Od razu zaznaczam, że nie żywię żadnych uczuć – pozytywnych ni negatywnych – w stosunku do *Roberta Pattinsona, bo słynnej serii „Zmierzch” nie widziałem. Być może obejrzę ją o zmierzchu mego życia, jeśli starczy czasu, którego na razie mi szkoda na tego typu produkcje. Tak więc, bez najmniejszych uprzedzeń mogłem zasiąść do oglądania filmu „Uwodziciel”, debiutu fabularnego pary Declan Donnellan i Nick Ormerod. Rzecz oparta jest na powieści Guy de Maupassanta z roku 1885, „Bel Ami” (bynajmniej nie pierwsza to zresztą ekranizacja tej książki). Bohaterem jest młody człowiek o nazwisku George Duroy, który pnie się po szczeblach paryskiej kariery, wykorzystując zakochane w nim kobiety.*
Dość łatwo można było tę fabułę przerobić na kostiumowy melodramat. Tymczasem, ku memu miłemu zaskoczeniu, film jest chłodny, posępny i wyzbyty egzaltacji typowych dla tego typu produkcji. Więcej w nim czegoś, co nazwałbym horrorem społecznym niż konwencjonalnych uniesień. Zapewne więc nie przypadkiem twórcy wybrali do głównej roli Pattinsona, który w „Zmierzchu” grał wampira dobrego, tu zaś wampirem jest złym. Z ulizanymi włosami, zaciętym wyrazem twarzy, pełnym niechęci i kalkulacji spojrzeniem przełamywanym chwilami kwaśnym, nieszczerym uśmiechem. George nie ma skrupułów ani sentymentów. Wysysa z ludzi należących do socjety wszystko, co się da, by wzmocnić swoją pozycję. A gdy ktoś postąpi wbrew jego interesom, odpłaca mu się bez pardonu pięknym za nadobne.
UWAGA! Dziś (piątek 25 maja) z okazji premiery "Uwodziciela" będziemy rozdawać na Facebooku upominki związane z filmem. Nie przegapcie tej okazji i bądźcie czujni!
Duroy to osobnik pusty, sprytny i okrutny. Wyznaje zasadę, że cel uświęca środki. Ale jego postępowanie nie wynika z jakiejś „wampirzej natury”, lecz jest konsekwencją okoliczności życiowych. George był żołnierzem, na własnej skórze doświadczył barbarzyństwa wojny, która w Paryżu stanowi igraszkę elit. Pochodzi z ubogiej chłopskiej rodziny. Ojciec Duroya nigdy nie opuścił rodzinnej wioski, zawsze natomiast giął kark przed możniejszymi od siebie. Syn z determinacją robi więc wszystko, by nie podzielić losu ojca. Mści się na kastowym społeczeństwie także w jego imieniu. A, jak wiadomo, „sukces jest najlepszą zemstą”. Twórcy filmu zachowują drapieżność literackiego oryginału, opisującego przemiany społeczne Francji drugiej połowy XIX wieku. Nie próbują na siłę uwspółcześniać fabuły, ale nikt chyba nie zaprzeczy, że takich „pięknisiów” po trupach dążących do kariery i dzisiaj nie brakuje.
Pattinson dobrze pasuje do koncepcji reżyserów. Jest w filmie mroczną figurą „potwora z bagien”, obcego, który wkracza „między ludzi”, by przejąć kontrolę nad ich światem. Słabiej wypada aktor w dłuższych partiach dialogowych, gdy powinien zaznaczyć jakieś subtelności, dwuznaczności charakteru swego bohatera. Tu widać, że Pattinson wywodzi się z kina gatunkowego a nie psychologicznego. Koncept autorów ma też inną słabą stronę. Trochę trudno uwierzyć w afekty kobiece wobec mężczyzny tak nieprzyjemnego, pozbawionego czaru i błysku jak Duroy w tym filmie. Akurat w tym wypadku przydałaby się odrobina „amanctwa” w grze Pattinsona, który konsekwentnie wygląda przez cały czas, jakby był brudny – zewnętrznie i wewnętrznie.
Z żeńskich postaci najbardziej stereotypowa jest, grana przez Kristin Scott Thomas, pani Walters – kobieta w średnim wieku, przykładna żona nudnego męża. Jej spokój i zmysły burzy nieoczekiwany romans z Georgem. Ale już lubiąca pozamałżeńskiego przygody, Clotilde de Marelle (Christina Ricci nie do poznania) nie wpisuje się w schemat uwiedzionej niewinności. Że nie wspomnę o inteligentnej, pewnej siebie, Madeleine Forrestier (Uma Thurman), która pod każdym względem przewyższa swego „Bel Ami” i do pewnego momentu nim steruje.
Świat przedstawiony w filmie Donnellana i Ormeroda jest więc teatrem - każdy w nim gra publicznie jakąś kostiumową rolę. Za kulisami jednak toczy się rozgrywka o prawdziwą władzę, o wpływy i pieniądze. Ale też o to, kto będzie gwiazdą tej sceny. Wszystkie chwyty są tu dozwolone, a erotyzm staje się w tej walce główną bronią. Kto ulegnie namiętności, kto podda się uczuciu, ten przegrywa. To wizja bliższa „Niebezpiecznym związkom” czy nawet filmom Fassbindera niż jakiejkolwiek „love story”.