TOP 10: Najgłupsze filmy w historii
09.08.2013 | aktual.: 15.12.2017 16:58
Niektóre są tak złe, że aż dobre. Część cieszy się statusem filmów kultowych, o reszcie lepiej zapomnieć po przeczytaniu tego artykułu.
W sieci roi się od wszelkiego rodzaju rankingów filmowych, wartościujących w sposób pozytywny. 10, 20 lub 50 najlepszych filmów z tej czy innej półki. Postanowiliśmy odwrócić tą tendencję i zwrócić uwagę na tytuły, których reżyserzy nie grzeszyli inteligencją. Niektóre z nich mają tak nieprawdopodobne fabuły, że aż trudno w nie uwierzyć, dopóki nie zobaczymy tego na własne oczy!
Niektóre są tak złe, że aż dobre. Część cieszy się statusem filmów kultowych, o reszcie lepiej zapomnieć po przeczytaniu tego artykułu.
Zajrzeliśmy tam, gdzie kończy się granica surrealizmu i nieskrępowanej wyobraźni twórczej, a zaczyna się bezkresna głupota. Przed wami subiektywny ranking 10 najgłupszych filmów świata!
''RH+'', reż. Jarosław Żamojda, 2005
Po premierze „RH+” jeden z recenzentów napisał, że film Żamojdy to dwugodzinna reklama marek odzieżowychoraz nudne rozmowy miotających się po planie gwiazdek i Michała Figurskiego, dla którego, nawiasem mówiąc, nie był to najszczęśliwszy debiut.
Miało być strasznie i przerażająco – w końcu twórcy zapowiadali pierwszy polski thriller z prawdziwego zdarzenia. Jednak oglądanie „RH+” sprawia ból nawet najbardziej zaprawionym w bojach widzom, którzy zjedli zęby na złym kinie.
Wszystko tutaj wywołuje zażenowanie – począwszy od nielogicznej i dziurawej jak ser fabuły, a skończywszy na dukających młodych aktorach, mających nawet problemy z poprawnym odegraniem… zwłok.
''Bitwa o Ziemię'', reż. Roger Christian, 2000
Adaptacja powieści L. Rona Hubbarda, pisarza science-fiction i założyciela Kościoła scjentologicznego.
W „Bitwie o Ziemię” z grubsza idzie o to, że John Travolta w roli okrutnego Psyklopa Terla pojmuje ludzi i nakazuje im wykopywać złoto dla siebie. Po premierze New York Times uznał „Bitwę…” za najgorszy film nowego stulecia. Niektórzy porównują go do niesławnego dzieła Paula Verhovena, nazywając „Bitwę” „Showgirls” w kosmosie.
Koszmarek autorstwa Rogera Christiana, z którego zapamiętuje się przede wszystkim fatalną charakteryzację Travolty, najbardziej przypomina jednak najdroższe w historii przestawienie szkolne. Film zdobył aż siedem Złotych Malin podczas ceremonii w 2000 roku, a w 2009 otrzymał kolejną, za najgorszy film dekady.
''Zabójcze ryjówki'', reż. Ray Kellogg, 1957
Legenda b-klasowego kina i chyba najpopularniejszy w Polsce film w swojej kategorii. „Ryjówki” rok rocznie są bowiem ozdobą objazdowego przeglądu „Najgorsze filmy świata”. Film wszedł też w stały repertuar katowickiego Festiwalu Filmów Kultowych, a „zabójcza ryjówka” stała się maskotką imprezy.
Fabuła tego trwającego niewiele ponad godzinę filmu jest prościutka: na małą wysepkę przybywa grupka ludzi. Zostają odcięci od lądu w wyniku huraganu. Szalony naukowiec, dr Radford Baines, chce zaradzić światowej klęsce głodu i niechcący sprawia, iż jego króliki doświadczalne, ryjówki, mutują i urastają do rozmiarów owczarka niemieckiego.
Rozpoczyna się walka na śmierć i życie. Famę „Ryjówkom” zapewniły dwie rzeczy: kompletnie beznamiętne aktorstwo oraz wykonanie samych stworów.
Całkowity brak budżetu zaowocował pomysłowością: w rolach ryjówek wystąpiły psy, które ubrano w kartonowe wdzianka z dodatkowym owłosieniem – takie zestawienie miało imitować zmutowanego gryzonia. Przebrania oczywiście nie spełniły swojej pierwotnej roli, dzięki czemu film Raya Kelloga po dziś dzień jest najzabawniejszym – i najgłupszym – filmem o psach w kartonowych kostiumach.
''Klątwa Dolin Węży'', reż. Marek Piestrak, 1987
Okropny, tak zły, że aż dobry, kuriozalny– to tylko niektóre komentarze odnoszące się do siódmego filmu w karierze Marka Piestraka , jakie można znaleźć w sieci. Dziś niesławną „Klątwę Doliny Węży” uznaje się za jedną z najgorszych produkcji lat 80., a samego reżysera często nazywa się „rodzimym Edem Woodem”.
Jednak współczesne pokolenie kinomanów zapomina, że mimo niezaprzeczalnych mielizn i słabszych momentów, polsko-radziecki „Indiana Jones” był w tamtym czasie naszym najlepszym towarem eksportowym.
W filmie znalazły się, obok doborowej obsady (Wilhelmi, Sałacka i Kolberger)
, starożytne posągi strzelające laserami z oczodołów, szpiedzy oraz gumowe potwory autorstwa Janusza Króla. Dziś łatwo stawiać zarzuty o kicz i nieudolność, jednak patrząc na bardzo ograniczone środki, jakimi dysponowali filmowcy, wizualne "fajerwerki" i tak wypadły zadziwiająco przyzwoicie.
Smaczku dodaje również fakt, że scenariusz oparto na opowiadaniu Wiesława Górnickiego, autora grudniowego przemówienia gen. Wojciecha Jaruzelskiego z 1981 r. Bez wątpienia najbardziej kultowy film w dziejach naszej kinematografii.
''Jack Frost'', reż. Michael Cooney, 1997
Nie chodzi o Jacka Frosta, bohatera jednej z amerykańskich bajek, ani też o film z Michaelem Keatonem z 1996 roku.
Twórca tej wersji „Jacka”, Michael Cooney, dostarczył powodów do śmiechu jak nikt inny. Mieliśmy już mordercze lalki, zwierzęta różnego rodzaju, zabójcze sprzęty gospodarstwa domowego, ba!, nawet śmiercionośne pomidory i jogurty. Cooney postanowił to przeskoczyć, realizując film o… bałwanie-zabójcy.
Kawałki DNA zbrodniarza, który ginie przypadkowo, oblany tajemniczą substancją, mieszają się ze śniegiem. Kiedy grupka dzieciaków postanawia ulepić bałwana,* Jack odradza się w nowej formie...*
Czego tu nie ma? Strzelanie soplami, rozszarpywanie śnieżnymi pazurami, a nawet gwałt przy użyciu marchewki. „Jack Frost” jest filmem bezwstydnie głupim, ale jeśli przymrużyć oczy na kuriozalną fabułę, może stanowić pierwszorzędną rozrywkę.
''Wiedźmin'', reż. Marek Brodzki, 2001
Fatalna ekranizacja jednego z najpoczytniejszych książkowych cykli fantasy. „Wiedźmin” był również jedną z najbardziej oczekiwanych premier 2001 roku. Dlatego trudno dziwić się oburzeniu, jakie przetoczyło się przez kinowe sale i raczkujący wówczas polski internet.
Twórcy już w pierwszych minutach zgubili pierwotny zamysł scenariusza. Efektem ich pracy okazał się zlepek przypadkowych scen, których jedynym wspólnym mianownikiem był nadużywający żelu Michał Żebrowski.
W „Wiedźminie” plastikowe dekoracje wręcz idealnie korelują z drewnianą grą aktorską. Smok rodem z wczesnych gier komputerowych, styropianowe lawiny, gumowe smoczątko i nieskazitelnie czyste kostiumy bohaterów. Wyszło jak zwykle, czyli słabo.
''Troll 2'', reż. Claudio Fragasso, 1990
„Troll 2” naprawdę miał się nazywać „Gobliny”, ale twórcy, na czele z reżyserem Claudio Fragasso, ukrywającym się tu pod pseudonimem rodem z filmów porno („Drake Floyd”), postanowili, że skoro powstał już jeden nieudany film pt. „Troll”, to czemu by nie podpiąć się pod jego „sukces”, nie bacząc na związki z pierwszym tytułem.
W „Trollu 2” klasyczna amerykańska rodzina 2+2 musi zmierzyć się z chmarą goblinów, pozornie zwykłych mieszkańców miasteczka Nilbog. Stwory przed skonsumowaniem swoich ofiar zamieniają je w rośliny. Pod tym względem „Troll 2” jest najbardziej ekologicznym ze wszystkich baśniowych horrorów w historii.
Ale nie to zapewniło mu popularność. Fatalne kostiumy, dialogi pisane chyba przez głuchoniemych, aktorstwo najniższych lotów i reżyseria, której zwyczajnie nie ma złożyły się na jeden z ulubionych filmów fanów „kina dobrego inaczej”. O niebywałym fenomenie kulawego arcydzieła Fragasso opowiada dokument „Best Worst Movie”.
''Plan 9 z kosmosu'', reż. Ed Wood, 1959
Opus magnum reżysera okrzykniętego mianem najgorszego w historii kina.* Fabuła tego filmowego kuriozum autorstwa Eda Wooda skupia się na inwazji kosmitów, którzy sprawiają, że zmarli wstają z grobów *i zostają sługami najeźdźców.
Jako że budżet był minimalny, zarówno kosmici jak i zombie występują w niewielkiej ilości, a w ich rolach wystąpili przyjaciele reżysera. Wszelkie sceny batalistyczne, w tym wojskowe manewry, zostały skradzione przez Wooda z archiwum i bezprawnie włączone do filmu, co było dość częstą praktyką w niskobudżetowym science-fiction z lat 50.
Wyliczanie kolejnych wpadek i błędów w realizacji jest jedną z ulubionych kinomańskich zabaw. W tym wypadku jest ich tak dużo, że trzeba by im poświęcić oddzielny artykuł. Idiotyczna fabuła koreluje z fatalną realizacją, ale „Planowi 9”, jak i kilku innym filmom Wooda nie można odmówić szczerości czy dobrych chęci.
Twórcy „Narzeczonej potwory” nigdy nie chodziło o wielkie wpływy ze sprzedaży, a o dzielenie się miłością do kina ze swoimi widzami.
''The Room'', reż. Tommy Wiseau, 2003
Dlaczego w rankingu najgłupszych filmów – prawie zawsze zarezerwowanym dla takich gatunków jak science-fiction/fantasy/horror – znalazło się miejsce dla tytułu, który może uchodzić za romans, a od biedy tzw. „film obyczajowy”? To zasługa jego twórcy, Tommy’ego Wiseau.
Oglądając „The Room”, który Wiseau napisał, wyreżyserował i w którym dodatkowo zagrał główną rolę, można śmiało zastanawiać się nad stanem zdrowia psychicznego autora. „The Room” uderza zlepkiem bzdurnych scenek wziętych rodem z taniej telenoweli, których cały dramatyzm oparty jest na koszmarnym aktorstwie Wiseau i innych wykonawców.
W tym roku mija 10 lat od premiery. W Stanach Zjednoczonych już krótko po niej film uzyskał status dzieła kultowego. Dziś twórcy triumfalnie objeżdżają Amerykę z serią pokazów* i spotkań z wiernymi fanami.*
UWAGA! W ten weekend w Warszawie odbędzie się *pierwszy publiczny pokaz „The Room” w Polsce! (więcej tutaj)
*
''Robot Monster'', reż. Phil Tucker, 1953
Symptomatyczny przypadek, który zawiera w sobie prawie wszystkie wady filmów fantastyczno-naukowych z ery zimnej wojny,* a jednocześnie – bawi swoją nieporadnością po dziś dzień.*
Tytułowy „robot monster” to filmowy potwór z odzysku: ma tułów goryla i hełm astronauty, czyli elementy najpopularniejszych kostiumów z tych czasów.
Ro-Man nie dysponuje jakąś szczególną bronią, chyba że weźmiemy pod uwagę śmiercionośną maszynę do robienia baniek. Akcja rozgrywa się na pustyni będącej pozostałością po apokalipsie, którą na ludzkość sprowadził pokraczny stwór.
Fabuła jest tak kretyńska, iż – aby ją usprawiedliwić – w epilogu pada konkluzja, że był to tylko sen małego chłopca. Podobno reżyser Phil Tucker po skończeniu pracy stwierdził, iż jego dzieło jest tak fatalne, że postanowił się zastrzelić. Chybił. (jd/gk/mn)