Matthias Hues: Blond olbrzym nadal w formie
18.03.2015 | aktual.: 22.03.2017 09:44
Choć urodzony w Walentynki jasnowłosy zabijaka nigdy nie dorównał sławą swoim idolom – Sylvestrowi Stallone'owi, Arnoldowi Schwarzeneggerowi czy Dolphowi Lundgrenowi – to udało mu się spełnić młodzieńcze marzenie i zostać gwiazdą kina akcji. Oczywiście B-klasowego.
Choć urodzony w Walentynki jasnowłosy zabijaka nigdy nie dorównał sławą swoim idolom – Sylvestrowi Stallone'owi, Arnoldowi Schwarzeneggerowi czy Dolphowi Lundgrenowi – to udało mu się spełnić młodzieńcze marzenie i zostać gwiazdą kina akcji. Oczywiście B-klasowego.
Przebył długą drogę, aby zaistnieć w Hollywood, ale miał też ogromne szczęście. W latach 80. filmowcy poszukiwali twardzieli z doświadczeniem w sztukach walki. A tego Matthiasowi Huesowi nie brakowało.
Bez wahania porzucił swój sportowy biznes, by w całości poświęcić swój czas branży filmowej. I choć wiodło mu się raz lepiej, raz gorzej, nigdy nie żałował podjętej decyzji. Zobaczcie, jak potoczyły się jego losy.
Mały sportowiec
Urodził się 14 lutego 1959 roku w Waltrop (byłe RFN) i już od najmłodszych lat zafascynowany był rozmaitymi dyscyplinami sportowymi.
- Dorastałem na ranczu, gdzie nie było telewizora. Miałem najlepsze dzieciństwo, jakie tylko można sobie wymarzyć – wspominał w jednym z wywiadów.
**- Kiedy skończyłem 12 lat, ojciec zaczął mnie zabierać na stadiony dla lekkoatletów. Całymi dniami biegałem na bieżni, obserwując innych sportowców. Potem zainteresowałem się pięciobojem. Gdy nabrałem sił, zacząłem podnosić ciężary. A kiedy zobaczyłem ludzi uprawiających kickboxing, szybko postanowiłem do nich dołączyć. I tak po prostu sport zaczął grać ważną rolę w moim życiu. Kiedy zaczynasz uprawiać go odpowiednio wcześnie, staje się częścią ciebie.
Sportowa nadzieja Niemiec
Już jako 19-latek Hues cieszył się sławą świetnego sportowca. Przyszły aktor należał do drużyny, która wygrała mistrzostwa w pięcioboju w Hanowerze. Pokładano w nim ogromne nadzieje.
Po ukończeniu liceum Hues wyjechał do Paryża, gdzie dalej rozwijał swoje sportowe umiejętności, zafascynowany programami promującej aerobik Jane Fondy. Natchniony przez amerykańską gwiazdę, po powrocie do Niemiec założył dwa własne kluby sportowe, do których sprowadził nauczycieli aerobiku ze Stanów Zjednoczonych.
Jego samego coraz bardziej fascynowała amerykańska kultura. Stał się fanem kina akcji i wreszcie ktoś zasugerował mu, że skoro ma odpowiednie warunki, sam powinien spróbować swoich sił na ekranie.
Wszystko dzięki Dolphowi
- Zawsze lubiłem kino, zresztą jak większość młodych ludzi z mojego miasta* – mówił w wywiadzie dla portalu Nanarland. *- Arnold był świetny, Stallone również. Ci kolesie wyglądali jak prawdziwi superbohaterowie, toteż obserwowaliśmy ich i chcieliśmy być tacy jak oni. Ja sam chyba podszedłem do tego trochę zbyt poważnie, bardzo ciężko trenowałem.
Ale wówczas nie sądził, że mógłby trafić na ekran.
Tydzień później sprzedał swoją salę gimnastyczną i poleciał do Stanów.
Bo Van Damme nie chciał...
W przebiciu się do filmu pomógł Huesowi Derek Barton, były hollywoodzki kaskader, który został menedżerem popularnego klubu sportowego.
Film miał swoją premierę w 1987 roku. W ten sposób Hues, mimo że nie miał żadnego doświadczenia aktorskiego, rozpoczął swoją trwającą do dzisiaj przygodę z kinem akcji.
Nie tylko kino akcji
Potem Hues nie mógł już opędzić się od kolejnych propozycji. Sławę przyniósł mu występ w „Mrocznym aniele”, gdzie rolę dostał, jak zwykle, przez przypadek.
- Reżyser Craig R. Baxley powiedział: „Dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień. Ta rola została napisana dla Dolpha Lungrena, ale on nie chce grać kosmity. Bierzesz ją?”.
Hues nie ogranicza się jednak tylko do filmów akcji. Gdy w 1996 roku zaproponowano mu rolę w familijnej komedii „Sam w lesie”, przyjął ją bez wahania.
- To była genialna zabawa, świetnie mi się pracowało – mówił. - To były takie wakacje od moich standardowych filmów, w których cały czas się biję. Chętnie przyjąłbym więcej takich propozycji. Zresztą lubię pracować z dziećmi.
Nadal wygląda świetnie
Hues przyznaje, że marzy mu się występ w kolejnej części „Niezniszczalnych”, ale pogodził się z tym, że pewnie nie doczeka się zaproszenia. A szkoda, bo jak sam przyznaje, chętnie zmierzyłby się z jakimś twardzielem. Nawet jeśli to on miałby być „tym złym”.
Od jakiegoś czasu Hues zajmuje się również produkcją i tworzeniem scenariuszy. Na swoją premierę czekają aż cztery napisane przez niego filmy, w których, naturalnie, sam zagra jedne z głównych ról. Na brak zajęcia narzekać zresztą nie może – obecnie pracuje na planie kilku innych akcyjniaków, które już niedługo trafią na płyty DVD. (sm/gk)