Yola Czaderska-Hayek: Zawsze być sobą [WYWIAD]
- Zawsze trzeba być sobą! Udawanie kogoś jest wykluczone. Oczywiście dobrze słuchać starszych, którzy dają rady na temat życia, bo dzięki nim można rozwijać wiedzę o sobie. Hollywood mnie jednak nie zmieniło. Kiedy koleżanki ze szkoły, które wcześniej mi mówiły, że jestem taka hollywoodzka, odwiedziły mnie w Los Angeles, były zadziwione, że mówię, ubieram się i zachowuję tak samo jak dawniej! Jestem zawsze sobą. To się akceptuje lub nie. Take me or leave me! – śmieje się Yola Czaderska-Hayek.
Od lat przeprowadza wywiady z największymi gwiazdami srebrnego ekranu. Jako jedyna Polka należy do prestiżowej organizacji Hollywood Foreign Press Association i co roku oddaje swój głos na wybrane filmy startujące w wyścigu po Złote Globy. Kocha westerny, więc została prezesem i fundatorem International Star Awards, statuetek przyznawanych legendarnym artystom filmów westernowych. Wraz z mężem mieszka w posiadłości, która dawniej należała do Rudolfa Valentino. Okala ją ogród pełen róż, które Pierwsza Polska Dama w Hollywood pielęgnuje sama, bo dba o to, aby w natłoku zawodowych obowiązków znaleźć miejsce na codzienne życie. Dla mnie znajduje czas o poranku. W Los Angeles dopiero budzi się życie, w Warszawie zapada już zmrok. Rozmawiamy jednak ponad godzinę. Yola Czaderska-Hayek jest otwarta i kipi entuzjazmem. Z radością wspomina przeszłość, opowiada o swojej filozofii życiowej i mówi o tym, co charakteryzuje współczesne Hollywood.
Nasza rozmowa inauguruje cykl wywiadów, w których Yola Czaderska-Hayek, specjalnie dla WP, przepytuje czołowe gwiazdy Hollywood. Wszystkie rozmowy znajdziecie tutaj. Już w piątek 13 lutego zapraszamy na pierwszy z nich. Gościem Yoli będzie Meryl Streep!
Anna Bielak: Udało się pani osiągnąć to, o czym wielu może tylko marzyć. Rozkochała pani w sobie Hollywood, które zdaje się kochać tylko siebie. Jak to się robi?
Yola Czaderska-Hayek: Najpierw sama zakochałam się w Hollywood! Fascynuję się kinem. Jako mała dziewczynka po kilkanaście razy chodziłam do kina na te same amerykańskie filmy. Uczyłam się na pamięć filmowych dialogów, choć nie rozumiałam języka angielskiego! Już jako dziecko miałam też swój własny image, który był inspirowany filmami z lat 40. Do dziś wszystkie ubrania są dla mnie szyte, biżuteria robiona specjalnie dla mnie. W Hollywood ceni się oryginalność.
fot. HFPA
Drugiej takiej Yoli nie ma, nie było i nie będzie.
Ameryka mnie nie zmieniła, zawsze wiedziałam, czego chcę i jaka jestem. Wielu reżyserów powtarzało mi, że powinnam zostać aktorką. Moja odpowiedź zawsze brzmiała: Boże broń! To było dla nich szokujące, ale życie gwiazdy jest szalenie trudne. Dziś jest się na szczycie, a przez kolejne 10 lat nie dostaje się żadnej ciekawej propozycji! Aktorstwo to bardzo niepewny zawód. Publiczność widzi czerwone dywany, pieniądze i fantastyczne życie, ale to nie jest cała prawda. Im więcej ma się pieniędzy, tym więcej można stracić. Aktora trzeba podziwiać i adorować, ale należy mieć świadomość, jak ciężką pracę wykonuje na co dzień. Aby rozkochać Hollywood w sobie, trzeba się przede wszystkim wykazać trzeźwym spojrzeniem na mechanizmy działania "fabryki snów".
fot. HFPA
Pani codzienność to najpierw dzieciństwo w Tarnowie, potem studia w Krakowie – dziś Belvedere w Los Angeles – posiadłość, w której dawniej mieszkał Rudolf Valentino. Do Ameryki nie wyjechała pani z gwiazdorem, ale z pilotem American Airlines.
Yola miała szczęście! Wykorzystała je, ciężko pracowała i do dziś pracuje na to, co przynosi los. Wiele osób lekceważy szanse, które dostaje od życia. Mnie szansę dała miłość. Byłam studentką polonistyki, kiedy do Krakowa przyleciał 35-letni amerykański pilot, Edwin R. Hayek. Odwiedzał swojego przyjaciela, Stanleya, któremu w tym samym czasie złożyła wizytę kuzynka, Helena. Stan lekceważył starszą panią po siedemdziesiątce, Ed zabierał Helenę na obiady i traktował czule jak matkę (z własną miał stosunkowo zimne relacje). Helena zapragnęła mu się zrewanżować i obiecała, że pozna go w Krakowie z najpiękniejszą dziewczyną, jaką widział w życiu. Mówiąc to, nie miała pojęciu o moim istnieniu, a średnia wieku jej przyjaciółek wynosiła sześćdziesiąt lat! [śmiech] Ed tymczasem zadzwonił, że przyjeżdża. Helena wpadła w panikę! Zadzwoniła do swojej koleżanki Janeczki – mojej sąsiadki – która postanowiła nas sobie przedstawić. Zawsze twierdziła, że nadaję się do Hollywood, więc muszę poznać pięknego Eda! [śmiech]
Dzwoniła z pięć razy, a ja broniłam się przed tym spotkaniem rękami i nogami. W końcu Janeczka przywiozła Eda pod moje mieszkanie i się wprosiła. Prawie nie mówiłam wtedy po angielsku, ale kiedy na niego spojrzałam – nogi się pode mną ugięły z zachwytu. Tak się zaczęło.
fot. HFPA
I co było dalej?
Ed był w Krakowie tylko dwa dni. Potem długo ze sobą korespondowaliśmy, w końcu dostałam zaproszenie do Ameryki. Ed załatwił mi wizę dla narzeczonej. Konsul gratulował ślubu, a ja upierałam się, że nic nie jest przesądzone i może wrócę. On na mnie spojrzał i powiedział: "Nie, ty na pewno nie wrócisz!" (śmiech). Najpierw zamieszkaliśmy w Newport Beach. Swój pierwszy wywiad przeprowadziłam trzy miesiące po przyjeździe do Los Angeles – z aktorami polskiego pochodzenia Tedem Knightem (ur. jako Tadeusz Władysław Konopka – przyp. red.) i Stefanie Powers (ur. jako Stefania Zofia Federkowicz – przyp. red.). Dziś mój dzień to praca, praca i jeszcze raz praca. Często wstaję o piątej rano i przygotowuję się do wywiadu lub konferencji prasowej. Przynależność do Hollywood Foreign Press Association oznacza, że każdego roku ogląda się kilkaset filmów. Ciągle wyjeżdża się na festiwale i na plany filmowe. W międzyczasie trzeba też znaleźć miejsce na codzienne życie, męża, wyprowadzanie psów, ogród i dom. A od miasta Los
Angeles dostałam za nie nagrodę Beautiful Home and Garden!
fot. HFPA
Pamięta pani swój pierwszy raz na czerwonym dywanie?
Bardzo dobrze! Choć po swoim pierwszym czerwonym dywanie szłam tak, jakbym robiła to wcześniej setki razy. Wszędzie czuję się bardzo dobrze i zawsze umiem się dostosować do sytuacji i poziomu danej imprezy. Czerwone dywany do dziś wywołują we mnie poczucie ekscytacji, choć są też rutyną. Ten pierwszy raz odbył się w 1982 roku, kiedy Zbigniew Rybczyński odbierał Oscara za swój awangardowy film animowany "Tango" – przyp. red. Najlepiej wspominam jednak drugi raz na czerwonym dywanie. Aktorem, którego strasznie kochałam, był nieżyjący już James Stewart. Pamiętam, jak wysiadałam ze swojej limuzyny, a tuż za mną wysiadał właśnie Jimmy Stewart. Podeszłam do niego, powiedziałam, że jestem z Polski i przyznałam, że on jest moim ulubionym aktorem. On mnie wtedy wziął za rękę, trzymał za nią udzielając wywiadów i poprowadził u swojego boku przez całą długość czerwonego dywanu. Zawsze między mną a aktorami, reżyserami i producentami była jakaś chemia. Napędza ona zresztą każdą relację.
fot. HFPA
Wciąż można w Hollywood spotkać kogoś takiego jak James Stewart czy gwiazdy i samo Hollywood bardzo zmieniły się od tamtego czasu?
Hollywood zmieniło się diametralnie! Dawniej aktorowi, który pojawiał się na premierach czy rozdaniach nagród towarzyszyło poczucie, że należy do publiczności. Dawał autografy, ściskał fanów za ręce. Dziś zdarza się, że aktor wychodzi z limuzyny – pominę fakt, że niekiedy jest bardzo źle ubrany – i przebiega przez czerwony dywan zupełnie nie zwracając uwagi na ludzi, którzy godzinami czekali, aby go zobaczyć. Mało który aktor czuje się dziś zobowiązany, by być miłym w stosunku do widzów, dzięki którym jest sławny. Z drugiej strony ta sława prawie nigdy nie przynosi szczęścia. Kiedy aktorzy są na topie, stresują ich ludzie zaczepiający ich na ulicy, proszący o autografy albo zdjęcie. Gdy przez kilka lat nic się dzieje, pojawia się niepewność, nerwowość, narkotyki i alkohol. Choć oczywiście są wyjątki!
fot. HFPA
Kto jest wyjątkiem? Aktorem pracującym i zachowującym się w starym, dobrym stylu?
Trudno mi odpowiedzieć na takie pytanie, bo wszyscy aktorzy znają mnie od lat i zawsze są przyjaźnie nastawieni wobec mnie. Choć kiedy Steven Spielberg, George Clooney, Mark Wahlberg czy Matthew McConaughey mnie całują i obejmują na powitanie nie znaczy to, że podobnie zachowują się w stosunku do wszystkich. Aktorzy są mili, kiedy zabiegają o to, by na nich głosować.
fot. HFPA
W pani przypadku w grę nie wchodzi tylko kwestia zasiadania wśród członków Hollywood Foreign Press Association, organizacji co roku przyznającej Złote Globy. Pani udało się zdobyć zaufanie hollywoodzkich gwiazd. Jak to się robi?
Aktorzy wiedzą, że nie jestem osobą, która zacznie ich atakować albo obgadywać. Podchodzę do gwiazd z przyjacielskim nastawieniem. A to widać. Każdy aktor musi być dobrym psychologiem, bo kiedy ma rolę do zagrania, musi umieć zanalizować swoją postać. Mówi się nawet, że Yola jest osobą bardzo wpływową w Hollywood, choć nikt o tym nie wie [śmiech]. Wszystko sprowadza się u mnie do bardzo personalnych kwestii, choć wywiady dzielą się na te oficjalne – załatwiane przez studio i prywatne. Podczas tych pierwszych w pokoju często siedzi przedstawiciel studia i przysłuchuje się rozmowie. W czasie drugich zawsze proszę o jakieś anegdotki, ich opinie o Hollywood i współpracownikach. Wtedy dowiaduję się sporo prawdy. Może kiedyś to opiszę! Oczywiście rozmawiamy też o filozofii pracy i życia aktora. Bardzo interesuje mnie porównywanie metod pracy różnych artystów. Same spotkania też różnią się od siebie, zależą od wielu zewnętrznych i często od prywatnych czynników. Z aktorem trzeba rozmawiać kilkanaście razy, żeby go
faktycznie poznać.
fot. HFPA
Pani mi powiedziała, że mogę pytać o wszystko. A o co pani nie zapytałaby gwiazdy?
Jest mnóstwo takich pytań. Nigdy nie pytam o osobiste, intymne sprawy. Niektóre gwiazdy same poruszają te tematy, ale to ich prywatny wybór. Ja nie szukam sensacji. Z moich ust nie padają pytania o życie seksualne, wierność w małżeństwie czy stosowanie używek. To mnie nie obchodzi, nie jest ważne. Zależy mi na tym, żeby rozmowa była ciekawa zarówno dla intelektualisty jak i dla robotnika, ale nie piszę dla prasy brukowej.
fot. HFPA
Zgodzi się pani z tym, że dowcip jest kluczem do sukcesu dziennikarza? Pomaga rozluźnić atmosferę, ale nie powoduje przekroczenia granicy intymności?
Ważniejsza od dowcipu jest pogodna osobowość. Można sobie pozwolić na żarty, ale trzeba zachować absolutny respekt do aktora. On musi czuć, że wesoła osoba szanuje jego pracę.
fot. HFPA
Co pani daje tak ciepłą, piękną, mądrą i zaraźliwą pewność siebie?
Przede wszystkim zawsze trzeba być sobą! Udawanie kogoś jest wykluczone. Oczywiście dobrze słuchać starszych, którzy dają rady na temat życia, bo dzięki nim można rozwijać wiedzę o sobie. Hollywood mnie jednak nie zmieniło. Jestem zawsze sobą. To się akceptuje lub nie. Take me or leave me! [śmiech.] Kiedy koleżanki ze szkoły, które wcześniej mi mówiły, że jestem taka hollywoodzka, odwiedziły mnie w Los Angeles były zadziwione, że mówię, ubieram się i zachowuję tak samo jak dawniej! Z drugiej strony nie jestem tylko tym, co widać na pierwszy rzut oka. Kiedy się mnie pozna, dostaje się znacznie więcej. Jeśli coś mnie zmieniło, była to tylko śmierć mojej mamy. Przyjeżdżała do mnie do Los Angeles co roku na kilka miesięcy. I tylko jej rady miały na mnie autentyczny wpływ. Zawsze mi powtarzała, że nie życzy mi ciężkiej pracy, ale chce, żebym wiedziała, jak się robi wszystko – nie tylko pisze artykuły, ale i maluje ściany. Jest zresztą takie amerykańskie powiedzenie: Jeśli chcesz, żeby coś było zrobione dobrze,
zrób to samemu!
Jest pani w Hollywood od lat 80. Zajmuje się popularyzacją polskiej kultury. Dlaczego wciąż wraca pani do polskich mediów? W Wirtualnej Polsce będą się ukazywały pani wywiady z gwiazdami.
Zanim w Los Angeles pojawił się konsulat, byłam nieformalnym attaché kulturalnym. Pomagałam polskich artystom, zapraszałam ich do siebie i na plany filmowe. Obecnie raz w roku urządzam popołudniowe przyjęcie wieńczące Festiwal Polskich Filmów w Los Angeles. A dlaczego tak bardzo chcę utrzymać kontakt z Polską? Bo choć na co dzień żyję po amerykańsku, Polskę mam ciągle w sercu!
* Nasza rozmowa inauguruje cykl wywiadów, w których Yola Czaderska-Hayek, specjalnie dla WP.PL, przepytuje czołowe gwiazdy Hollywood. Już w piątek 13 lutego zapraszamy na pierwszy z nich. Gościem Yoli będzie Meryl Streep!*