Tomasz Kot: Otrzymaliśmy od publiczności więcej niż się spodziewaliśmy

– Przed rozpoczęciem pracy nad *"Bogami" wybrałem sobie kilka zdjęć profesora i ćwiczyłem w domu przed lustrem, dopasowując mimikę mojej twarzy do tego, co widać na fotografii. […] Wybierałem zdjęcia nieco przypadkowe, może w pewien sposób nieudane, na których Religa na przykład się zasłania albo spogląda w bok kadru, próbuje odpalić papierosa. Próbowałem odgadnąć, o czym on wtedy myślał, co czuł, kiedy robiono mu te zdjęcia. Czy to była radość, złość, zniecierpliwienie? Czy on zasłaniał się przed obiektywem z niechęcią czy ze śmiechem? – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Tomasz Kot, odtwórca głównej roli w obsypanych nagrodami „Bogach” w reżyserii Łukasza Palkowskiego.*

Tomasz Kot: Otrzymaliśmy od publiczności więcej niż się spodziewaliśmy
Źródło zdjęć: © Studio Munka-SFP

„Bogowie” to opowieść o Zbigniewie Relidze, który w 1985 roku przeprowadził pierwszą w Polsce udaną transplantację serca. Akcja filmu osadzona jest w latach 80., kiedy wybitny kardiochirurg powraca do kraju po stażu w Stanach Zjednoczonych i usiłuje otworzyć w Polsce nowatorski program transplantacji serca.

Film zdobył Złote Lwy na 39. Festiwalu Filmowym w Gdyni, został nagrodzony także w kategorii najlepszy scenariusz (autorstwa Krzysztofa Raka), najlepsza scenografia (Wojciech Żogała), najlepsza charakteryzacja (Aneta Brzozowska i Monika Jan-Łechtańska). Tomasz Kot, który wcielił się w postać Zbigniewa Religi, odebrał nagrodę za najlepszą rolę męską.

Małgorzata Steciak: „Bogowie” Łukasza Palkowskiego odnieśli spektakularny sukces na 39. Festiwalu Filmowym w Gdyni. Film podbił serca publiczności i zdobył najważniejsze nagrody, a Ty zgarnąłeś statuetkę dla najlepszego aktora.

Tomasz Kot: Trudno mi się jeszcze w tym wszystkim zorientować, ciągle z kimś rozmawiam, wczoraj udzielałem wywiadów od 9 do 18 i percepcja mi się trochę zaburzyła [śmiech]. Jestem chyba jeszcze nieco oszołomiony, to się zdarza, kiedy człowiek porusza się tak długo wokół jednego tematu. Cieszę się, że film się nam udał, to jest najważniejsze.

A nagrody? Nie są ważne?

Nigdy nie nastawiam się na nagrody, bo wiem, że trudno coś w tej kwestii przewidzieć. Po „Skazanym na bluesa” dotarło do mnie, że najważniejsze i najcenniejsze dla aktora jest wzruszenie, jakie wywołuje on w widzu. Mimo że od premiery tego filmu minęło już prawie dziesięć lat, ludzie wciąż zaczepiają mnie na ulicy i gratulują mi tej roli. To jest dla mnie najcenniejsza nagroda. Niezależnie od tego, jak banalnie to zabrzmi, jest to fragment jakiejś mojej życiowej prawdy.

Zdjęcia do „Bogów” powstawały prawie trzy miesiące. Długo wychodziłeś z roli?

Zawsze tak jest, że fizyczność bohatera zostaje aktorowi na chwilę po zakończeniu zdjęć. W czasie pracy nad „Bogami” grałem również w teatrze i łapałem się na tym, że przemycam do spektakli gesty profesora [śmiech]. Później jeszcze przez kilka tygodni zdarzało mi się chodzić jak mój bohater. Zawsze staram się jednak rozdzielić życie prywatne od zawodowego i wypracowałem już sobie metodę na radzenie sobie z przyzwyczajeniami z planu. Po powrocie do domu znajdowałem sobie takie „auto-uziemiające” zajęcia: kleiłem na przykład listwy podłogowe. W sytuacji silnego wysiłku psychicznego trzeba się zająć fizyczną pracą, żeby pozwolić głowie odpocząć.

Na ekranie do złudzenia przypominasz Zbigniewa Religę. Udało Ci się idealnie odzwierciedlić nawet jego spojrzenie.

Praca nad „Bogami” była dla mnie swoistym eksperymentem aktorskim. Podszedłem do zagadnienia nieco inaczej niż w przypadku „Skazanego na bluesa”, gdzie również wcielałem się w postać autentyczną. Wtedy oswajałem się z moim bohaterem poprzez kostium: nosiłem go na co dzień, również w prywatnych sytuacjach. Natomiast przed rozpoczęciem pracy nad „Bogami” wybrałem sobie kilka zdjęć profesora i ćwiczyłem w domu przed lustrem, dopasowując mimikę mojej twarzy do tego, co widać na fotografii. To bardzo ważne, by aktor miał świadomość swojego ciała. Na potrzeby roli bardzo schudłem, przez co zmieniły się rysy mojej twarzy. Wybierałem zdjęcia nieco przypadkowe, może w pewien sposób nieudane, na których Religa na przykład się zasłania albo spogląda w bok kadru, próbuje odpalić papierosa. Próbowałem odgadnąć, o czym on wtedy myślał, co czuł, kiedy robiono mu te zdjęcia. Potem zastanawiałem się, co działo się sekundę wcześniej lub sekundę później. Czy to była radość, złość, zniecierpliwienie? Czy on zasłaniał się przed
obiektywem z niechęcią czy ze śmiechem? To była szalenie ciekawa praca, poszerzająca również moje umiejętności i warsztat aktorski. Bardzo mi to pomogło.

Bywało na tym planie bardzo ciężko, pracowaliśmy po kilkanaście godzin dziennie z jedną krótką przerwą na obiad. Czasami, kiedy człowiek jest zmęczony, idzie na skróty. W takich kryzysowych sytuacjach to przygotowanie ze zdjęciami Religi okazywało się bardzo pomocne. Niezależnie od tego, jak bardzo byłem wypompowany – w końcu nie da się być ciągle w wyśmienitej formie przez trzy miesiące – powrót do tych zdjęć bardzo dużo mi ułatwiał. Zdarzały mi się momenty, w których już nie byłem w stanie myśleć, ale moje ciało pamiętało konkretne gesty, mimikę.

A przygotowanie medyczne? Jak radziłeś sobie z przyswojeniem terminologii medycznej i z obsługą sprzętu?

To był największy problem, ponieważ współczesna sala operacyjna wygląda zupełnie inaczej niż w latach 80. Były inne przyrządy, aparatura, sposób przygotowywania się do zabiegu, nawet ilość krwi. Scenografowie wykonali imponującą pracę, sprowadzając profesjonalny sprzęt z tamtych czasów. Oprócz tego przeszliśmy szkolenie medyczne. Pomagała nam instrumentariuszka, która pracowała z profesorem Religą. Pokazała nam, jak rzucać szczotką, co to znaczy „umyć się do operacji” – w latach 80. chirurdzy szorowali dłonie szczotką do czerwoności. Przyszywaliśmy stare zastawki do fartuchów, żeby poznać mechanikę tych przyrządów – dlaczego nie można wiązać ich ręcznie, tylko precyzyjnie, pęsetą. To było bardzo ciekawe doświadczenie, które sprawiło, że nabrałem pokory do tego zawodu. Łatwo się narzeka na służbę zdrowia, ale trzeba pamiętać, że to są ludzie w stu procentach oddani swojej pracy. Jeżeli trafia się nagły przypadek, lekarz rzuca wszystko i jedzie ratować ludzkie życie. To jest niesamowite.

Polacy lubią narzekać na służbę zdrowia, często nie zdając sobie sprawy, w jak trudnych warunkach pracują lekarze. „Bogowie” pomogą nam zrozumieć rozterki i dylematy lekarzy?

Kiedy otwiera się klatkę piersiową, nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać, niezależnie od wykonanych wcześniej badań. Zawsze może pojawić się jakaś anomalia, odstępstwo od normy, którego nie dało się wykryć przed zabiegiem. O tym są też „Bogowie” - Religa walczył do końca, nawet kiedy szanse powodzenia były niewielkie. Jego upór, zapał, jest szalenie autentyczny. Słyszałem na jego temat przeróżne historie: że on był zawzięty, nieustępliwy, potrafił pracować po kilkanaście godzin dziennie, bez wytchnienia. W trakcie prac nad filmem dochodziły do nas głosy mieszkańców Śląska, ludzi związanych z Religą, którzy prosili: „niech pan zrobi dobry film o naszym profesorze, to jest nasz mistrz, nasz tatuś”. Odwiedziliśmy też Śląskie Centrum Chorób Serca w Zabrzu, widzieliśmy ludzi z sercami na wierzchu, podpiętych do specjalnych komór. To robi ogromne wrażenie, zwłaszcza, kiedy stoi się naprzeciwko takiego człowieka, patrząc mu w oczy. Zrozumiałem wtedy, że ten film to jest kwestia życia i śmierci. Nie ma miejsca na
żarty, trzeba się bardzo postarać, żeby oddać kawałek tej prawdy.

Po pierwszych pokazach „Bogów” na Festiwalu Filmowym w Gdyni można śmiało stwierdzić, że Wam się udało.

Sam chyba do końca nie zdaję sobie sprawy z tego, co się działo podczas spotkań z pierwszymi widzami „Bogów”. Wydaje mi się, że jeszcze długo będę to wszystko analizował. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że projekt filmu to na początku wyłącznie litery na kartkach papieru. Nikt nie wie, jak będzie wyglądał efekt końcowy. Polskie budżety są skromne – kiedy spadnie deszcz, nikt nie czeka na słońce tylko po prostu zmienia scenariusz. Dlatego często coś, co powinno się udać, w rzeczywistości nie wychodzi. Zawsze podczas pracy na filmem towarzyszy strach, że przez zwykłego pecha położy się projekt. Przy „Bogach” po raz pierwszy w mojej karierze doświadczyłem sytuacji, w której wszystkie elementy filmu ułożyły się w spójną całość. Trudno mi oceniać własną pracę, ale niemożliwe, żeby cała widownia się myliła. Jeśli mówią, że było super, to najwidoczniej według nich było super.

Podczas festiwalu wystarczyło przejść się ulicami Gdyni, by usłyszeć rozmowy przechodniów na temat filmu. Przypadkowo spotkani ludzie pytali mnie: „Pani wraca z festiwalu? Proszę powiedzieć, czy Ci "Bogowie" to naprawdę taki dobry film, jak mówią?”.

W trakcie festiwalu dowiedziałem się, że mam dostać jedną z nagród podczas tzw. Małej Gali i że koniecznie muszę pojawić się w garniturze. A że zabrałem ze sobą tylko jedną koszulę, musiałem wybrać się na zakupy. Ekspedientka w sklepie odzieżowym jak mnie tylko zobaczyła, niemal rzuciła mi się na szyję, dziękując za piękny film.

To jest niesamowicie wzruszające, że mogę uczestniczyć w czymś takim. W trakcie spotkania z widzami pewien starszy mężczyzna, lekarz, dziękował scenografom za wierne odwzorowanie realiów epoki. Potem wstała kobieta, która powiedziała, że żyje dzięki przeszczepowi serca przeprowadzonemu przez profesora Religę 23 lata temu. Te ciepłe słowa, te niekończące się oklaski po pokazach, bardzo nas wzruszyły. Reżyserowi zaczął łamać się głos, scenarzysta wbił wzrok w ziemię, sam z trudem panowałem nad emocjami. Otrzymaliśmy od publiczności więcej, niż się spodziewaliśmy.

Na sukces „Bogów” składa się wiele czynników, ale ogromną siłą filmu jest fenomenalny dialog. W scenariuszu Krzysztofa Raka patos równoważony jest odpowiednią dawką humoru.

To prawda, jednak wbrew pozorom nie wszystkie dialogi, na które publiczność zareagowała śmiechem, zostały napisane z taką intencją. Na przykład komentarz mojego bohatera podczas przeprowadzania pierwszego przeszczepu: – „popatrzcie, facet nie ma serca” – w zamierzeniu nie miał być humorystyczny. A widzowie wybuchnęli salwami śmiechu. Cały film dąży do tej jednej sceny, kumuluje się w niej ogromne napięcie, profesor Religa i jego zespół czekali na ten moment cały życie. Wydaje mi się, publiczność, oglądająca film w czasach, kiedy przeszczepy są już wykonywane niemalże rutynowo, dostrzegła w tej scenie przede wszystkim absurd.

Takie połączenie skrajnych tonacji to znak rozpoznawczy filmu Palkowskiego. Jak choćby w scenie, w której profesor Religa w biegu, jeszcze na ulicy rozpoczyna operację, ratując życie pacjentowi z raną kłutą. Zapytany przez zdezorientowanego sanitariusza: „kim pan jest?”, odpowiada: „a przechodziłem tędy”.

To już jest klasyczny Religa [śmiech]! Podobnie jak historie z „oczkiem”, kiedy profesor przeklął 21 razy pod rząd. To zresztą tylko jedna z wielu anegdot na temat wyszukanych przekleństw doktora, przytaczanych przez jego współpracowników i przyjaciół, które – z oczywistych względów – w filmie znaleźć się nie mogły. „Bogowie” i tak są przesączone przekleństwami. Ale te sceny nadają filmowi bardzo potrzebnego oddechu. Tak po prostu było, ci ludzie w ten sposób funkcjonowali, trochę na zasadzie komuny, cały czas razem.

Nie wystawiliście swojemu bohaterowi pomnika, co niestety jest w dalszym ciągu bolączką polskich filmów biograficznych.

Krzysiek Rak był w stałym kontakcie z rodziną profesora, z którą konsultował zmiany w scenariuszu. Bardzo się cieszę, że krewni Religi zaakceptowali tę historię w takiej formie. W „Bogach” śledzimy nie tylko sukcesy doktora, ale i załamania, momenty zwątpienia. On miał na sobie wielką presję, był odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za cały swój personel. Przypuszczam, że to było dla niego niesamowicie trudne, również dlatego, że Religa był w Zabrzu sam, zostawił swoją rodzinę w Warszawie. Gdyby w „Bogach” znalazły się tylko pochwały, bez uwzględnienia słabości, postać byłaby bez wyrazu. Dzięki szczeremu podejściu do tematu nasz bohater jest prawdziwym człowiekiem i staje się bliższy widzowi. A przecież o to w tym chodzi.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (31)