Znowu wojna, na szczęście tylko w polskim kinie; tym razem „Wojna żeńsko-męska”. Autorzy filmu – scenarzystka *Hanna Samson i reżyser Łukasz Palkowski – strzelają jak snajperzy. Wiedzą, w co chcą trafić – i trafiają. Dla ścisłości trzeba dodać, że to komedia.*
Krótkie streszczenie fabuły: pani psycholog, lat 41, rozwiedziona, traci pracę w „Bardzo Eleganckim Magazynie dla Pań”. Pisywała o psychologicznych aspektach damskich torebek, okularów, pantofli itp., ale temat się wyczerpał, więc się z nią pożegnano. Przyjaciółka radzi jej, by zaczęła pisać o seksie, najlepiej w „Wyuzdanym Magazynie dla Pań”. Barbara (tak ma na imię, gra tę postać Sonia Bohosiewicz) postanawia iść na całość. Reaktywuje swoje życie seksualne, a następnie w pierwszym felietonie dla „Wyuzdanego...” analizuje kluczową rolę wiadomego szczegółu męskiej anatomii w osobowości mężczyzny. Ilustruje swój tekst zdjęciami kilku przykładów owego szczegółu, które to przykłady w tym celu sfotografowała. Wybucha ogromny skandal, lecz nakład „Magazynu...” szybuje w górę. Do redakcji przychodzą tysiące listów od czytelniczek; do każdego dołączono odpowiednie zdjęcie, panie proszą o interpretację. Lecz oceną swej męskości najbardziej
zainteresowani są oczywiście panowie. Błyskawicznie powstaje specjalistyczna klinika, w której Barbara dokonuje obdukcji tej części ciała, bez której mężczyzna nie byłby mężczyzną. Pełny sukces, do kliniki walą tłumy. A niebawem z ofertą poprowadzenia wielkiego show zgłasza się telewizja: Barbara ma demonstrować przed kamerami swoją metodę. I program rusza.
Fetysz seksu; tak najczęściej nazywa się to zjawisko, wszechobecne w reklamie, tabloidach itp. Elegancki ogólnik, omijający istotę rzeczy, natomiast „Wojna...” trafia w sedno. Należałoby więc pomyśleć o zastąpieniu ogólnika ścisłą definicją. Mogłaby brzmieć np. tak: psychiczny priapizm. („Priap – małoazjatyckie bóstwo płodności. Symbolem Priapa był fallus, a lokalnym zwierzęciem ofiarnym osioł, którego w starożytności uważano za wcielenie nie tylko głupoty, ale i chuci”. Ze „Słownika Mitów i Tradycji Kultury” Władysława Kopalińskiego).
Pokazać priapizm na ekranie – ryzykowna sprawa, to materia jawnie wulgarna (chociaż żadne wulgarności ani nawet seks nie są tu, by tak rzec, wizualizowane). Ale przedmiotem drwiny jest w tym pamflecie nie tylko sprowadzony do absurdu priapizm, lecz również świat wokół, a ściślej świat stołeczny.
Stołeczny playboy: jakiś ważniak, wystrojony jak model od Armaniego, zachwycony sobą wesolutki idiota. Stołeczna dama (to tamta przyjaciółka Barbary, gra ją Grażyna Szapołowska): piękność po pięćdziesiątce, na pewno nie biedna, której dewiza brzmi, iż życie należy pić z kryształowego kielicha, a nie z blaszanego kubka. Stołeczne młode panie: rezydujące w sekretariatach żmijki, umiejące wpuszczać jad w taki sposób, żeby to wyglądało jak liźnięcie. Szanowna Opinia Publiczna, która w stolicy ma tę przewagę nad niestołeczną, że bliżej jej do miejsc, gdzie należy pójść, by wykrzyczeć swoje. Na ekranie jest to np. budynek TV, lecz wcale nie ten prawdziwy, na Woronicza; filmowa TV mieści się w dawnym gmachu Komitetu Centralnego rządzącej niegdyś Partii, na rogu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich. No i jest w „Wojnie...” Telewizja we własnej osobie, a raczej osobach, które ją tworzą.
Najważniejsze są gwiazdy, czyli prezenterzy popularnych programów. Stołeczność „Wojny...” pozwala zobaczyć owe królewięta z perspektywy wnętrza dworu. Oto gwiazdor idzie korytarzem, a dworzanie niższej rangi gną się w pas w ukłonie i nie odginają, dopóki nie przejdzie. Ale strzela się w tej „Wojnie...” także w widza. Pewien pan został użyty w programie Barbary – teraz już gwiazdy TV – jako królik doświadczalny. Po „obdukcji” Barbara poinformowała tzw. całą Polskę, że „w domu jest sk...synem” (na widowni ryk zachwytu, bo użyła tego słowa w pełnym brzmieniu), lecz zdefiniowany w ten sposób obywatel szaleje przed kamerą z radości, bo pokazano go w telewizji.
„Wojna żeńsko-męska” - komedia, satyra, pamflet, jak kto chce – to bowiem także skromna cząstka zwykłej komedii ludzkiej, rozgrywającej się z naszym udziałem. Tym razem głównym celem ostrego strzelania byli mężczyźni – i trafiono ich w miejsce najczulsze. Niewykluczone, że powinni zacząć się przyzwyczajać.