Witold Zacharewicz: Za bohaterstwo zapłacił najwyższą cenę
Gdyby przeżył wojnę, zapewne dołączyłby do grona najpopularniejszych polskich amantów i mógłby stać się gwiazdą kina wielkiego formatu.
Gdyby przeżył wojnę, zapewne dołączyłby do grona najpopularniejszych polskich amantów i mógłby stać się gwiazdą kina wielkiego formatu. Niestety, za swoją odwagę i chęć niesienia pomocy innym zapłacił najwyższą cenę. I popadł w zapomnienie.
Najpierw przeżył prawdziwą gehennę w więzieniu, z którego na próżno próbowała uwolnić go kochająca żona. Później trafił do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Tam znacznie podupadł na zdrowiu, ale mimo to do ostatniej chwili nie tracił wiary w to, że jeszcze odzyska wolność i uda mu się spotkać z żoną i synem.
Został zamordowany 16 lutego 1943 roku, choć do dziś okoliczności jego śmierci nie są do końca jasne.
Wielki talent
Urodził się 26 sierpnia 1914 roku w Płocku, w dobrze sytuowanej ziemiańskiej rodzinie. Kiedy jego rodzice się rozwiedli, 5-letni Witold został pod opieką matki i wraz z nią przeprowadził się do stolicy. Tam dowiedział się o przedwczesnej śmierci ojca.
Już jako młody chłopak Zacharewicz wiedział, że chciałby się związać z branżą artystyczną. Szansę dostał w 1933 roku, kiedy zaproponowano mu dołączenie do męskiego chóru.
Później trafiła mu się kolejna okazja i pojawił się jako statysta na planie filmu „Pod Twoją obronę”. To właśnie wtedy zwrócił na niego uwagę reżyser Józef Lejtes i zaangażował Zacharewicza do „Młodego lasu”.
Miłość do ekranowego amanta
Zacharewicz, student polonistyki, zapisał się również na zajęcia w Państwowym Instytucie Sztuk Teatralnych, ale uczelni nie ukończył.
- Zaliczył dwa z trzech lat. Z tego powodu Aleksander Zelwerowicz (słynny reżyser i pedagog – przyp. red.) powiedział kiedyś, że mu kaktus wyrośnie, jeśli Witold zrobi karierę (choć podobno przyczyną tego stwierdzenia była zazdrość o to, że kiedyś Witold towarzyszył jego żonie podczas wycieczki) – opowiadała żona Zacharewicza, Halina, we wspomnieniach opublikowanych na stronie poświęconej tragicznie zmarłemu aktorowi.
Halina wyznawała, że zauroczyła się w swoim przyszłym mężu, gdy po raz pierwszy zobaczyła go na ekranie. I nie posiadała się ze szczęścia, kiedy okazało się, że jeden z jej wujków dobrze zna obiekt jej westchnień.
Pierwsze spotkanie
- Któregoś dnia złożył nam wizytę wujek Janusz z Witoldem. Wreszcie poznałam go osobiście. Witold miał młodzieńczy zarost. Zapuszczał brodę do filmu "Róża". Do dziś pamiętam jak byłam ubrana, miałam szaro niebieską sukienkę w kratę z białym kołnierzykiem. Włosy zaplecione w dwa warkoczyki upięte z tyłu głowy w ósemkę. Ponieważ miałam, niestety, niezbyt równe zęby, wstydziłam się i przy uśmiechu zaciskałam usta – wspominała Halina Zacharewicz swoje pierwsze spotkanie z mężem.
Słowa dotrzymał.
Król ekranu
Tymczasem kariera Zacharewicza nabierała rozpędu.
Wystąpił między innymi w filmie „Znachor” i jego kontynuacji, „Profesorze Wilczurze”, zagrał w nagradzanej „Halce” i „Kościuszce pod Racławicami”, filmie, po którym został nazywany „Królem ekranu”.
Jego popularność osiągnęła apogeum w 1938 roku. Wtedy podpisał kontrakt z wytwórnią United Artist i zaczął snuć marzenia o hollywoodzkiej karierze. Niestety, jego plany pokrzyżował wybuch wojny.
Dla dobra rodziny
Podczas wojny Zacharewicz kontynuował aktorską karierę, ignorując zakaz pracy wydany aktorom przez podziemne struktury ZASP. Tłumaczył to tym, że występując, może dalej krzewić polską kulturę, a przede wszystkim podtrzymywać rodaków na duchu.
W październiku 1942 roku Zacharewicz nie wrócił do domu. Okazało się, że aktor był zaangażowany w pomoc Żydom i pomagał im w wyrabianiu fałszywych dokumentów. Mógł uciec, ale odmówił, bał się o rodzinę.
- Oni mają do dyspozycji samochody, szybciej będą w moim domu niż ja i jeżeli mnie nie zastaną, co wtedy z żoną i synkiem? - tłumaczył.
Na skutek donosu został aresztowany i osadzony w więzieniu. Na próżno jego żona próbowała go stamtąd wyciągnąć.
- Nie miałam pieniędzy, ale miałam u siebie biżuterię mojej mamy, którą ta przeznaczyła na ratowanie Witolda – wspominała.
Niestety, nic z tego nie wyszło. W listopadzie żonę aktora poinformowano, że Zacharewicza wywieziono do Oświęcimia.
''Szczęście legło w gruzach''
Halina Zacharewicz wierzyła, że uda się jej wyciągnąć męża z obozu. Nie zdawała sobie sprawy, jak poważna jest sytuacja.
- Potem dowiedziałam się, że chorował na flegmonę (czyraki, wrzody) i biegunkę; leżał wtedy w szpitalu obozowym – wspominała.
I choć Zacharewiczowi udało się wyzdrowieć, los nie był dla niego łaskawy. 14 lutego napisał do swojej żony list, w którym próbował podnieść ją na duchu.
Dwa dni później już nie żył. Nie wiadomo do końca, jak zginął. Według jednej wersji został zamordowany zastrzykiem z fenolu. Według drugiej – rozstrzelano go.
- Zostaliśmy z synkiem sami. Wielka miłość, szczęście legło w gruzach – wspominała Halina Zacharewicz. (sm/gk)