12. T- mobile Nowe Horyzonty: Podróże przez czas. Subiektywne podsumowanie

T-mobile Nowe Horyzonty to największe wydarzenie filmowe w Polsce; ponad 450 tytułów, 11 dni, i tyle samo sal kinowych, które codziennie wypełniają tłumy kinomanów z całej Polski, a od kilku lat także z zagranicy. Przez dwanaście lat istnienia – najpierw w Sanoku, potem Cieszynie, a od 2006 roku we Wrocławiu – festiwal zbudował nie tylko rozpoznawaną także poza granicami kraju markę, ale także wychował wierne grono widzów, dla których Nowe Horyzonty są absolutnie obowiązkowym punktem wakacyjnego programu. Twórcy tej inicjatywy z wytrwałością oswajają polska publiczność z kinem artystycznym, niekonwencjonalnym, które nie boi się szukać nowych form i innowacyjnego języka. Wbrew pozorom konfrontacja z takimi filmami, nawet pierwsza, nie musi być bolesna, trudna czy nudna. Zwykle okazuje się, że wystarczy drobne przesunięcie w warstwie oczekiwań – najlepiej całkowite się ich wyzbycie, wyłączenie przyzwyczajeń – żeby czerpać z tego momentami odważnego, nietypowego kina ogromną przyjemność i

Ja sama uczestniczyłam w festiwalu po raz pierwszy dziewięć lat temu, jako uczestnik. To pierwsze spotkanie związało mnie z nim na dobre. Na przestrzeni kolejnych edycji pracowałam kilkakrotnie przy jego organizacji, a od dwóch lat uczestniczę w nim jako dziennikarz. Czy Horyzonty wychowały mnie jako widza? Na pewno. Kiedyś nie byłabym w stanie wysiedzieć na filmie, w którym nie było klasycznej linearnej akcji, typowego, posuwającego akcję naprzód montażu albo dialogów. W tym roku natomiast jednymi z przyjemniejszych doświadczeń były seanse składających się z (pozornie) statycznych ujęć filmów Jamesa Benninga - „Ścieżek” i jednoujęciowego, absolutnie magnetycznego „zmierzchu”, kolejnym pokaz „Century of birthing” czyli sześciogodzinnej odysei mistrza kina filipińskiego Lava Diaza, wreszcie „Two years at sea”, wyreżyserowany przez Bena Riversa fabularyzowany dokument z minimalna akcja, nakręcony na kilkudziesięcioletniej kamerze Bolex 16mm dającej ziarnisty, migotliwy obraz. Okazuje się, że kiedy widzowi
udaje się wyłączyć zniecierpliwienie i wdrukowaną w nasze codzienne grafiki potrzebę tempa, te kontemplacyjne „snuje” stają się wspaniałym, wręcz terapeutycznym doświadczeniem, a oglądanie ich – źródłem dobrego samopoczucia i ogromnej satysfakcji.

12. T- mobile Nowe Horyzonty: Podróże przez czas. Subiektywne podsumowanie
Źródło zdjęć: © Gutek Film

30.07.2012 17:04

(Zbigniew Zamachowski, Monika Richardson i Andrzej Chyra, fot. AKPA)

Każda kolejna edycja jest dla mnie przygodą. Bo organizatorzy Horyzontów, oprócz przywożenia do Wrocławia największych światowych wydarzeń sezonu ( w tym roku „Miłość”, „Holy motors”, „Post tenebras lux”, „Bestie z południowych krain” czy „W drodze”) potrafią także odkrywać przed swoimi widzami kinematografie i twórców dawno zapomnianych, jeszcze nieodkrytych, albo nieznanych szerszej publiczności (w tym roku odłyła się m.in. panorama kina meksykańskiego, retrospektywy filmów Dušana Makavejeva, Carlosa Reygadasa, Petera Tscherkassky'ego czy Ulricha Seidla). Kieruje nimi niezwykła intuicja – bo przeglądy rok
w rok budzą ogromne zainteresowanie, a puste fotele na kinowej sali są rzadkością. Filmy, które miały być wyzwaniem, okazują się całkiem przystępne, a możliwość obejrzenia większego wycinka twórczości danego artysty czy kinematografii daje lepsze i pełniejsze pojęcie na jej temat.

Nie chcę pisać o najpopularniejszych festiwalowych hitach – o nowym Haneke, Reygadasie, Caraxie czy Dolanie mówiło się już sporo przy okazji Cannes, a będzie się mówić jeszcze więcej, ponieważ ich filmy wchodzą do polskich kin. Chciałbym za to skupić się na wynikach dwóch konkursów, które od kilku lat są flagowymi wydarzeniami festiwalu; mają charakterystyczny klucz programowy, wierna grupę fanów i odwagę, by poruszać także skomplikowane, niszowe czy alternatywne tematy. Mowa o Międzynarodowym Konkursie Nowe Horyzonty i Międzynarodowym Konkursie Filmy o Sztuce. Zwycięzcy obu otrzymują nie tylko nagrodę finansową, ale też gwarancję dystrybucji. Warto przyjrzeć się, co nas czeka.

(Roman Gutek i Dominga Sotomayor Castillo, fot. AKPA)

Zwycięzcą konkursu głównego jury wybrało „Od czwartku do niedzieli” Domingi Sotomayor Castillo. Ten pełnometerażowy debiut dwudziestoszescioletniej chilijki, który ma na koncie sukces w Rotterdamie, zachwycił także wrocławską publiczność. Na tle dziwacznych, awangardowych pomysłów, które wdrażali inni konkursowi twórcy, czy ich śmiałych wizualnych eksperymentów „Od czwartku...” zdaje się bardzo prosty. Jedenastoletnia Lucia i jej siedmioletni brat Manuel wyruszają wraz z rodzicami w podróż do rodziny mieszkającej na północy Chile. Większość akcji rozgrywa się we wnętrzu samochodu, okazję by obserwować krajobraz mamy tylko, gdy bohaterowie na chwilę przystaną. To ostatnie wspólne wakacje w tym składzie – widz od początku wie, że rozstanie rodziców jest już właściwie przesądzone. Świat przedstawiony obserwujemy z perspektywy bliskiej spojrzeniu Lucii, która staje się niemym świadkiem symbolicznego końca własnego dzieciństwa. „Sotomayor Castillo ma niezwykłą intuicję językową, a sposób w jaki z podstawowych
składników buduje pozornie błahe, ale w istocie brzemienne w znaczenia sytuacje, zachwyca. Reżyserka potrafiła też przenikliwie ująć emocje dziecka, które, choć nie rozumie do końca sytuacji, w którą zostało wrzucone przez los, intuicyjnie wie, że coś pięknego, kruchego i kochanego właśnie rozpada się na jego oczach.”

Konkurs Filmy o Sztuce wygrał „Zespół Punka”, fińska produkcja autorstwa dwóch młodych filmowców Jukki Kärkkäinena i Jani-Petteri Passiego. To film stworzony z niezwykłą energią i pasją, który choć skupia oko kamery na ludziach upośledzonych, nie nosi znamion zwyczajowej litości i współczucia. „Pertti Kurikan Nimipäivät, czyli Imieniny Pertti Kurikana, to ostatnia, prawdziwa punkowa kapela, wykrzykująca swoją wściekłość i bunt przeciwko światu, społeczeństwu i pedikiurzystkom, przy akompaniamencie źle zagranej muzyki”. O zespole, złożonym tylko i wyłącznie z członków cierpiących na Zespół Downa Kärkkäinen i Passi opowiadają uczciwie, w ich opowieści widać ciepło relacji z bohaterami i frajdę, jaka musiała towarzyszyć zdjęciom. „ Mimo tego, że w filmie mamy rejestrację codziennego życia zespołu i jego występów, to, co najciekawsze, wyłania się spoza kadrów. A mianowicie: naładowane politycznie pytanie, kto i na jakiej podstawie definiuje pojęcie normalności oraz komu taka etykietka przysługuje, a komu nie”.
Po tym seansie popularnie stosowany w języku polskim zwrot „cierpieć na...” traci sens. Bohaterowie „Zespołu...” nie skupiają się na tym, co boli: są pełni wigoru, energii i pomysłów, nieposkromieni. A kiedy grają, są sobą na sto procent.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)