"Znachor" bije rekordy Netflixa. Gigantyczny sukces
- Od pięciu tygodni "Znachor" jest w Top10 najpopularniejszych filmów nieanglojęzycznych na świecie - mówi w rozmowie z WP dyrektor ds. filmów Netflixa Łukasz Kłuskiewicz. Zdradza też dalsze plany firmy w Polsce.
Marta Ossowska, Wirtualna Polska: To właśnie do pańskiego zespołu zgłaszają się polscy producenci i filmowcy ze swoimi pomysłami. Co musi mieć w sobie projekt, aby zdecydował pan, że Netflix w niego zainwestuje?
Łukasz Kłuskiewicz, dyrektor ds. filmów Netflixa na Europę Środkowo-Wschodnią: Oczywiście musi się wyróżniać. Szukamy projektów, które będą interesować lokalną widownię. Netflix jako pierwszy streamer uwierzył w to, że treści lokalne mogą przyciągać rodzimego widza, ale będąc dostępnymi także dla zagranicznej widowni. To nie przypadek, że nasze polskie oryginalne produkcje są mocno osadzone w lokalnej rzeczywistości. Oczywiście to dodatkowa radość, kiedy stają się popularne także za granicą, tak jak to jest w przypadku "Znachora". Ale nie interesują nas projekty, których podstawowym zamierzeniem od początku jest podkreślanie swojej uniwersalności i dotarcie do widowni globalnej. Chcemy opowiadać historie zakorzenione w polskiej specyfice, kulturze, odwołujące się do lokalnych wydarzeń i postaci.
Czym wyróżnia się polski użytkownik waszego serwisu na tle zagranicznej widowni?
Na pewno polscy widzowie bardzo lubią rodzime tytuły. Jako widownia chcemy identyfikować się z bohaterami i elementami otaczającego nas świata, lubimy komedie i historie kryminalne. Polacy kochają też międzynarodowe produkcje, szczególnie te amerykańskie, hiszpańskie czy francuskie. Natomiast zamiłowanie Polaków do lokalnych treści zachęca nas do kontynuowania współpracy z polskimi twórcami i rozwoju naszej biblioteki polskich filmów i seriali.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W ostatnim czasie dwie polskie produkcje zawojowały platformę również globalnie, choć opinie krytyków były skrajnie odmienne. Bardziej zależałoby panu, aby powstawało więcej produkcji podobnych do "Znachora" czy do serii "365 dni"? A może Netflix chce dalej łączyć te dość odległe światy?
Oba te tytuły świetnie charakteryzują strategię Netflixa, bo naprawdę nam zależy, aby treści, które oferujemy naszym użytkownikom, były różnorodne. Nie stawiamy się w roli decydentów, którzy mówią naszym widzom, co powinni oglądać, a czego powinni się wystrzegać. To widz ma zawsze rację! Chcemy dawać możliwie szeroki wybór produkcji tak, by spośród nich każdy znalazł coś dla siebie. "Znachor" powstał dla naszych polskich widzów, którzy ukochali sobie historię Antoniego Kosiby z powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, ale też od dawna nie mieli możliwości obejrzeć jakościowego, klasycznego melodramatu. Reżyser Michał Gazda przywrócił polskiemu widzowi ten gatunek.
Czyli różnorodność musi być zachowana?
Statystyczny użytkownik Netflixa w ciągu miesiąca sięga po sześć różnych gatunków, więc to nie jest tak, że miłośnik dokumentów szuka tylko dokumentów. Taka osoba sięga też po animacje, komedie romantyczne czy kino akcji. Zdajemy sobie sprawę, że indywidualne wybory widzów determinowane są nie tylko ich gustem, ale np. nastrojem danego dnia lub tym, z kim zasiadają przed ekranem.
Stąd też decyzja, by pokazywać rozmaite historie i gatunki, zawsze stawiając przede wszystkim na jakość produkcji. Czyli jeśli produkujemy komedię romantyczną (jak na przykład "Poskromienie złośnicy") to najlepszą w swojej klasie, jeśli kino gatunkowe jak horror ("Wszyscy moi przyjaciele nie żyją") czy kino akcji (jak np. "Dzień Matki") - to najlepsze w swojej kategorii, jeśli reality show ("Love Never Lies") albo dokument - tak samo. Chcemy też pracować z najlepszymi reżyserami, najlepszymi producentami, scenarzystami, scenografami, makijażystami itd.
Co nie oznacza, że nie ma u nas miejsca dla debiutantów. Wręcz przeciwnie, pozycja w branży czy doświadczenie danego twórcy nie są ważniejsze niż to, co debiutujący z nami filmowcy mają do zaoferowania widzom Netflixa. Dzięki temu różni twórcy dostają szansę zrealizowania swoich projektów, jak np. "Absolutni debiutanci", nasz nowy serial w reżyserii Kamili Tarabury i Katarzyny Warzechy, które debiutują w roli reżyserek serialu fabularnego.
Ale skoro pana zdaniem jakościowych produkcji na platformie nie brakuje, to dlaczego zagraniczna publika akurat wybiera "Znachora"?
Wkładamy dużo pracy w to, aby wysoka jakość była naszym wyróżnikiem. Świetnym tego przykładem jest właśnie "Znachor", gdzie udało nam się zarówno na poziomie poprowadzenia historii przez reżysera, gry aktorów, pracy operatora, scenografów, kostiumografów, jak i montażystów osiągnąć najwyższą jakość produkcyjną, co docenili widzowie w Polsce i na świecie. To dlatego "Znachor" jest ostatnio nie tylko najpopularniejszym filmem na naszej platformie w Polsce. Od pięciu tygodni jest w Top10 najpopularniejszych filmów nieanglojęzycznych na świecie - poza Polską jest jednym z najchętniej oglądanych filmów w kilkudziesięciu krajach świata. Od Argentyny, Peru i Brazylii, przez Tajwan i Turcję, po Portugalię, Niemcy i Maroko czy Kanadę.
O międzynarodowym sukcesie tego filmu przesądziła siła poruszającej, klasycznie pięknej historii o uniwersalnych emocjach. Nie bez znaczenia jest oczywiście poziom realizacji "Znachora", nad którym pracowało prawie 2300 ludzi. Bardzo chciałbym podziękować każdej z tych osób, bo dzięki ich staraniom powstał film, z którego jesteśmy bardzo dumni.
Pamięta pan polskie tytuły niespodzianki, w których sukces za bardzo nie wierzono, a spotkały się one z ciepłym przyjęciem wśród zagranicznych widzów?
W sukces wierzymy zawsze, czasami okazuje się jednak, że przewyższył nasze najśmielsze oczekiwania. Zwłaszcza, gdy tytuły, które wydają się bardzo specyficzne lokalnie, znajdują widownię poza Polską. Takimi przykładami są np. nasze komedie romantyczne "Miłość do kwadratu" i "Poskromienie złośnicy" czy filmy na licencji, takie jak "Furioza" lub "Za duży na bajki".
Ale pewnie zdarzają się też porażki?
Jest to wpisane w naszą działalność. Produkcja filmowa to bardzo skomplikowany i długi proces, dlatego nie wszystko da się przewidzieć.
Czy one nie stopują waszych działań w Polsce? Zwłaszcza po okresie pandemii i wybuchu wojny w Ukrainie. Te wydarzenia mocno odbiły się na branży filmowej.
W żadnym wypadku. Tylko utwierdziliśmy się w przekonaniu, że absolutnie warto inwestować dalej w polskie produkcje i pozyskiwanie licencji do polskich filmów i seriali. Nasze cele pozostają takie same - chcemy dalej dostarczać radości, rozrywki, refleksji czy wzruszeń polskim widzom poprzez różnorodne, jakościowe produkcje.
Gdy podczas lockdownów polskie kina pozostawały zamknięte, filmowcy szukali u was ratunku. I tak np. "Broad Peak" pojawił się w państwa serwisie, mimo że powstawał z zamiarem wejścia do kin.
Najlepszym osiągnięciem, jaki możemy mieć jako firma, jest przyczynić się do stabilnej, dobrej kondycji całego ekosystemu produkcji filmowo-serialowej w Polsce. Dlatego gdy na początku pandemii zatrzymała się praca na planach, wspólnie z Krajową Izbą Producentów Audiowizualnych utworzyliśmy specjalny fundusz, który wsparliśmy kwotą 2,5 miliona złotych. Zapewniał on twórcom płynność finansową i umożliwił im przejście przez ten trudny moment.
Rzeczywiście w okresie zamknięcia kin, ale także poza nim były projekty, które wsparliśmy tak, by mogły zostać zrealizowane lub ukończone i trafić do widzów u nas w serwisie - "Broad Peak" to jeden z takich tytułów, ale także "Bo we mnie jest seks" Katarzyny Klimkiewicz, "W lesie dziś nie zaśnie nikt" czy "Prime Time". W pełnym poszanowaniu tego, że wolą twórców było pokazanie niektórych z tych filmów w kinach, gdy tylko było to możliwe, te tytuły pojawiły się także tam.
Chcemy, aby polscy twórcy i producenci mogli realizować swoje projekty, żeby możliwości rozwoju było coraz więcej. Niedawno w ramach partnerstwa z nami Krajowa Izba Producentów Audiowizualnych przeprowadziła też serię warsztatów w kilku regionach Polski pod hasłem "Nakręć się na przyszłość", dając szansę młodzieży na zapoznanie się z możliwościami kariery w branży filmowej. Współpracujemy też z łódzką Filmówką organizując warsztaty, na których międzynarodowi eksperci wspierają zespoły studentów w rozwoju swoich pierwszych pomysłów serialowych.
Jest szansa, że wasze produkcje częściej będą gościć w polskich kinach?
Ostatnio taki minitour po Polsce zaliczył "Znachor", bo zależało nam na umożliwieniu bezpośredniego kontaktu widowni z twórcami. Zdarza się, że niektóre nasze światowe tytuły również pojawiają się w polskich kinach. Jednak jesteśmy serwisem streamingowym i co do zasady to naszym widzom chcemy przede wszystkim oferować swoje treści.
Z pewnością widownia Netflixa często jest wielokrotnie wyższa od frekwencji kinowej. Jaki próg oglądalności osiągają dziś tytuły, które trafiają do TOP10 w Polsce?
Nie dzielimy się takimi statystykami na poziomie krajowym, zresztą warto pamiętać, że przed telewizorem - aby obejrzeć w Netflixie serial lub film - często zasiadają całe rodziny! Wiemy natomiast, ile odtworzeń danej produkcji z naszego globalnego zestawienia TOP10 mają najpopularniejsze seriale czy filmy. Dla przykładu "Znachora" tylko w trzy tygodnie od premiery odtworzono blisko 30 milionów razy.
Jaki jest udział produkcji dostępnych na licencji w porównaniu do oryginalnych treści na polskim Netflixie?
Jeśli chodzi o polskie tytuły, to siłą rzeczy katalog produkcji licencyjnych jest szerszy, również z tego względu, że sięgamy po znane widzom tytuły sprzed wielu lat, szanowane i uwielbiane. Jest to katalog, który też cały czas się zmienia. Jednocześnie produkujemy własne polskie filmy i seriale. Pierwszy polski serial Netflixa "1983" powstał w 2018 roku, a od tego momentu wyprodukowaliśmy już blisko 40 polskich tytułów oryginalnych, sygnowanych logiem Netflix. Ponadto nasi widzowie mają też dostęp do szerokiej oferty naszych oryginalnych produkcji z całego świata.
Ostatnio na waszej platformie można też zauważyć oryginalne produkcje HBO Max i innych konkurentów. Czemu to ma służyć?
Mamy w swojej ofercie treści licencyjne od wielu różnych producentów i dystrybutorów. Nasi widzowie niekoniecznie subskrybują inne serwisy lub mają do nich dostęp, a my chcemy im oferować szeroką ofertę filmów i seriali. Twórcom daje to możliwość dotarcia do nowej widowni nawet po latach, z kolei dla producentów czy nadawców oznacza to także dodatkowe przychody z licencji, które pozwalają na inwestycje w kolejne projekty.
Mógłby pan zdradzić, jakie oryginalne produkcje zaskoczą polskich widzów w najbliższym czasie?
Widzowie Netflixa mogą się spodziewać, że także w przyszłości będą mogli zobaczyć produkcje, które charakteryzują te dwa słowa - jakość i różnorodność. Tylko do końca tego roku pojawi się kilka tytułów, które doskonale to pokazują. Kilka dni temu zadebiutowali wspomnieni "Absolutni debiutanci" oraz czwarty już sezon animacji dla dorosłych "Bogdan Boner: Egzorcysta". Jeszcze w listopadzie ukaże się adaptacja prozy Jakuba Żulczyka, czyli serial "Informacja zwrotna", a potem komedia romantyczna "Poskromienie złośnicy 2".
Wisienką na torcie będzie produkcja, która już wzbudziła małą sensację w internecie, jak tylko opublikowaliśmy zwiastun, czyli satyryczny serial komediowy o życiu sarmatów i chłopów w Polsce - "1670". To będzie produkcja unikatowa na polską skalę, bo rzadko takie treści i tak cięty dowcip pojawia się u nas w kinach czy w telewizji.
A jakie superprodukcje czekają nas w 2024 roku? Na przykład "Heweliusz" Jana Holoubka?
Nie ogłaszaliśmy jeszcze daty premiery "Heweliusza", praca nad tym projektem trwa. W przyszłym roku pojawi się wiele polskich tytułów Netflixa, ale nie o wszystkich chcemy jeszcze mówić, by móc zaskoczyć naszych widzów. Na pewno jest na co czekać i to nie tylko w najbliższych miesiącach, bo nasze plany sięgają daleko.
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o horrorach, które bawią, strasząc, wspominamy ekranizacje lektur, które chcielibyśmy zapomnieć, a także spoglądamy na Netfliksowego "Beckhama", bo jak tu na niego nie patrzeć? Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.