Batman: Historia postaci, jej ewolucji i filmów
20.07.2012 | aktual.: 22.03.2017 11:50
Kim jest Batman? Zamaskowanym pogromcą zbrodni, obrońcą Gotham i postrachem złoczyńców. A także prawdziwą ikoną popkultury.
Kim jest Batman? Zamaskowanym pogromcą zbrodni, obrońcą Gotham i postrachem złoczyńców. A także prawdziwą ikoną popkultury. Być może najpopularniejszym superbohaterem jaki kiedykolwiek istniał. Bohaterem niezliczonej ilości komiksów, kilku powieści, filmów i seriali animowanych, oraz ośmiu hollywoodzkich superprodukcji. W fikcyjnym świecie komiksowym jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie, w naszej rzeczywistości jedną z najbardziej dochodowych marek w historii.
Batman narodził się w 1939 roku, na fali popularności innego ikonicznego superbohatera - Supermana. Wydawnictwo National Publications, późniejsze DC Comics, wyczuło skąd wiatr wieje i zażyczyło sobie kolejnych superludzi.
Ale zaproponowany przez Boba Kane'a Bamtan nie posiadał nadprzyrodzonej siły i rentgenowskiego wzroku - pod maską skrywał się prawdziwy człowiek, bogacz Bruce Wayne. I być może właśnie w tym tkwił sukces postaci.
Czytelnicy w końcu mogli się z kimś utożsamiać, nie czytali już o przybyszu z innej planety, ale o normalnym śmiertelniku. Być może obrzydliwie bogatym i nierealistycznie wysportowanym, ale śmiertelnym i popełniającym błędy.
Złota Era komiksu
Dzisiejszemu czytelnikowi może się to wydawać zaskakujące, ale Batman nie zawsze był posępnym Mrocznym Rycerzem. W latach 40., w tak zwanej Złotej Erze komiksu, dominowało podejście zabawowe. Kane i spółka nie zgłębiali meandrów psychiki swojego bohatera, nie odpowiadali na pytania o jego szaleństwie. Tworzyli po prostu komiks przygodowy, którego bohater walczył z absurdalnymi i śmiesznymi złoczyńcami.
Najsłynniejszym z nich był Joker. Przedstawiony w 1940 roku niebezpieczny klaun, początkowo miał się pojawić tylko w jednej opowieści. Na szczęście wydawca serii, Whitney Ellsworth, dostrzegł jego potencjał i kazał artystom dorysować kolejne kadry, na których okazuje się, że Joker jednak żyje.
Kariera superbohatera rozwijała się prężnie, ale przeszkodził jej koniec II wojny światowej. Dopóki konflikt trwał, Amerykanie potrzebowali pociechy herosów. Stąd popularność nie tylko Supermana czy Batmana, ale także Wonder Woman i Kapitana Ameryki (ten ostatni walczył zresztą z samym Hitlerem). Gdy się skończyła, zapragnęli innych rozrywek. Komiks wszedł więc w Srebrną Erę.
Głupkowaty serialowy mściciel
W Srebrnej Erze Batman stał się już niemal parodią samego siebie. Ograniczający twórców Kodeks Komiksowy zakazywał dwuznaczności moralnych i nakazywał jasne odróżnienie dobra od zła.
Przez to Batman został bohaterem sztampowym i stereotypowym. Wraz z Robinem przeżywał dziwaczne przygody i walczył z coraz pokraczniejszymi przeciwnikami. Idealną ilustracją tamtych czasów są dziś sceny ze słynnego serialu z Adamem Westem (powstał także film) - tandetna i tania produkcja wygląda komicznie, ale ma o wiele więcej wspólnego z prawdziwym Batmanem niż wszystkie filmy Christophera Nolana.
To podejście zaczęło się zmieniać w latach 70., w Brązowej Erze komiksu, dzięki dwóm artystom - Dennisowi O'Neilowi i Nealowi Adamsowi.
Dostrzegli oni, że oderwani od rzeczywistości bohaterowie DC Comics przegrywają konkurencję z bliższymi życiu postaciami Marvela. Prym wiódł tu zwłaszcza Spider-Man, nastolatek borykający się z problemami uczuciowymi i szkolnymi, który superbohaterem był niejako po godzinach. Dlatego O'Neil i Adams zerwali z kiczowatym serialem (Kodeks Komiksowy był już wtedy reliktem) i postawili na mrok.
Ich Batman nie był może jeszcze tak poważny, jak dzisiaj, ale przynajmniej zdawał sobie sprawę, że jest z nim coś nie tak. W końcu przebiera się w strój latającej myszy, by bić się z psychopatami.
Ojcowie Batmana
Ojcem Mrocznego Rycerza, jakiego znamy dzisiaj, jest Frank Miller, jeden z najważniejszych artystów komiksowych XX wieku.
Jego komiks "Powrót Mrocznego Rycerza" przedstawiał superbohatera upadłego, pełnego rozterek i wątpliwości, stojącego na skraju załamania nerwowego, zmęczonego i rozczarowanego. Bruce Wayne nie był już beztroskim bogaczem, ale człowiekiem z poważnymi problemami psychicznymi, a Batman walczył z przestępczością nie dla dobra ludzkości, ale dla spokoju własnego sumienia - dręczące go koszmary o śmierci rodziców nie pozwalały mu żyć normalnie.
Wizja Millera trafiła na dobre czasy. Niemal równocześnie ukazali się bowiem słynni "Strażnicy" Alana Moore'a i Dave'a Gibbonsa.
Te dwa tytuły pokazały czytelnikom i artystom, że komiksy o superbohaterach nie muszą być skierowane do dzieci. Że można poruszać w nich poważną tematykę.
Ich sukces odmienił rynek (i na pewien czas znów wypchnął DC Comics przed Marvela) i natchnął Tima Burtona do nakręcenia pierwszego "Batmana".
Pierwszy Batman, pierwszy Joker
"Batman" Tima Burtona to być może najważniejszy film ostatnich dekad. Nie dlatego, że był arcydziełem, ale dlatego, że zapoczątkował modę na wysokobudżetowe ekranizacje komiksów, które dziś zdominowały kina.
Pokazał wytwórniom, że takie filmy mogą odnieść finansowy sukces. Batman od samego początku jest tu postacią dwuznaczną - z jednej strony pozytywną, wszak walczy ze zbrodnią, z drugiej jednak negatywną: operuje na granicy prawa, a jego poczytalność łatwo zakwestionować.
Najważniejszy jest jednak w tym filmie nie Batman a Joker. Grany przez Jacka Nicholsona złoczyńca jest jednocześnie przerażający i pociągający. Ma w sobie tę samą dwuznaczność co Mroczny Rycerz.
Czasem wręcz trudno zdecydować, komu kibicować (podobnie będzie, gdy w Jokera wcieli się Heath Ledger).
Powrót do kiczu i uproszczeń
Oba filmy Tima Burtona odniosły finansowy sukces, jednak Warner Bros. miał do nich zastrzeżenia. Zwłaszcza w drugiej części, w której Burtonowi pozostawiono całkowitą wolność, pojawiało się zbyt wiele treści dla dorosłych. Postać Pingwina była na przykład zbyt przerażająca. Zaś ubrana w obcisły, seksowny kostium Kobieta Kot bardziej przypominała bohaterkę pokręconego filmu erotycznego, niż opowieści o superbohaterach dla nastolatków.
Dlatego nakręcenie kolejnych dwóch części zdecydowano się powierzyć Joelowi Schumacherowi - reżyserowi gwarantującemu wysokie wpływy. Niestety filmy Schumachera rozczarowały wszystkich. Być może dlatego, że były zbyt bliskie klasycznemu wizerunkowi Batmana i zbyt mało nowoczesne.
Znów pojawił się więc kicz znany z lat 50. i 60. i fabularne uproszczenia. I znów chodziło przede wszystkim o dobrą zabawę, a nie podteksty i dwuznaczności.
Spektakularną porażką wizerunkową okazał się zwłaszcza "Batman i Robin", uznawany dziś za jeden z najgorszych filmów w historii Hollywood. Obraz się co prawda zwrócił i jeszcze sporo zarobił, ale plastikowe dekoracje, idiotyczny scenariusz i groteskowe postaci odstraszyły fanów. I pokazały wytwórni, że nie tędy droga - Batman nie może być po prostu zabawny, musi być mroczny.
Nowy wizerunek Batmana - nowa jakość
Wizerunek Mrocznego Rycerza uratował Christopher Nolan, ekspert od ambitnego kina z dużym budżetem. Jego wizja jest najbliższa wizji Franka Millera (druga i trzecia część mają nawet w tytułach słowa "Mroczny Rycerz") - Batman jest tu nie tylko mroczny, ale i realistyczny. W pierwszej części widzimy jak uczy się kung fu i radzi sobie z traumą po śmierci rodziców. W drugiej zaś dowiadujemy się, że Joker nie jest żadnym cudacznym dziwakiem. To zwykły psychopata, szalony terrorysta, który grozi całemu miastu.
Samo miasto też się zresztą zmieniło. Do tej pory przyzwyczajeni byliśmy do Gotham - mrocznej, gotyckiej metropolii. Całkowicie fikcyjnej, ale niezwykle klimatycznej. W "Mrocznym Rycerzy" to już w zasadzie dobrze znany Nowy Jork, tylko inaczej nazwany. W filmie znalazła się nawet typowa dla filmów o Nowym Jorku scena policyjnego konduktu pogrzebowego przejeżdżającego przez miasto. Fani Nolana bronili tej decyzji przypominając, że Gotham było niegdyś przydomkiem Nowego Jorku i dlatego w ogóle znalazło się w komiksie.
Film porusza też bliską naszej rzeczywistości problematykę "wojny z terroryzmem". Joker grozi całemu miastu, Batman nadużywa władzy (w pewnym momencie nawet podsłuchuje miliony ludzi), uczciwy Harvey Dent jest zbyt słaby, by sobie poradzić. A wszystko to na ulicach metropolii, którą zaatakowała Al-Kaida.
Zamknięcie trylogii
"Mroczny Rycerz powstaje" to zwieńczenie trylogii. Jak zarzeka się Christopher Nolan, ostatni film w jego reżyserii (wraz z nim odchodzi też Christian Bale). Od początku produkcji fabuła produkcji okryta jest ścisłą tajemnicą. Wiadomo tylko, że Batman zostawia Gotham samo sobie, odchodzi. Ale musi powrócić, gdy na scenie pojawia się Bane.
To jeden z ciekawszych superzłoczyńców uniwersum Batmana. Wygląda niczym przerośnięty koks z siłowni, ale w rzeczywistości jest bardzo inteligentny. Tężyznę fizyczną zdobył siedząc w fikcyjnym karaibskim więzieniu. Odbywając wyrok czytał też wszystko co wpadnie mu w ręce - dzięki temu zna aż cztery języki i cytuje klasyków literatury.
Wprowadzenie Bane'a sprawiło, że fani zaczęli spekulować o ewentualnej śmierci Batmana. Wszystko by się zgadzało - ostatni film Nolana, ostatni występ Bale'a, scenariusz skrywający wielką tajemnicę i złoczyńca, który połamał niegdyś Batmanowi kręgosłup.
Pamiętajmy jednak, że w komiksie Batman przeżył spotkanie z Bane'em - przez pewien czas poruszał się na wózku inwalidzkim, ale w końcu z niego wstał. Być może i tym razem poradzi sobie z genialnym zapaśnikiem.
To będzie film wszech czasów?
"Mroczny Rycerz" był ogromnym finansowym sukcesem. Branżowy serwis Box Office Mojo podaje, iż na całym świecie zarobił ponad miliard dolarów i zajmuje 12 miejsce na liście najlepiej zarabiających filmów wszech czasów. Wszystko wskazuje jednak na to, że "Mroczny Rycerz powstaje" go przebije.
Reakcje na pierwszy pokaz były nie tylko entuzjastyczne, ale wręcz histeryczne. Anonimowi fani i krytycy (musieli pozostać anonimowi, gdyż inaczej Warner Bros. zaskarżyłby ich o łamanie zobowiązania do milczenia) pisali na Twitterze o "najlepszym filmie w życiu", który przewyższa wszystko co do tej pory widzieli.
Dziś, gdy o filmie rozpisują się wszystkie branżowe media, trudno znaleźć negatywną recenzję. A jeżeli tylko taka się pojawi, jej autora natychmiast pacyfikują rozwścieczeni fani.
Pierwsze opinie
Roger Ebert, być może najbardziej wpływowy amerykański krytyk pisał w Chicago Sun-Times: "To mroczny i ciężki film, który sprawdza granice, do jakich można doprowadzić kino superbohaterskie. Niesamowite, że Nolan potrafi połączyć anarchię wojny ulicznej z batmotorem, który zamiast opon ma kule wielkości piłek lekarskich".
The New York Times opublikował równie entuzjastyczną recenzję Maholi Dargis: "Nolan ponownie wykorzystuje motyw podwójnej osobowości, który części pierwszej nadał rys dramatu egzystencjalnego, rozbudowując go przez zadawanie pytań o naturę władzy, porządku i ich zmiany: czy lepiej przeprowadzać ją od wewnątrz, czy z zewnątrz".
Najbardziej entuzjastyczna jest chyba jednak tekst opublikowany w Los Angeles Times. "Imponująca część trzecia trylogii Nolana zdaje się odpowiadać na pytanie, gdzie w dzisiejszych czasach szukać dobrej sztuki filmowej" - pisze w niej Kenneth Turan.
"Jest rzeczą niesamowicie pocieszającą, że w epoce, w której bardzo ciężko jest obronić rozumienie filmu jako czołowego przedstawiciela sztuki popularnej, działa wybitny reżyser, potrafiący zrobić coś tak niesamowitego z tak komercyjnym projektem".
Nieliczne głosy krytyczne zarzucają Nolanowi nadmierny patetyzm i zadufanie. "Wielu się ze mną nie zgodzi, ale dla mnie jest to zaskakująco ciężko nakręcone, pompatyczne zakończenie trylogii. Największy i najgorszy film Nolana w jego karierze" - napisał dziennikarz CNN, Tom Charity.
Kto ma racje? Przekonamy się 27 lipca.
(tp/kk)