''Ikona'': w szpitalu psychiatrycznym w Rosji są chorzy i niewygodni zdrowi

''Ikona'': w szpitalu psychiatrycznym w Rosji są chorzy i niewygodni zdrowi
Źródło zdjęć: © mat. dystrybutora

Szpitale psychiatryczne w głównych ośrodka Rosji: Moskwie czy Petersburgu, chwalą się w internecie dobrze wyszkoloną kadrą oraz nowoczesnymi metodami postępowania. Gorzej wygląda sytuacja tych, które znajdują się na zapomnianej przez Boga ziemi. Tam mało kto zapuszcza się z wizytami kontrolnymi, które mają weryfikować sposób postępowania z pacjentami. Właśnie o takim miejscu opowiedział Wojciech Kasperski w nagrodzonej Złotym Lajkonikiem w konkursie polskim na Krakowskim Festiwalu Filmowym „Ikonie”. Po obejrzeniu tego dokumentu trudno znów w stronę szpitali psychiatrycznych nie patrzeć z niepokojem. Obraz Kasperskiego nie jest jednak oskarżeniem czy próbą szokowania. To raczej film, który porusza kwestie wrażliwości na drugą osobę, jest poszukiwaniem ludzkiej duszy. – Szpital to jest życie w soczewce, świat uwypuklony w jednym miejscu – mówi reżyser.

„Zsyp” – tak twórca nazywa szpital psychiatryczny leżący 180 km na północ od Irkucka. Kiedyś ten wielki, ceglany budynek był carskim więzieniem, do którego trafiali więźniowie najróżniejszego sortu – od kryminalistów po więźniów politycznych. Dziś znajduje się w nim ponad tysiąc osób. Ta społeczność również jest mocno zróżnicowana. – Znajdziemy tam chorych psychicznie, dziewczynki z domów dziecka, dla których zabrakło łóżek, babcie z chorobą Alzheimera oraz młodych ludzi z poprawczaka, którymi nie było komu się zająć. Trafiają tam wszyscy "niepotrzebni". To takie przytulisko, społeczny śmietnik – tłumaczył reżyser w radiowej Jedynce. Dodał, że obok siebie mieszkają tutaj pacjentka ze schizofrenią, jak i seryjna morderczyni, która zabiła dziesięć osób. Co ich łączy? To, że wszyscy traktowani są tym samym lekiem. Kasperski porównuje pacjentów do zombie, którzy ogłuszeni chodzą w tę i z powrotem. Większość z tych ludzi mogłaby funkcjonować w społeczeństwie poza murami ośrodka.

Ale to nie byłoby na rękę rodzinom, które zamykają tam bliskich, bo dostają na nich rentę. Sami pacjenci są ubezwłasnowolnieni. Zostaje z nimi jedynie część pieniędzy, za które zazwyczaj kupują papierosy i słodycze. Pozostałą część przejmuje rodzina. Do tego dochodzi jeszcze jeden czynnik ekonomiczny – szpital jest źródłem utrzymania dla mieszkańców okolicznej wsi. Gdyby go nie było, zapanowałoby w niej bezrobocie. Ten paradoks jest zresztą nie mniej przerażający niż samo sportretowane przez Kasperskiego miejsce.

System zależności to jeden z tematów tego wstrząsającego dokumentu. W szpitalu znajdują się osoby niebezpieczne, które dla bezpieczeństwa zdrowych członków społeczeństwa należy oddzielić. One zależą od lekarzy, którzy niechętnie podejmują tam pracę. Jeden z nich spędził w placówce 45 lat. To jego pierwsza praca, którą rozpoczął zaraz po studiach. Nie było chętnych, by go zmienić. W trakcie kręcenia „Ikony” zmarła pacjentka, która w szpitalu była tyle lat co on. Dla tej placówki takie liczby nie są niczym niezwykłym. To jedno z tych miejsc, którego się nie opuszcza. Znajdujący się w nim ludzie są właściwie skazani na dożywocie. Ogłuszani lekami, albo w faktycznej chorobie, tylko czasami wychodzą ze stanu stuporu. Kasperskiemu udało się zarejestrować schizofreniczkę, która na krótką chwilę wyszła jakby ze stanu chorobowego, zaczęła mówić z sensem. Nie potwierdzi tego żaden lekarz, bo nie da się tego zbadać. – Ja ją jednak poznałem na tyle, że widziałem, że jest obecna. Co więcej, wstydziła się tego, co robiła
pod wpływem choroby. Pamiętała, jak bije ludzi, dźga, biega ze śmietnikiem – mówił reżyser serwisowi SFP. To nie jedyny taki przypadek. – To było niesamowite zobaczyć, jak wygląda ten świat, gdy oni czasem wychodzą z choroby. Ale na początku ciężko było się w tym połapać, dlatego zdjęcia były długie i wymagające – dodaje twórca. Inni pacjenci, kiedy ich leki przestawały działać, mówili mu, że lekarze ich trują.

W zdobyciu zaufania rozmówców pomogła Kasperskiemu, paradoksalnie, nieznajomość rosyjskiego. Jak mówi, dobrze rozumie ten język, ale nie umie się w nim biegle wyrażać. Dlatego rozmówcy traktowali go, jakby sam był nie do końca rozwinięty i chętniej się przed nim otwierali. Mówili więcej, dobudowywali szersze konteksty, uzupełniali swoje wypowiedzi tak, żeby Kasperski na pewno ich zrozumiał. Zaowocowało to większym zbliżeniem do siebie dokumentalisty i jego bohaterów. Dlatego reżyserowi zależało, by reszta ekipy, a zwłaszcza operator, nie mówili po rosyjsku. Dzięki temu mogli skupić się na emocjach i obrazie, a nie na samych historiach. Ta metoda przyniosła dobre skutki, co potwierdza nagroda na Krakowskim Festiwalu Filmowym dla Łukasza Żala, nominowanego do Oscara operatora, z którym Kasperski zna się jeszcze ze szkoły filmowej w Łodzi.

Wspólnie stworzyli obraz, który już na etapie pitchingu (prezentacji pomysłu potencjalnym koproducentom - przy. red.) budził skrajne reakcje. Trudno odmówić „Ikonie” tego, że jest świetnie zrobiona i poruszająca. Jest jednak grupa ludzi, która uważa, że sportretowany w niej ośrodek i panujące w nim praktyki nie powinny być pokazywane światu. Jurorzy Krakowskiego Festiwalu Filmowego udowadniają jednak, że ci drudzy nie mają racji. Bo ten niezwykły film z Krakowa wyjechał z naręczem nagród. Poza Złotym Lajkonikiem i nagrodą dla operatora otrzymał także nagrodę za montaż dla Tymoteusza Wirskiego, nagrodę im. Macieja Szumowskiego za szczególną wrażliwość na sprawy społeczne, a także nagrodę FIPRESCI przyznawaną przez krytyków filmowych. „Ikona” rozbiła bank, ale historia zapamięta ją nie dzięki statuetkom, tylko dzięki subtelności reżysera i ekipy. Kasperski w drugiej osobie, niezależnie od jej proweniencji i przewinień, zawsze widzi człowieka. I tak ją na ekranie portretuje.

Artur Zaborski
Ocena: 8/10

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (91)