''Zagadka Kaspara Hausera'': Tragiczne losy Bruno Schleinsteina
02.06.2014 | aktual.: 22.03.2017 17:06
Z ulicy mały Bruno trafił prosto do szpitala psychiatrycznego. Niepełnosprawnym chłopcem szybko zainteresowali się naziści, którzy przeprowadzali eksperymenty na upośledzonych umysłowo dzieciach. Nikt z bliskich nie przejmował się jego losem.
Werner Herzog nazwał go kiedyś „nieznanym żołnierzem niemieckiego kina” i to on dał Brunowi Schleinsteinowi szansę na zaistnienie na wielkim ekranie.
Dla urodzonego* 2 czerwca 1932 roku Schleinsteina,* który włóczył się po ulicach i zarabiał na siebie jako grajek, było to prawdziwe zrządzenie losu.
Jego matka trudniła się prostytucją, a małe dziecko tylko przeszkadzało jej w pracy. Podobno biła syna tak mocno i brutalnie, że kiedy chłopiec miał trzy lata, zupełnie stracił słuch. Potem go porzuciła.
Ale nie był to koniec niedoli kilkuletniego Schleinsteina...
Ofiara nazistowskich eksperymentów
Z ulicy mały Bruno trafił prosto do szpitala psychiatrycznego.
Niepełnosprawnym chłopcem szybko zainteresowali się naziści, którzy przeprowadzali eksperymenty na upośledzonych umysłowo dzieciach. Nikt z bliskich nie przejmował się jego losem.
* Przez 23 lata* Schleinstein tułał się od drzwi do drzwi kolejnych instytucji: szpitali psychiatrycznych, więzień czy schronisk dla bezdomnych...
Uliczny grajek
Gdy wylądował na ulicy, imał się różnych zajęć, aby nie umrzeć z głodu.
Pracował jako kierowca wózka widłowego, dorabiał też sobie, śpiewając (choć, jak sam mówił, nie potrafił tego robić) na ulicach Berlina. W 1970 roku pojawił się dokumencie opowiadającym o ulicznych muzykach. Wtedy wypatrzył go reżyser Werner Herzog.
- Od razu wiedziałem, że Schleinstein mógłby się wcielić w główną rolę w moim filmie „Zagadka Kaspara Hausera” - mówił potem.
Miewał napady ''głębokiej rozpaczy''
Współpraca z Schleinsteinem nie należała jednak do najłatwiejszych.
Podczas kręcenia scen początkujący aktor miewał napady „głębokiej rozpaczy”, mówił do siebie, krzyczał, wpadał w szał. Czasami musiano przerywać pracę na kilka godzin.
Ale Herzoga to nie zniechęciło i trzy lata później zatrudnił Schleinsteina do swojego kolejnego filmu zatytułowanego „Stroszek” (1977).
''Wciąż pomiatają Brunem''
„Stroszek”* został napisany właśnie z myślą o nim;* kilka scen nakręcono nawet w prywatnym mieszkaniu aktora. W filmie Schleinstein, który mówił o sobie w trzeciej osobie, krytykował Amerykę.
Sława była chwilowa. Schleinstein podkreślał, że nigdy nie chciał być gwiazdą, nie dorobił się fortuny, a popularność nic mu nie dała – może oprócz kilku darmowych wizyt u zaprzyjaźnionego fryzjera.
''On był najlepszy''
Gdy zakończył przygodę z aktorstwem, wrócił do grania na ulicach. Otrzymał niewielką emeryturę, zyski czerpał głównie z darowizn od ludzi na ulicy i ze swoich obrazów, które wreszcie doczekały się uznania krytyki i były wystawiane w galeriach na całym świecie.
Zmarł 11 sierpnia 2010 roku w wieku 78 lat.
- Ze wszystkich wielkich aktorów, z którymi pracowałem, on był najlepszy – mówił po jego śmierci Herzog. - Nikt nie może się z nim równać. (sm/gk)