"Czarny mercedes": a raczej czarna rozpacz [RECENZJA]
Rzadko zdarza się, aby ekranizacji książki podejmował się jej twórca. Tak jednak stało się w przypadku "Czarnego mercedesa" Janusza Majewskiego. Trudno jednak ocenić, co jest lepsze: książka czy film, gdyż oba wytwory wyobraźni reżysera "C.K.Dezerterów" są fatalne.
Podczas gdy niektóre filmy, takie jak "Mowa ptaków" czy "Supernova", miały problem, aby zakwalifikować się do Konkursu Głównego festiwalu w Gdyni, nowe dzieło Janusza Majewskiego znalazło się tam bez najmniejszego problemu. A nie powinno.
Trzeba przyznać, że dawniej twórczość reżysera cieszyła się popularnością wśród widzów i względnym uznaniem krytyków. Lecz podobnie jak w przypadku Krzysztofa Zanussiego ta era już dawno minęła. Potwierdza to "Czarny mercedes", który nie tylko fabularnie jest osadzony w dawnej epoce, ale również mentalnie. Gdyby powstał 30 - 40 lat temu, zapewne znalazłby większą rzeszę fanów.
#
To miał być kryminał. Przynajmniej tak sugerują pierwsze sceny filmu, gdy okazuje się, że w domu mecenasa Holzera (Artur Żmiejewski) doszło do morderstwa. Ofiarą jest jego żona Krystyna (Maria Dębska). Sprawę ma wyjaśnić nadkomisarz Rafał Król (Andrzej Zieliński). Wkrótce odkrywa, że pod płaszczem podejrzanej zbrodni kryje się więcej zagadek.
Filmowi brakuje spójnego scenariusza. Nie mówiąc już o budowaniu dramaturgii i psychologii postaci. Mimo, że akcja rozgrywa się w trakcie II wojny światowej, a bohaterowie działają niezgodnie z prawem tuż pod okiem SS-mana, reżyserowi nie udaje się utrzymać napięcia na dłuższą chwilę. To zadziwiające, że zwiastun "Czarnego mercedesa" jest bardziej intrygujący niż faktyczna fabuła.
Twórca "Zaklętych rewirów" zarówno w książce, jak i w filmie bawi się chronologią wydarzeń. Momentami efekt jest taki, jakbyśmy słuchali przydługiej opowieści dalekiego wuja, który nagle przypomniał sobie śmieszną anegdotę. Niby daje to odbiorcy szerszą perspektywę i buduje tło akcji, ale również obnaża największe grzechy produkcji.
#
Tym, czego nie sposób znieść w najnowszym filmie Janusza Majewskiego to seksizm, wylewający się z każdej sceny, w której pojawia się kobieta. Jego bohaterki są głupiutkimi, roztrzepanymi istotami, które kierują się najbardziej pierwotnymi instynktami. Nawet główna postać żeńska, wybitna studentka prawa, w finale okazuje się kobietą zawistną i krótkowzroczną.
Stereotyp kobiety jako pięknej istoty służącej do zabawy mężczyzn utrwala postać hrabiego, granego przez Andrzeja Seweryna. Jednym z najłagodniejszych określeń padającym z ust tego erotomana to słowa: "zaczarowała mnie swoją pupcią". Doprawdy, jeśli autor uznał, że bohater stworzony tylko i wyłącznie to po, aby z emfazą przedstawiał takie oto "mądrości" będzie zabawny, sam naraża się na śmieszność.
#
Bazując na tak marnym materiale źródłowym, aktorom nie udało się uratować tego filmu. Artur Żmijewski dalej gra Ojca Mateusza, Maria Dębska uosabia piękno i młodość, które sprowadzają mężczyzn na złą drogę, a Bogusław Linda pojawia się bezcelowo tylko na chwilę, po to, żeby można było umieścić jego nazwisko i twarz na plakacie produkcji.
Interesujący wydaje się jedynie Aleksandar Milićević, znany widzom z "Planety singli". Jego bohater kryje w sobie tajemnicę, która dla niektórych może być sporym zaskoczeniem, gdyż nie ma w nim, jak napisał autor: "ani cienia tego zniewieścienia typowego dla homoseksualistów".
Jedynym, co można uznać za udany aspekt filmu to scenografia i kostiumy, które oddają ducha epoki. Jak na ponad 2-godzinny seans to za mało, aby usatysfakcjonować widza.
Janusz Majewski straszy, że w filmie nie udało mu się przedstawić wszystkich wątków z książki, dlatego wyprodukuje jeszcze miniserial. Owszem, na papierze pojawia się więcej retrospekcji i anegdotek, ale na ekranie nie są one potrzebne. Zwłaszcza, że rozwiązanie kryminalnej zagadki zostaje ujawnione na 40 minut przed końcem seansu (sic!), a następnie wyjaśniane krok po kroku.
Jedno zdanie z kart powieści szczególnie zapadło mi w pamięć. Janusz Majewski pisze: "ale cóż poradzić na to, że życie jest kiczowate!" Zapewne życie byłoby bardziej znośne, gdybyśmy nie musieli oglądać tak płytkich, seksistowskich i homofobicznych produkcji jak “Czarny mercedes”.