Zofia Merle: Zawód aktora traktuje z przymrużeniem oka
30.03.2015 | aktual.: 22.03.2017 10:45
Sama o sobie mówi, że tak naprawdę jest gospodynią domową, która dorabia jako aktorka. Nie zabiega rozpaczliwie o role, nie płacze, gdy ktoś nie zaproponuje jej angażu; granie nie znajduje się na liście jej priorytetów.
Sama o sobie mówi, że tak naprawdę jest gospodynią domową, która dorabia jako aktorka. Nie zabiega rozpaczliwie o role, nie płacze, gdy ktoś nie zaproponuje jej angażu. Granie po prostu nie znajduje się na liście jej priorytetów.
Żartuje, że jest stereotypową kobietą, bo nade wszystko lubi zajmować się domem, szyć, prać, sprzątać, piec i pielęgnować ogródek. Nic więc dziwnego, że tak dobrze odnalazła się w "Klanie" jako pani Stenia.
Nie znosi konfliktów i nade wszystko ceni pogodę ducha. Zawód aktora traktuje z przymrużeniem oka, z dystansem i nie kryje, że największą przyjemność sprawia jej udział w komediach – bo, jak podkreśla, jej „misją” jest poprawianie ludziom humorów.
''U nas w rodzinie nigdy upadłych kobiet nie było!''
Na scenę trafiła przez przypadek.
- Przyszłam do STS-u (Studencki Teatr Satyryków przyp. red.) do towarzystwa i tak mnie zagadali, że zostałam*– opowiadała w _Vivie_. *- Wciągnęło mnie na amen.
Zaproponowano jej udział w jednym przedstawieniu, potem w kolejnym i jeszcze jednym. I zanim się obejrzała, stała się aktorką rozpoznawalną. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie – na początku lat 60. Merle zadebiutowała na ekranie i od tamtej pory na planie filmowym pojawiała się już regularnie.
Śmiała się, że swój nowy zawód długo musiała ukrywać przed babcią.
- Gdy się dowiedziała, powiedziała: "Do teatru? U nas w rodzinie nigdy upadłych kobiet nie było!" - wspominała.
Teatr nigdy nie był jej całym życiem
Podkreśla, że aktorstwo to zawód wyjątkowo niewdzięczny i chyba nigdy nie poświęciła mu się w pełni.
Nawet kiedy zaczęła odnosić sukcesy na scenie, nie zapisała się do szkoły aktorskiej. Dopiero wiele lat później zdecydowała się zrobić dyplom eksternistycznie. Nie zależało jej na rolach tak, jak kolegom po fachu, teatr nigdy nie był jej całym życiem.
- Gdy obsadówka zawisła beze mnie, to biegłam uradowana do domu, a po drodze już obmyślałam: dokąd wyjadę, co uda mi się zrobić dla najbliższych? Czy to jest u aktorki normalne? Chyba nie. A ja taka byłam i jestem. Mój mąż nawet uważał, że ja się do tego zawodu nie nadaję - opowiadała w Dzienniku Polskim.
Ale jednocześnie zapewniała, że wcale nie traktuje aktorstwa „lekko”.
* - Co nie znaczy, że w pracy "odpuszczam", co to, to nie. Gdy dostaję rolę, pracuję nad nią bez wytchnienia, bez względu na to, czy jest to epizod, czy rola pierwszoplanowa.*
''Merle jest od rozśmieszania''
Podczas gdy inni traktują zawód aktora z powagą, ona zawsze uważała, że granie to przede wszystkim doskonała zabawa. I cieszy się, gdy dzięki niej widzom poprawia się humor.
To dlatego tak chętnie występuje w programach kabaretowych i komediach. Świetnie wspomina pracę – nawet jeśli były to tylko epizody – u Stanisława Barei ("Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?", "Miś", "Alternatywy 4"), Marka Koterskiego ("Dzień świra") czy Stanisława Tyma ("Ryś").
Słodycze i papierosy
- W głębi duszy jestem gospodynią domową, która sobie dorabia jako aktorka – powiedziała kiedyś w wywiadzie dla Vivy, zwierzając się, że tak naprawdę największą przyjemność sprawia jej „gospodarowanie”.
- Mnie prowadzenie domu nie tylko interesuje, ja to wręcz uwielbiam– zapewniała w Dzienniku Polskim. - W domu wszystko musi być wyprane, wyprasowane, żebym była z siebie dumna. Jestem pedantką, lubię porządek i obudzona w środku nocy wiem, gdzie leżą dokumenty włożone do szuflady dwadzieścia lat temu.
Jej smakołyki, którymi chętnie częstuje znajomych i kolegów z planów filmowych, owiane są już legendą.
- Uwielbiam wszelakie słodycze od czekolady, lodów po wypieki, co widać po moich gabarytach hipopotama – śmiała się. - Całe życie byłam łasuchem. Piekę absolutnie wszystko. Są dwie rzeczy, bez których nie mogę żyć: słodycze i papierosy. Reszta mnie nie interesuje.
Z dala od świateł
Cieszy się opinią kobiety skromnej, która nigdy nie pcha się na świecznik. Nie chce być osobą publiczną. Niechętnie też pojawia się w telewizji.
- Wciąż proponują mi tzw. gadane programy, czyli mam siedzieć na kanapie i kłapać: o kuchni, gotowaniu, aktorstwie, medycynie, polityce i Bóg wie jeszcze o czym* – irytowała się w _Dzienniku Polskim_. *- Nie znoszę takiego ględzenia, bo na wielu rzeczach się nie znam, na aktorstwie też nie, więc nie ma powodu bym swym wymądrzaniem zawracała głowę innym.
Kiedy zaproszono ją festiwal w Cannes, przyznawała, że marzyła o jak najszybszym powrocie do domowego zacisza.
- Nie znoszę takich wielkich spędów, bankietów, gali – mówiła w Vivie. - Lubię, żeby ludzie do mnie przychodzili. Zawsze coś upiekę.
Rodzinna tragedia
Niestety, los nie oszczędził Zofii Merle zmartwień. Kilka lat temu, kiedy aktorka na jakiś czas zniknęła z ekranów, w mediach pojawiły się informacje o jej niepokojącym stanie zdrowia, które sama zainteresowana szybko zdementowała, zapewniając, że ma się wyśmienicie i chętnie wróci do pracy.
W 2013 roku Merle spotkała jednak prawdziwa tragedia. 2 lipca zmarł jej jedyny i ukochany syn, Marcin Mayzel, reżyser i kierownik produkcji.
Miał zaledwie 42 lata – przegrał walkę z chorobą nowotworową. Aktorka opiekowała się nim troskliwie, do ostatniej chwili wierząc, że uda mu się wyzdrowieć. (sm/gol)