Trwa ładowanie...

Daniel Day-Lewis: Intelekt w służbie wyobraźni

Daniel Day-Lewis: Intelekt w służbie wyobraźniŹródło: AP
d35qwcz
d35qwcz

Daniel Day- Lewis jest obecnie na szczycie aktorskiej kariery. Oto, co powiedział w specjalnym wywiadzie niedługo przed galą Oscarów.

Jerry Champagne:Powiedziałeś w „New York Timesie”, że nie byłeś pewien scenariusza „Aż poleje się krew”. Co miałeś na myśli?

Daniel Day-Lewis:Niepewność to dla mnie coś zdecydowanie pozytywnego. Jestem niepewny, gdy zanurzam się w nowy świat. To uczucie, którego doświadczam, kiedy mam zamiar nad czymś pracować, a nie tylko podziwiać z zewnątrz, jako obserwator. Dostrzegłem możliwość odkrycia czegoś, czego nie znałem. W ten sposób byłem niepewny.

J. Ch.:Co zainteresowało cię w postaci Daniela Plainview?

d35qwcz

Daniel Day- Lewis:Trudno go rozszyfrować. Paul Anderson zasiał we mnie ziarno swojego pomysłu i bardzo konsekwentnie, krok po kroku, pobudzał jego kiełkowanie. Robił to z dużą uczciwością, bez wskazywania jakiegoś skandalicznego oblicza tego bohatera.

J. Ch.:Masz na koncie „Ostatniego Mohikanina”, „Wiek niewinności”, „Gangi Nowego Jorku”, a teraz „Aż poleje się krew”. Wygląda na to, że jesteś zafascynowany specyficznym amerykańskim doświadczeniem.

Daniel Day- Lewis:Zapewne jest jakaś część mnie, która jest nim zafascynowana. Jednak nigdy nie łączę jednej historii z drugą. Lubię niektóre sprawy pozostawić nieodkrytymi. Lubię tajemnicę.

J. Ch.:Życie Daniela Plainview ma bardzo silne fizyczne konotacje. On dosłownie zakopał się pod ziemię, szukając srebra i nafty. Czy to jest pociągające dla aktora?

d35qwcz

On faktycznie zakopał się, ale po to, by się odkopać! A raczej odkuć. Chyba to właśnie mnie zainteresowało. Ale znów, nigdy nie oddzielałem jednej części jego życia od pozostałych. To był na pewno ważny aspekt jego doświadczeń i mam wrażenie, że zostawił w nim kolosalny ślad. Tak się zresztą działo z wieloma mężczyznami w tamtym czasie. Zaczynali od kilofa i szufli, żyli jak zwierzęta pod ziemią, a najwięksi szczęściarze osiągali owo niewyobrażalne spełnienie. Stawali się przy tym coraz twardsi, coraz brutalniejsi. Nie mogli prawdziwie cieszyć się owocami swojego wysiłku, nie było na to miejsca.

J. Ch.:Plainview nie wydaje się być szczęśliwy w swojej wielkiej rezydencji…

Ostatnią scenę kręciliśmy w rezydencji Edwarda Domeny’ego, który w pewnym stopniu był pierwowzorem bohatera Uptona Sinclaira z jego książki „Nafta”. Kiedy przyglądałem się rezydencji, przychodziły mi na myśl piramidy, które faraonowie budowali sobie za życia. Wspaniałe świadectwo ich potęgi, ale jednocześnie ich trumna.

d35qwcz

J. Ch.:Otrzymałeś scenariusz dwa lata przed początkiem zdjęć. Jak przygotowywaliście się przez ten czas z Paulem Thomasem Andersonem?

Wiele rozmawialiśmy i to raczej o historii, niż o konkretnej pracy, którą mieliśmy wykonać. Wiedziałem, że jego sposób działania nakłada na mnie bardzo dużą odpowiedzialność. Z bohaterem musiałem sobie po prostu dać radę, tego Paul ode mnie wymagał. To zresztą pokrywa się z moim podejściem. Mimo to stale byliśmy w bliskim kontakcie.

J. Ch.:Czy możesz opowiedzieć o swoich poszukiwaniach?

d35qwcz

Wydaje mi się, że robiłem rzeczy oczywiste. W takim przypadku jak ten, należy odkryć historię, która nie jest częścią twojego doświadczenia. Poznać konkretną społeczność, która istniała w tamtym czasie, jej życie codzienne, tych mężczyzn, tych wizjonerów, którzy zmieniali świat. Jednak najważniejszą pracą, jaką trzeba wykonać, to praca wyobraźni. I to jest właśnie to, co najbardziej lubię w tym zawodzie: lubię pracować kierowany wyobraźnią. Oczywiście w pewien sposób jest się w pracy – podejmuje się decyzje, coś się przyjmuje, a coś odrzuca, ale najważniejsza jest równowaga, którą budujemy pomiędzy świadomym umysłem a wyobraźnią, funkcjonującą w zupełnie inny sposób. Sądzę, że intelekt, jakąkolwiek rolę gra w całym procesie, musi zawsze być w służbie czegoś wyższego, a tym czymś okazuje się właśnie akt wyobraźni.

J. Ch.:Rozumiem, że film Johna Hustona „Skarb Sierra Madre” był dla ciebie punktem odniesienia.

To świetny film! Walter Huston, ojciec Johna, jest tu nieskończenie fascynujący. Otrzymał zresztą za tę rolę Oscara.

d35qwcz

J. Ch.:Myślę, że twój Plainview ma w sobie coś z tamtego szaleństwa.

Na pewno, jednak u nas dochodzi jeszcze nieczysta gra. Dla mojego bohatera to bardzo istotny aspekt: on w nią gra dla własnej satysfakcji. Zastanawiam się nad Walterem Hustonem… Absolutnie fascynujące jest to, że odczuwa on tę samą gorączkę, co Bogart i inni, ale jednocześnie rozumie absurd całej sytuacji. Kiedy wiatr rozwiewa złoty proszek, on czuje prawdziwą ulgę. I to właśnie w nim uwielbiam. Jest jednocześnie częścią tego świata, ale i ponad nim. Tego Plainview nigdy nie osiągnął.

J. Ch.:David Denby z „New Yorkera” odnalazł paralele pomiędzy Plainview a kapitanem Ahabem z „Moby Dicka”. Mnie również wydają się one trafione. Co o tym sądzisz?

d35qwcz

Ahab? Tak, chyba rozumiem, co on ma na myśli. „Moby Dick” miał na mnie swego czasu wielki wpływ. Jest to jedna książek dających największą satysfakcję.

J. Ch.:Miała na ciebie wpływ jako aktora?

Nie wiem, kto to może widzieć? Wszystko, co wpływa na nasze życie, wpływa też na naszą pracę. Z pewnością postać Ahaba jest wybitna. Ale ta książka wpłynęła na mnie jako całość. Nie jestem pewien, czy czytałem ją ponownie, zanim zaczęliśmy pracować nad filmem. Chyba tak, kto wie, być może coś w tym jest?

J. Ch.:Paul Thomas Anderson opisał film jako paskudną walkę pomiędzy dwoma braćmi. Zgadzasz się z tym?

Wydaje mi się, że to dobre określenie. Ja sam nigdy tego tak nie odbierałem, ale tak, widzę to. To moralny bój. Tak, w tym z pewnością jest sporo prawdy.

J. Ch.:Czego Plainview tak bardzo nie lubi w religii?

Nie sądzę, żeby miał coś przeciwko religii samej w sobie. Raczej przeciwko czemukolwiek, co uważa za fałszywe w drugim człowieku. A w tym przypadku chodzi o duchowość Eli’a, z którą Plainview decyduje się walczyć. I pozwolę sobie stwierdzić, że jego walka z Eli’em mogłaby toczyć się o cokolwiek innego. Miał bowiem ogromną potrzebę sprzeciwienia się hipokryzji.

J. Ch.:W tym sensie film ma elegijny wymiar. Nie sądzisz?

Zdecydowanie tak. Jest w nim wiele smutku, wielkiego smutku: oto człowiek w swoich najbardziej podstawowych instynktach. To trudna rzecz do pokazania: zredukować człowieka do najbardziej dzikich przejawów jego egzystencji. Plainview jest w tym mistrzem, sam przecież żył jak dzikus. To bardzo smutne. Gonitwa za snem, który śniło tak wielu ludzi, nie jest sama w sobie zagadnieniem wątpliwym moralnie, jednak tory, na które ta gonitwa kieruje ich życie, już tak. Myślę, że to ich bardzo obnaża. Dlatego można zrozumieć, dlaczego Eli ma władzę nad tak wieloma ludźmi… kiedy jesteśmy obrani ze wszystkiego, aż do podstawowego jestestwa, wiara staje się wielką pokusą.

Sądzę, że taka jest podstawa buntu Daniela Plainview – powiedzieć nie, stanąć samemu, nie wyciągać ręki po coś, co ci dają, choć tak jest przecież najłatwiej. Praca jest najważniejsza. To jest gorączka dotycząca tej konkretnej pracy. Mam wrażenie, że niewiele się różni od gorączki, która prowadzi hazardzistów do ruiny.

J. Ch.:Ale gorączka Plainview ma w sobie ten pierwotny, archaiczny wymiar, którego inne obsesje raczej nie mają.

Tak, wiem co masz na myśli. Może tak jest przez kontakt z ziemią. Zagłębianie się pod powierzchnię ziemi, by się wzbogacić, to chyba najbardziej pierwotny z instynktów.

J. Ch.:Pracowałeś z Paulem Dano przy „Balladzie o Jacku i Rose”. Czy zasugerowałeś Paulowi Thomasowi Andersonowi, by go obsadził?

Nie musiałem, ponieważ Paul Anderson widział film i bardzo chciał, żebyśmy się spotkali z Dano. Oczywiście ja również. Mam za sobą wspaniałe doświadczenie wspólnej pracy. W określonych przypadkach może być trudno odkryć zupełnie inny świat i nowe relacje z kimś, kogo dobrze znasz. Jednak Paul wiedział dokładnie, czego szukać. On jest po prostu świetny.

J. Ch.:Czy był jakiś detal, jakiś strzępek informacji, który był dla ciebie ważny, by odnaleźć w sobie postać Daniela Plainview?

Plainview był dla mnie taki, jaki pojawił w napisanym przez Paula scenariuszu. Było tam całe jego życie i ono do mnie przemówiło. Zawsze, gdy zabieram się do pracy, staram się odnaleźć życie. Oczywiście zdarzają się momenty, kiedy pracuje się nad czymś jakby w opozycji do czegoś innego. Są aspekty życia, które są szczególnie ulotne, nad którymi trzeba się wyjątkowo nagłowić, by je zrozumieć, jednak niezależnie od tego, zawsze staram się pozwolić temu światu ujawnić się w całości. Innymi słowy, nie rozdzielać go na części, by potem łączyć ponownie w całość. To nie może tak działać. Celowo staram się pozostać nieświadomy podczas pracy nad rozwojem postaci. Nie potrafię przeskakiwać z jednego momentu w inny. Gdy obserwujesz innego człowieka, przez jedną chwilę czujesz, że patrzysz na świat jego oczami. I to jest właśnie chyba to, czego szukam. To poczucie odkrywania świata wzrokiem innego człowieka.

J. Ch.:Może dlatego, że wybierasz tak niewiele filmów, wydaje się, że bardzo trudno jest cię przekonać do projektu. Jednocześnie za każdym razem, kiedy ogląda się ciebie w nowej roli ma się wrażenie, że czerpiesz wielką przyjemność z pracy.

Zdecydowanie się na film jest akurat bardzo łatwe. Kiedy czuję, że to coś dla mnie, nic mnie nie powstrzyma. Ale kiedy nie ma tej potrzeby, nie widzę powodu, by wykonywać jakąkolwiek kreatywną pracę. Po co, jeśli brak fascynacji? Pamiętajmy jednak, że na przykład w tym przypadku minęły trzy lata od początku do końca projektu. To dość spory fragment życia. Zawsze należy zadać sobie pytanie, czy jest się przygotowanym na to, by poświęcić się na tak długo, jeśli zajdzie taka konieczność. Ja, ponieważ zadaję sobie to pytanie, zawsze z dużą przyjemnością idę do pracy. Zawsze.

„Aż poleje się krew” w kinach od 29 lutego.

d35qwcz
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d35qwcz