Wojciech Siemion: oczom ratowników ukazał się makabryczny widok
22.04.2016 | aktual.: 22.03.2017 10:59
Kiedy na miejsce wypadku przybyli ratownicy i policja, ich oczom ukazał się makabryczny widok. Audi, którym podróżował słynny aktor i jego żona, było kompletnie zmiażdżone. Trzy dni później, 24 kwietnia 2010 roku, Wojciech Siemion zmarł w szpitalu.
- Czekaliśmy wciąż na niego, miał od dawna umówione spotkanie z nami o godzinie 11. Prawie 200 osób siedziało już na sali. Wojciech Siemion nigdy się nie spóźniał – opowiadał Zbigniew Zieliński, dyrektor Domu Kultury Południe w Radomiu. Dopiero po jakimś czasie do zgromadzonych dotarła przerażająca wiadomość: artysta się nie zjawił, bo miał wypadek samochodowy i od kilku godzin leżał nieprzytomny w szpitalu, gdzie lekarze walczyli o jego życie.
Kiedy na miejsce wypadku przybyli ratownicy i policja, ich oczom ukazał się makabryczny widok. Audi, którym podróżował słynny aktor i jego żona, było kompletnie zmiażdżone. Trzy dni później, 24 kwietnia 2010 roku, Wojciech Siemion zmarł w szpitalu.
Przez lata uchodził nie tylko za jednego z najwybitniejszych polskich aktorów, ale również propagatora sztuki ludowej, znawcę i popularyzatora polskiej literatury oraz nieocenionego pedagoga.
- W literaturze mamy Brylla, w plastyce Nikifora, w teatrze był, jest i będzie Siemion – pisała o nim krytyczka Irena Bołtuć.
Był jedną z ikon polskiego teatru. A przecież tak niewiele brakowało, by nigdy nie znalazł się na scenie.
Chłopskie pochodzenie
Urodził się 30 lipca 1928 roku w Krzczonowie na Lubelszczyźnie. Przez całe życie podkreślał swoje chłopskie pochodzenie, z którego był niezmiernie dumny. Akcentował je, nosząc aksamitkę, będącą jego znakiem rozpoznawczym.
- Moje chłopskie pochodzenie nigdy nie było dla mnie powodem do wstydu. Co prawda w rodzinie krążyły opowieści, że jesteśmy potomkami książąt porwanych z Pskowa, ale fakty jednoznacznie wskazują na chłopstwo - mówił w rozmowie z „Wprost”.
Na scenę trafił już jako nastolatek, ale początkowo nie wiązał z zawodem aktora swojej przyszłości.
- W Kaliszu zdałem maturę w liceum im. T. Kościuszki i jako licealiście powierzono mi dość poważną rolę górala właśnie w "Krakowiakach i góralach" – opowiadał w galicyjskim tygodniku informacyjnym „Temi" o swoich pierwszych doświadczeniach teatralnych. - Niektórzy tak o mnie mawiali: amator. Jednakże byłem wtedy aktorem ze stałą gażą miesięczną.
Rzucił granie dla prawa
Z Kalisza wyjechał do Lublina, bo zamiast występować na scenie, wolał studiować prawo na uniwersytecie katolickim. Podobało mu się, ale zrozumiał, że nie jest to jego powołanie.
- Nie udało się, zaliczyłem sześć semestrów – mówił w „Temi”.
Szybko się zorientował, że brakuje mu sceny.
- W Lublinie uczęszczałem na słynne kursy dramatyczne, określane inaczej jako studio dramatyczne Eleonory Frenkiel-Ossowskiej* – wspominał. *- Po ukończeniu studia mogłem zostać w lubelskim teatrze.
Zaczynał skromnie, od niewielkich rólek, ale z każdym kolejnym dniem „odkrywał w sobie artystę”.
- W gruncie rzeczy nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że chcę być aktorem – mówił, dodając, że jego nastawienie zmieniło się pod wpływem spotkania z Aleksandrem Zelwerowiczem, który „poruszył jego wyobraźnię” i „oszlifował go”.
Życie w dworku
Razem z rodziną zamieszkał w dworku w Petrykozach, niewielkiej wiosce niedaleko Grójca.
- Osiedliliśmy się tu na początku lat 70.* - wspominał w _Echu Dnia_. *- Na początku dworek nie nadawał się zupełnie do zamieszkania. Wszystko było zniszczone.
Powoli, krok po kroku, przywracali posiadłości dawną świetność. Dworek otoczono rzeźbami ludowych twórców, zaś na terenie swojej posiadłości Siemion stworzył niewielki skansen. Na poddaszu zorganizował galerię obrazów współczesnych twórców
- Często przychodzą tu uczniowie z okolicznych szkół – opowiadał Siemion, którego marzeniem było propagowanie wśród młodych ludzi miłości do sztuki. - Wtedy opowiadam im o sztuce współczesnej. Poznają ją właśnie na moim poddaszu.
''Jego stan jest poważny''
21 kwietnia 2010 roku 82-letni aktor wraz z żoną Barbarą Kasper-Siemion wracał samochodem do swojego domu w Petrykozach. Do wypadku doszło o 21:30 w okolicach wsi Jeżów pod Sochaczewem. Pojazd kierowany przez artystę zjechał na przeciwległy pas ruchu i zderzył się czołowo z nadjeżdżającą z przeciwka ciężarówką. Uderzenie było tak silne, że audi aktora wpadło na inny pojazd, gdzie jednym z pasażerów było 3-letnie dziecko.
Przybyłym na miejsce lekarzom i funkcjonariuszom policji ukazał się przerażający widok. Audi aktora było kompletnie zdewastowane, a od strony kierowcy zupełnie zmiażdżone. W mediach pojawiła się informacja, że Siemion może mówić o prawdziwym cudzie. Aktora w bardzo ciężkim stanie, jego żonę oraz dziecko znajdujące się w drugim samochodzie przewieziono do szpitala w Sochaczewie.
– Wojciech jest połamany. Jego stan jest poważny, ale można go określić jako stabilny. Oczywiście trzymamy kciuki za jego powrót do zdrowia! - mówił w rozmowie z „Faktem” przyjaciel aktora.
Niestety, ten optymizm okazał się przedwczesny. W sobotę 24 kwietnia, na trzeci dzień od wypadku, Wojciech Siemion zmarł. W poniedziałek lekarze mieli podjąć próbę wybudzenia go ze śpiączki farmakologicznej.
''Tworzył piękną kartę życia''
Przyjaciele aktora byli zdruzgotani informacją o jego wypadku. Wspominając go, podkreślali, że Siemion był nie tylko wielkim aktorem, ale i wspaniałym człowiekiem, zafascynowanym sztuką, serdecznym, zawsze mającym dla innych dobre słowo.
- Śmierć Wojtka Siemiona wstrząsnęła mną, bo to był naprawdę człowiek dużego formatu. Znakomicie znał polską poezję, często siedzieliśmy nad jego stawem w Petrykozach, on stawał, deklamował całe wielkie fragmenty wierszy - wspominał Emilian Kamiński.
- Nagła śmierć odebrała nam człowieka, który tworzył piękne kreacje. Warto wspomnieć o jego ostatniej życiowej roli: roli gospodarza w jego domu z Petrykozach – mówił w „Fakcie” premier Waldemar Pawlak. - Oddawał się bezgranicznie rodzinie, tworzył kolejną piękną kartę życia. Do wszystkiego, za co, się brał, podchodził z pasją i zaangażowaniem.
''Ciągle szukał pretekstu do występów''
- Chodził zapięty na wszystkie guziki, z tasiemką zamiast krawata. Nosił się tak, jakby za chwilę czekał go występ. Był w ciągłej dyspozycji. Ciągle szukał pretekstu do występów. Kiedy dostawał tekst prozą albo wierszem, to znikała z niego maska. Ożywiał go. Nie grał – wspominał Siemiona w „Wyborczej” Czesław Mirosław Szczepaniak.
- Wojtek był bardzo dziwnym człowiekiem – dodawała w "Fakcie" Alina Janowska. - W życiu codziennym on nie mówił właściwie językiem potocznym, tylko ciągle deklamował. Tak jak w teatrze. Był naprawdę wybitnym aktorem.
''Cóż trwa wiecznie?''
Dwa lata przed śmiercią, w wywiadzie opublikowanym w „Przeglądzie”, Siemion wyznawał, że jest zadowolonym, spełnionym mężczyzną, czerpiącym przyjemność z drobnostek; z optymizmem patrzył w przyszłość.
- Jestem szczęśliwym człowiekiem, kocham żyć. Jak? No, na przykład nigdy nie piłem ostrego alkoholu, nigdy w życiu nie byłem pijany. Na to któryś mój przyjaciel mówi: To ty idiota jesteś, nie wiesz, czym jest życie, czy ty masz pojęcie, jakie to cudowne, gdy nagle urywa ci się film? Pytam: I co, to jest szczęście? A on na to: Tak, mówię ci, później budzisz się, nie wiesz gdzie, i masz nowe życie... Nie znam takiego szczęścia. Ale mam maluteńkie szczęście, gdy wieczorem wyciągnę flaszkę dobrego wina... Gdy miałem 15 lat i interesowałem się filozofią starogrecką, zapisałem sobie zdanie z Epikteta, który twierdził, że szczęście to jest coś, co trwa wiecznie. Ale cóż trwa wiecznie? (sm/gk)