Dimitri Diatchenko nie żyje. Długo nie ujawniano przyczyny śmierci
Amerykański aktor grający w hollywoodzkich hitach został znaleziony martwy w swoim domu ponad miesiąc temu. Kilka dni wcześniej uległ wypadkowi na planie, ale nie to było przyczyną śmierci.
Dimitri Diatchenko zmarł 22 kwietnia w wieku 52 lat. Ciało aktora przez kilka kolejnych dni leżało w domu w Daytona Beach. Dopiero gdy bliscy zaniepokoili się "zniknięciem" mężczyzny i zapukali do jego drzwi, odkryli makabryczną prawdę. Śledczy określili czas i miejsce zgonu, ale długo nie ujawniali przyczyny śmierci. Dopiero po pięciu tygodniach dowiadujemy się, że Diatchenko zmarł w wyniku przypadkowego przedawkowania fentanylu i valium.
Obejrzyj: Trójka straciła najlepszych dziennikarzy. Afera okazała się gwoździem do trumny
Fentanyl to silnie uzależniający środek przeciwbólowy, traktowany na czarnym rynku jako substytut heroiny.
Wcześniej zakładano, że zgon nastąpił w wyniku komplikacji po porażeniu prądem. Diatchenko miał taki wypadek na planie kilka dni przed śmiercią, ale policja wykluczyła ten wątek w ustaleniu przyczyny śmierci. Aktor przedawkował silne leki na receptę i nic nie wskazuje na to, że w tragedii miały udział osoby trzecie.
Dimitri Diatchenko urodził się w San Francisco jako syn ukraińskiego imigranta. Skończył szkołę muzyczną (jego specjalnością była gitara klasyczna), a przed kamerą zaczął się pojawiać od końca lat 90. Zagrał w "G.I. Jane", grywał epizody w serialach i stał się wziętym aktorem dubbingowym. Na wielkim ekranie pojawił się w takich hitach jak "Dorwać Smarta", "Indiana Jones i królestwo kryształowej czaszki" czy "Czarnobyl. Reaktor strachu".