Henryk Talar: Zbyt perfekcyjnie wcielił się w rolę
29.10.2015 | aktual.: 22.03.2017 09:39
Wybitny, ale i skromny artysta, a przy tym niezwykle silna osobowość. Aktor teatralny, filmowy i telewizyjny, dyrektor polskich scen, pedagog, ale i obywatel, który nie wahał się stanąć w obronie pobitego mężczyzny.
Wybitny, ale i skromny artysta, a przy tym niezwykle silna osobowość. Aktor teatralny, filmowy i telewizyjny, dyrektor polskich scen, pedagog, ale i obywatel, który nie wahał się stanąć w obronie pobitego mężczyzny.
Jego życie zawsze kręciło się wokół sztuki, co jak przyznał po latach, sprawiło, że przegapił dorastanie córki Zuzanny. Henryk Talar uchodzi wciąż za jednego z najlepszych polskich aktorów.
Dowodzą tego, często niezbyt miłe, reakcje widzów, którzy w osobie artysty widzieli przede wszystkim kreowane przez niego role czarnych charakterów.
Chłopak z Podbeskidzia
Od najmłodszych lat czuł silne powołanie do aktorstwa, choć aby spełnić dziecięce marzenie, musiał bardzo się postarać.
Urodził się w 25 czerwca 1945 roku, w Kozach – największej pod względem liczby ludności polskiej wsi, leżącej na Podbeskidziu.
Kiedy miał 20 lat zaczął pracę jako montażysta oraz aktor-adept w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Jego kreacje z tamtego okresu wzbudzały ciepłe przyjęcie.
Po premierze „Zabójców” Friedricha Schillera dyrektor teatru Mieczysław Górkiewicz gratulował początkującemu artyście , podkreślając, że dzięki swojemu występowi z amatora przeobraził się w aktora.
Za niski, za mało utalentowany
Mimo że dziś zaliczany jest do grona najlepszych aktorów dramatyczny, Talar miał kłopoty z dostaniem się do szkoły aktorskiej.
Do Krakowskiej PWST zdawał dwa razy. Na pierwszym egzaminie usłyszał, że brakuje mu nie tylko kilku centymetrów wzrostu, ale i talentu. Ktoś z komisji miał mu nawet zasugerować, jak podaje tygodnik „Rewia”, że jest wiele innych zawodów na literkę „a”.
Szkołę ukończył w 1969 roku, a już dwa lata później dostał nagrodę SPATiF-u za rolę Czeladnika w "Szewcach" na XI Kaliskich Spotkaniach Teatralnych.
''Heil Hitler!''
Na ekranie zadebiutował rólką powstańca w filmie Kazimierza Kutza „Sól ziemi czarnej”. Prawdziwy rozgłos wśród telewidzów przyniosła mu jednak kreacja hitlerowca Johanna Heimanna.
Talar do tego stopnia zapadł widzom w pamięć, że niektórzy pozdrawiali go na ulicy gromkim "Heil Hitler!", a jadąc tramwajem, usłyszał kiedyś za plecami: "Ten wagon jest dla Polaków! Szwaby sp...!". Na wyzwiskach się nie skończyło – artysta omal nie został ciężko pobity.
- Innym razem, jak byliśmy z Ryszardą Hanin we Wrocławiu, po naszym występie jeden z widzów podszedł do Rysi i zapytał, jak może grać z takim draniem - przytacza słowa aktora „Rewia”.
Wtedy na pewno nie było mu do śmiechu, ale Talar podkreśla, że takie reakcje tylko utwierdziły go w przekonaniu, że w roli SS-mana musiał wypaść naprawdę przekonująco.
Etatowy mundurowy i typ spod ciemnej gwiazdy
Pamiętna rola w „Polskich drogach” nie jest wyjątkiem w jego bogatej artystycznej biografii.
Przez lata występów na scenie czy przed kamerą wyspecjalizował się w kreacjach gangsterów, mundurowych i typów spod ciemnej gwiazdy. Zagrał m.in. komisarza Forsta w „Na kłopoty… Bednarski”, Vittorio Mattę, bossa włoskiej mafii, w tryptyku „Selekcja”, hauptsturmführera Knothe, dowódcę Pawiaka w "Umarłem, aby żyć" Stanisława Jędryki czy komendanta oflagu w „Wielkim wozie”, produkcji telewizyjnej w reżyserii Marka Wortmana.
- Lubię grać mocne, złożone postaci. Ale mam też za sobą role, na scenie i w teatrze telewizji, które są diametralnie inne – wcale nie „czarne”. Tak naprawdę, czuję się aktorem komediowym - mówił w rozmowie z Małgorzatą Karnaszewską.
Ogromna pokora
Choć zagrał na najlepszych polskich scenach, był dyrektorem naczelnym i artystycznym teatrów im. Adama Mickiewicza w Częstochowie oraz Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, Talar słynie z ogromnej pokory do zawodu i publiczności.
- Ależ ja w ogóle nie czuję się aktorem! A w każdym razie nie takim, który gra po to, żeby kłaniać się, rozdawać uśmiechy i autografy... Uważam, że autografy mogę dawać dopiero, jeśli mam coś do powiedzenia. Ale gdy jestem „pusty”, to – choćbym nawet miał nazwisko „z pięcioma gwiazdkami” – mój podpis nic nie znaczy. Moim zdaniem, z każdego aktora powinno wychodzić człowieczeństwo. Sztuka wcale nie musi być filozoficzna czy ponadczasowa. To może być brudny, „węgielny” czy nawet „błotny” temat – ważne, by dotykał ludzi. By odnalazło się w nim kilku, kilkunastu czy może parę milionów widzów - tłumaczył w wywiadzie dla TVP, dodają innym razem, że dziś prawdopodobnie nie zostałby aktorem, bo „może zostać nim każdy, kto umie mówić”.
''Czy bym stchórzył?''
Nazwisko 70-letniego aktor nigdy nie pojawiało się w kontekście skandalu czy afery obyczajowego. Wyjątkiem była informacja o zdarzeniu z 2011 roku, kiedy krewski Talar próbował powstrzymać bandytę w warszawskiej kolejce.
– Musiałem zareagować. Komuś działa się krzywda. Pamiętam, że po śmierci policjanta Andrzeja Struja miałem taką refleksję, co ja bym w takiej sytuacji zrobił? Czy bym stchórzył? – mówił na łamach „Rzeczpospolitej”.
W tym roku Talar obchodził jubileusz 50-lecia pracy artystycznej. Piękną rocznicę mógł uczcić tylko w jeden sposób – przedstawieniem „W starych dekoracjach”, według Tadeusza Różewicza. (gk/mn)