''Zakazane piosenki'': Takiego autentyzmu tamtych czasów nie pokazał żaden inny film
19.02.2017 | aktual.: 22.03.2017 09:20
Realizację „Zakazanych piosenek” rozpoczęto wiosną 1946 roku, kilka miesięcy później, 8 stycznia 1947 roku, film trafił do kin
Realizację „Zakazanych piosenek” rozpoczęto wiosną 1946 roku, kilka miesięcy później, 8 stycznia 1947 roku, film trafił do kin. Bilety wykupywano błyskawicznie, w kinach wybuchały awantury pomiędzy zniecierpliwionymi widzami.
Na pomysł nakręcenia opowieści o okupowanej Warszawie wpadł Ludwik Starski, który latami gromadził zasłyszane od ludzi historie z minionych lat. Scenariusz przepisywano wielokrotnie; Starski wraz z reżyserem, Leonardem Buczkowskim, wciąż zmieniał koncepcję, aż wreszcie ich projekt przybrał ostateczny kształt.
„Zakazane piosenki” przez dekady poruszały publikę, zachwycały krytyków swoim autentyzmem, dbałością o oddanie ówczesnej atmosfery i doborem obsady. Tylko w XX wieku obejrzało go w kinach 15 mln widzów. Od tego filmu zaczynały również największe ekranowe gwiazdy; właśnie ta produkcja dla wielu z nich stała się przepustką do sławy. To u Buczkowskiego zadebiutowali Andrzej Łapicki, Alina Janowska, Jerzy Duszyński, Jan Świderski czy Danuta Szaflarska.
''Aktor traktowany był z ogromnym szacunkiem''
Dla debiutującej na ekranie Danuty Szaflarskiej praca na planie „Zakazanych piosenek” była jednym z najwspanialszych doświadczeń w całej karierze. Nawet po latach wychwalała panującą w pracy atmosferę, profesjonalizm i zachowanie ekipy.
- Aktor w „Zakazanych piosenkach” traktowany był z ogromnym szacunkiem, czuło się ducha opieki nad aktorem – wspominała w książce Fabryka snów. - To była przedwojenna ekipa. Reżyserował Leonard Buczkowski, ujmujący pan z niezwykłą kulturą. (…) Także w ekipie technicznej było dużo przedwojennych fachowców, choćby wśród elektryków. Wszyscy byli bardzo sympatyczni i bardzo dla mnie uprzejmi. Pamiętam swoje pierwsze wejście na plan, czułam się jak bardzo ważna osoba, chociaż tak naprawdę byłam tylko młodą aktorką, która jeszcze nic w filmie nie zrobiła i nikt o mnie nic nie wiedział.
''Dostałam jajecznicę ze skwarkami''
„Zakazane piosenki” zobaczyła Szaflarska dopiero w kinie, podczas premiery. Reżyser nie chciał pokazywać początkującej aktorce nakręconego materiału, czego strasznie żałowała – jak mówiła, z tego powodu nie mogła poprawić swoich aktorskich błędów.
- Pierwszy raz widziałam się na ekranie – cieszyła się w Filmie. - To było ogromne przeżycie. Możecie panowie nie wierzyć, ale najbardziej cieszyliśmy się z Jurkiem (Duszyńskim – przyp. red.), że wreszcie będzie można się najeść do syta. Takie były czasy. Pierwszego dnia próbnych zdjęć dostałam jajecznicę ze skwarkami. Nie zapomnę tego smaku i mojego szczęścia. Za ten film otrzymaliśmy bardzo małe wynagrodzenia. Starczyło jednak na przeżycie.
''Nie byłam zaproszona na premierę''
Znacznie mniej entuzjastycznie do filmu podchodziła koleżanka z planu Szaflarskiej, Alina Janowska.
- „Zakazane piosenki” obejrzałam dopiero po latach – opowiadała aktorka w Gazecie Wyborczej. - Nie byłam zaproszona na premierę, bo przecież grałam w nich epizod. W tym roku, otwierając wystawę powstańczą w Paryżu, miałam okazję zaśpiewać znów „Czerwone jabłuszko”. I co ciekawe, dopiero teraz nauczyłam się go na pamięć. W filmie bowiem śpiewałam z kartką w ręku, czego na szczęście nie było widać. Pierwszy raz, kiedy obejrzałam film, poczułam pewne rozczarowanie. Wydawało mi się, że Warszawa nie była nigdy tak rozśpiewana, jak tego chcieli scenarzyści. Za każdym następnym razem oglądało mi się go jednak coraz lepiej. I myślę, mimo zastrzeżeń, że dobrze, iż taki film powstał.
''To było szaleństwo''
Jak wspominała Szaflarska, po premierze filmu zaczęło się prawdziwe szaleństwo. Jerzy Duszyński, jej partner z planu, a prywatnie mąż Hanny Bielickiej, stał się prawdziwym bożyszczem kobiet.
- Ludzie podchodzili na ulicach i chcieli z nami rozmawiać – wyjawiała w Filmie. - A dziewczyny po prostu rzucały się na Jurka. Nawet ja musiałam zastrzec numer telefonu, bo wciąż dzwoniły podlotki z pytaniem: "Jurek jest?". Myślały, że jestem jego żoną. Pewnego razu nawet zadzwoniło kilka pensjonarek: "Dowiedziałyśmy się, że on jest z Hanką Bielicką. Że to ona zabrała pani Jurka. My ją załatwimy...".
''Scenografia zachwyciła mnie i zafascynowała''
Film pomógł też w karierze innemu młodemu twórcy, scenografowi Allanowi Starskiemu, synowi Ludwika Starskiego, autora scenariusza. Na planie „Zakazanych piosenek” Allan spędził wiele dni, podpatrując doświadczonych filmowców.
- Byłem wtedy małym chłopcem – opowiadał w wywiadzie dla magazynu studenckiego Dlaczego. - Było to parę lat po wojnie. Miałem duże szczęście, że trafiłem na czas, kiedy budowało się jeszcze duże dekoracje do polskich filmów. Obecnie ze względów budżetowych częściej adaptuje się już istniejące wnętrza i ulice. Scenografia do „Zakazanych piosenek”, gdzie przedwojenną Warszawę odtworzono na terenie łódzkiej wytwórni filmowej, zachwyciła mnie i zafascynowała. Podobną budowałem wiele, wiele lat później do „Pianisty” - wyjawiał.
Wielka inkwizycja
Film nie spodobał się jedynie... cenzurze. Powstały zatem dwie wersje „Zakazanych piosenek” - pierwszą wycofano z kin i „ulepszono”; na ekrany, w nowej odsłonie, produkcja powróciła w 1948 roku.
- Dokrętki były konieczne, bo pierwszej wersji „Zakazanych piosenek” cenzura nie dopuściła na ekrany - wspominała Szaflarska w Fabryce snów. - Zabrakło jej kogoś z opaską AL na ramieniu, chodziło także o to, by film nie kończył się sceną upadku zegara, grającego „Warszawiankę”, ale żeby był jeszcze ciąg dalszy, który sugerowałby, że nasi, ci znad Oki, są po drugiej stronie Wisły.
Obie wersje filmu cieszyły się ogromnym powodzeniem i tym samym „Zakazane piosenki” stały się jednym z najchętniej oglądanych w tamtych czasach filmów.
(sm/mn)