 14-latka) i „Obcego – 8 pasażera Nostromo” Scotta (gdzie była jedną z pechowej załogi). W „Inwazji” stworzyła ciekawy epizod jednej z nielicznych, na których nie działa kosmiczny wirus.

Pomimo słabego scenariusza „Inwazja” nie jest do końca złym filmem. Sprawdza się jako futurystyczny dreszczowiec z przewrotnym przesłaniem (zarażone jednostki robią wszystko, by wyplenić ze świata wojny i nieszczęścia). Problem tkwi w czym innym. Poprzednie wersje „Inwazji” - kręcone w latach zimnej wojny i tuż po jej zakończeniu – były alegorycznym obrazem strachu zachodniego świata przed komunizmem. Kosmiczni najeźdźcy, którzy opanowują ciała i zatruwają umysły ludzi, byli niczym innym jak personifikacją obaw przed tzw. czerwoną zarazą.

Dziś, kiedy widmo komunizmu już nie krąży nad Europą, a sama ideologia dogorywa w Ameryce Łacińskiej, główne przesłanie „Inwazji” straciło moc. W efekcie pozbawiony jej został także cały film. Nic dziwnego, że podczas seansu „Inwazji” z ekranu zamiast grozą wieje zazwyczaj nudą.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)