Co odetniemy tym razem...
Od pojawienia się na ekranach światowych kin, pierwszej odsłony „Piły”, opowieść o niezwykle pomysłowym psychopacie zdążyła zmienić się w prawdziwy serial. Film z 2004 roku wprowadził w gatunek jakim jest horror wiele świeżości.
Jak to w większości przypadków bywa tak zwane sequele są niestety tylko cieniem swoich, niemożliwych do podrobienia, pierwowzorów. Po trzeciej części „Piły” twardo postanowiłem, że daję sobie spokój z tą „maszyną śmierci”, która zaczynała przyjmować charakter przerostu formy nad treścią. Kiedy odpocząłem już na tyle wystarczająco, wybrałem się na kolejną, już szóstą, część „Piły”.
Kevin Greutert uczestniczył przy produkcji całej, według mnie, zbyt długiej horrorowej serii. Wykonując zadanie montażysty, zapragnął nowej roli, tym razem reżysera. Na swój debiut wybrał trudny materiał, który tak naprawdę przerósł jego możliwości i umiejętności. Widziałem w swoim życiu wiele przerażających filmów, których sceny w gruncie rzeczy nie robiły na mnie większego wrażenia. Jestem odporny na filmową brutalność, obawiającą się okrucieństwem, strugami krwi i latającymi wnętrznościami. „Piła VI”, zwłaszcza pierwsze dziesięć minut, doprowadzało mnie do mdłości. Na szczęście stan ten minął i więcej się już nie pojawił. Horror poraża na początku, aby z każdą kolejną minutą spuszczać z tonu. Najnowsza odsłona „Piły” jest kontynuacją wydarzeń z piątej części, co sprawiło mi pewien problem, gdyż jej nie widziałem. Z czasem zorientowałem się o co chodzi i kto jest kim w tej historii. Opowiada ona o niczym innym, jak spadkobiercy głównego bohatera Johna Kramera, który kontynuuje jego złowieszcze dzieło,
mszcząc się na ludziach przy użyciu śmiercionośnych gierek.
Po obejrzeniu półtoragodzinnej masakry o nazwie „Piła VI”, mogę podsumować ją w dwóch słowach – strata czasu. To jak odgrzewany kotlet po obiedzie, tylko bardziej krwisty i mięsisty. Kolejna odsłona serii straciła na wartości, tworząc kiepski film kategorii „b”. Filmowcy tego pokroju produkcji często robią z nich czarne komedie. W tym przypadku nawet tego nie udało im się dokonać. W zamian otrzymaliśmy żałosną, bezsensowną i nie trzymającą się kupy historię, z kiepskimi dialogami, amatorskim aktorstwem i, to co charakteryzowało serię, brakiem wyrafinowanych pułapek. Tak charakteryzujące się filmy z pewnością znajdą swoich zwolenników. Ja stanowczo mówię im nie i za żadne skarby nie skuszę się na część oznaczoną szczęśliwą cyfrą, czyli siedem.