Will Smith: ''Czuję, że zbliżam się do jakiegoś przełomu w moim życiu'' [WYWIAD]
Will Smith wystąpił w dramacie „Wstrząs”, którego powstanie zainspirował artykuł, przedstawiający dowody na powiązanie mikrowstrząsów oraz urazów głowy sportowców z ich późniejszymi samobójstwami.
09.03.2016 | aktual.: 20.09.2017 15:30
Yola Czaderska-Hayek: W filmie „Wstrząs” wcielasz się w doktora Benneta Omalu, patologa z Pensylwanii. Czy przygotowując się do roli, miałeś okazję poznać go osobiście?
Will Smith:Tak. Mieszka teraz w Lodi – to niewielkie miasto w Kalifornii. Spotkałem się z nim, poznałem jego rodzinę. Miałem do niego mnóstwo pytań, więc zanim odpowiedział na wszystkie, minęło trochę czasu.
Spytałeś, dlaczego odrzucił ofertę pracy w Waszyngtonie?
Tak. Wyjaśnił mi, że po zakończeniu całej afery, o której opowiadamy w filmie, ta propozycja była dla niego wyjątkowym wyróżnieniem. Ale nie mógł jej przyjąć, bo nie miał do tego serca. Jak to sam ujął, znalazł się w sytuacji człowieka, który wspiął się na wysoką górę, pokonał wszystkie przeszkody, wszedł na sam szczyt, zatknął flagę… po czym zdał sobie sprawę, że to tylko patyk, który wystaje ze śniegu, nic więcej (śmiech). Doktor Omalu nie chciał siedzieć za biurkiem. Chciał nadal wykonywać pracę, do której czuł powołanie. To człowiek niebywale religijny, uduchowiony. Uważa, że wszystko, co się nam przydarza, stanowi sygnał z niebios i tylko od nas zależy, czy właściwie go odczytamy. Postrzega siebie jako swego rodzaju przewodnika, który umożliwia duszom zmarłych przejście na tamten świat, a rodzinom pogodzenie się ze stratą. Nie wyobraża sobie, że mógłby zajmować się czymś innym.
„Wstrząs” pokazuje nieznane dotąd oblicze futbolu amerykańskiego. Podejrzewam, że wywoła niemałą burzę w środowisku sportowym. Jesteś na to przygotowany?
Na początku, kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tym projekcie, miałem wątpliwości. Jestem futbolowym tatą – mój syn przez cztery lata grał na boisku. Nie chciałem więc firmować swoim nazwiskiem filmu, który mówi wprost: „Futbol może być groźny dla zdrowia” (śmiech). Ale potem spotkałem się z Peterem [Landesmanem, reżyserem „Wstrząsu” – Y. Cz.-H.]. Próbowałem znaleźć rozmaite wymówki, żeby tego filmu jednak nie robić. Starałem się znaleźć jakiekolwiek niejasności czy słabe punkty, ale w końcu zabrakło mi argumentów. Peter to dziennikarz śledczy ze sporym doświadczeniem. Zweryfikował wszystko, o czym mowa w scenariuszu i dał mi stuprocentową gwarancję, że to prawda. Później rozmawiałem z Bennetem Omalu. Pamiętam, że podczas tego spotkania powiedział coś, co wykorzystaliśmy później w jednej ze scen: kiedy był małym chłopcem w Nigerii, wierzył, że Ameryka to taki ziemski raj, gdzie Bóg wysyła ludzi, których sobie upodobał. Odparłem: z tym rajem to nie do końca prawda, ale z grubsza rozumiem, o co chodzi
(śmiech). Kiedy poznałem go bliżej, niesamowicie poruszyła mnie jego historia. Mniejsza już o futbol, chodzi o to, że „Wstrząs” to opowieść o człowieku, którego skrzywdzono tylko dlatego, że miał odwagę powiedzieć prawdę. Doktor Omalu ujawnił informacje, które środowisko sportowe chciało przemilczeć. Świadomość tego faktu była dla mnie przerażająca – także jako rodzica. Jak ci już mówiłem, mój syn grał w piłkę i kiedy biegał po boisku, martwiłem się oczywiście, żeby nie zrobił sobie krzywdy, na przykład nie złamał nogi albo nie nadwerężył kręgosłupa. Ale nie miałem pojęcia, że urazy głowy mogą być tak niebezpieczne.
Naprawdę?
Jasne, wiem, że kiedy mówię teraz głośno to zdanie: „Wielokrotne urazy głowy mogą doprowadzić do trwałego uszkodzenia mózgu”, to brzmi ono jak banał. Ale uwierz mi, naprawdę nie sądziłem, że zagrożenie jest tak duże. Dlatego zależy mi na tym, aby ludzie mieli dostęp do takich informacji i zdawali sobie sprawę z możliwych konsekwencji uprawiania sportu.
Nie obawiasz się negatywnych reakcji ze strony Narodowej Ligi Futbolowej (NFL)?
Nie miałem dotąd żadnego kontaktu z NFL. Ale za to rozmawiałem z wieloma zawodnikami, którzy widzieli film i bardzo, bardzo im się podobał. Mają poczucie, że „Wstrząs” przemawia w ich imieniu, ujmuje się za nimi. To przecież oni są narażeni na wszystkie urazy. Nikt ich nie ostrzegał, jak bardzo mogą być groźne. Dlatego wszyscy nas wspierają i dziękują, że stanęliśmy po ich stronie. Nawiasem mówiąc, gdyby nasz film powstał, powiedzmy, dwa lata temu, afera byłaby o wiele większa. Z pewnością władze NFL zareagowałyby o wiele gwałtowniej i próbowały na różne sposoby naszą opowieść uwalić – nie wiem, czy to najlepsze słowo w tym kontekście (śmiech). Ale teraz? Zbyt wielu zawodników zdążyło już ujawnić swoje problemy ze zdrowiem, potwierdzając, że doktor Omalu ma rację. Dowody są niepodważalne, zaprzeczanie odkryciom naukowym nie ma po prostu sensu. Dlatego „Wstrząs” nie ma charakteru demaskatorskiego, jest bardziej podsumowaniem całej historii. Mówi o sprawach, które dzisiaj są już oczywiste. Najlepsza rzecz,
jaką mogą teraz zrobić władze NFL, to zamiast udawać, że problem nie istnieje, poszukać sposobów na jego rozwiązanie.
To jasne, ale jakie rozwiązanie byś tu widział? Skoro futbol amerykański to sport, w którym z założenia dochodzi do brutalnych zderzeń, to nie bardzo wiem, co tu można zrobić.
Doktor Omalu wykazał w swoich badaniach, że liczba wypadków zwiększyła się znacznie, odkąd zawodnicy zaczęli nosić kaski. Wcześniej, kiedy grali bez nich, starali się uważać i nie dopuszczali do uderzeń w głowę. Wprowadzenie kasków przyniosło złudzenie bezpieczeństwa. Wydaje się, że głowa jest chroniona przed urazami, podczas gdy w rzeczywistości wcale tak nie jest. Lepsze wyposażenie dla sportowców przyniosło tak naprawdę efekt odwrotny od zamierzonego. Wydaje mi się, że jeśli futboliści będą mieli tego świadomość, to uda się wypracować inny styl gry, który będzie równie atrakcyjny dla kibiców, ale nie będzie narażał zawodników na groźne konsekwencje.
Powiedziałeś, że „Wstrząs” ma charakter podsumowania. Ale dla mnie to raczej początek historii, która będzie rozwijać się jeszcze przez wiele lat. Efekty odkryć doktora Omalu mogą być długofalowe.
Na pewno. W tej chwili trwają prace nad tym, by rozszerzyć zasięg badań nie tylko na zawodników futbolu amerykańskiego, ale także na rugbystów i piłkarzy. Kto wie, być może w całym światowym sporcie dojdzie do rewolucji? Wiem, że doktor Omalu jest w kontakcie z naukowcami z uniwersytetu w Bostonie, którzy próbują wykorzystać efekty jego badań w leczeniu zaburzeń psychicznych na tle urazowym. Możliwości jest całe mnóstwo, jeszcze wszystkich nie poznaliśmy.
Bennet Omalu nie urodził się w Ameryce, pochodzi z Nigerii. A mimo to odniosłam wrażenie, że bardziej wierzy w słynne „amerykańskie marzenie” niż niejeden Amerykanin.
Na pewno! To zresztą częsta cecha wśród imigrantów. Przyjeżdżają do USA ze świeżym spojrzeniem, z czystą kartą. Patrzą na nasz kraj ze szczerym entuzjazmem, którego często brakuje samym Amerykanom. Ktoś, kto się tu urodził i wychował, dość szybko może stracić złudzenia i machnąć na wszystko ręką. Imigranci pozwalają zachować wiarę, że jednak coś w życiu może się udać. Pamiętam, że po raz pierwszy zetknąłem się z tym podejściem podczas realizacji „W pogoni za szczęściem”. Gabriele Muccino [reżyser, urodzony we Włoszech – Y. Cz.-H.] tłumaczył mi, że tego filmu nie powinien kręcić żaden Amerykanin, ponieważ Amerykanie tak naprawdę nie rozumieją, na czym polega „amerykańskie marzenie”. To jest idea, która przemawia wyłącznie do przybyszów z zewnątrz. Przyznałem mu rację i zaproponowałem, żeby właśnie on stanął za kamerą. Jak się okazało, była to słuszna decyzja.
[
]( http://film.wp.pl/autor/yola-czaderska-hayek/6028741377180801 )
Doktor Omalu nie wychowywał się w Stanach, więc obcy był mu kult futbolu amerykańskiego. Jak myślisz, czy to miało wpływ na jego odkrycia?
Wydaje mi się, że tak. Stać go było na dystans. Nie patrzył na zawodników jak na swoich idoli. Nie widział w nich mistrzów sportu, do których podchodzi się na kolanach. Widział zwykłych ludzi z problemami zdrowotnymi, którzy potrzebowali jego pomocy. Kiedy przeprowadzał sekcję zwłok Mike’a Webstera [w filmie gra go David Morse – Y. Cz.-H.], nie drżała mu ręka z emocji. Nie obawiał się ciąć skalpelem ciała wielkiego futbolisty. Być może właśnie dzięki temu był w stanie dokonać swojego odkrycia.
Czy w trakcie przygotowań do roli uczestniczyłeś w sekcji zwłok?
Uczestniczyłem w pięciu. Poprosiłem Benneta, by pozwolił mi przy nich asystować. Chciałem pozbyć się uczucia niepokoju, jakie wywołuje obecność martwego ciała. Jedna sekcja zwłok to zdecydowanie za mało, by oswoić się z tym widokiem, dlatego było ich kilka. Muszę powiedzieć, że bardzo wzbogaciło mnie to doświadczenie. Naprawdę, każdy powinien chociaż raz w życiu obejrzeć sekcję zwłok (śmiech). Widzi się leżącego na stole człowieka. Jest ciało, ma w środku wszystkie części niezbędne do funkcjonowania. Tylko brakuje tego najważniejszego elementu, tego silnika, duszy, jakkolwiek to nazwiemy. Bez niej ciało staje się tylko mechanizmem, nie ma nic wspólnego z tym, kim ta osoba naprawdę była.
Widzę, że jesteś zwolennikiem edukacji poprzez doświadczenie.
U mnie w domu edukacja zawsze stała na pierwszym miejscu. Mama pracowała w szkole i dbała o to, żebym czytał książki i wyrażał się poprawnie. Nieraz załamywała ręce, słysząc, jak strasznie kaleczą język moi koledzy. Ojciec z kolei służył w lotnictwie i miał inne podejście do kształcenia. Zawsze był do bólu pragmatyczny. Uważał, że żadna teoria z podręczników nie zastąpi praktyki. Powtarzał mi: „Jeśli masz coś zrobić, to zrób to sam. Nawet jeśli ci się nie uda, to i tak ważne, że próbowałeś. Trzeba uczyć się na błędach”. No i przekonał mnie! Już w szkole średniej zacząłem tworzyć muzykę i postanowiłem, że skupię się właśnie na tym, zamiast iść do college’u. Matka omal przez to nie umarła. Była zdruzgotana. Ale dla mnie to właśnie był najlepszy sposób na wykształcenie – poprzez pracę, poprzez konkretne działania. Tak samo, kręcąc filmy, uczę się mnóstwa rzeczy o świecie, o ludziach. To najlepsza szkoła, jaką mogę sobie wyobrazić.
U nas mówiło się do dzieci: „Ucz się, ucz, nauka to potęgi klucz”.
Owszem, wiedza to potęga, z tym się absolutnie zgadzam. Ale też, żeby ta potęga nie okazała się złudna, trzeba mieć świadomość nie tylko tego, co się wie, ale także czego, o czym się nie wie. Chodzi mi po głowie taki cytat, ale za Boga nie przypomnę sobie, kto to powiedział: „Problem nie w tym, że czegoś nie wiemy, ale w tym, że wydaje się nam, że coś wiemy”. Jakoś tak to szło. Chodzi o to, że fałszywa wiedza, bazowanie na złych, niesprawdzonych informacjach, może przynieść więcej szkody niż całkowita niewiedza.
[
]( http://film.wp.pl/autor/yola-czaderska-hayek/6028741377180801 )
„Wstrząs” to dość nietypowy film w Twojej karierze. Czyżbyś zamierzał przerzucić się na ambitniejsze kino?
Wiesz, latka lecą (śmiech). Mam już dorosłe dzieci, sam zbliżam się do pięćdziesiątki. Czuję, że zbliżam się do jakiegoś przełomu w moim życiu. Na pewno nie zamierzam jeszcze kończyć kariery, ale wydaje mi się, że wybierając takie projekty, jak „Wstrząs”, idę w dobrym kierunku. Cieszy mnie, że ten film można oceniać nie tylko w kategoriach artystycznych. Ważne jest także to, że może on przynieść pożyteczny skutek. Oczywiście filmy rozrywkowe, w których głównie gram, też bywają pożyteczne, bo wiadomo, śmiech to zdrowie. Ale w tym przypadku chodzi o coś więcej. Mam nadzieję, że podobnych produkcji nie zabraknie, bo nabrałem ochoty na nowe wyzwania. A jeśli przy okazji uda się coś osiągnąć w słusznej sprawie, tym lepiej.