Doktor Banner i zielony Mr. Hyde

Kolejne podejście Hollywood do przygód Hulka. Poprzednie – film zrobiony przez Anga Lee – było ambitną porażką. Ambitną, bo w formułę komiksu o superbohaterze Lee próbował wpisać dramat psychologiczny o kryzysie tożsamości. Porażką, bo „Hulk“ Anga Lee nie przyniósł spodziewanych zysków i został zmiażdżony przez krytyków.

13.06.2008 11:44

Nakręcony przez Louisa Leterriera (twórcę „Transportera“), „Incredible Hulk“ powinien lepiej poradzić sobie w box-office’owych notowaniach. Dobrych recenzji jednak raczej także mieć nie będzie.

Zanim „Incredible Hulk“ wszedł do kin, głośno było o sporze, który wybuchł między Edwardem Nortonem a producentem filmu Marvel Studios. Wspierany przez reżysera, Norton optował za dłuższą wersją filmu, która bardziej podkreślałaby motywację działań jego bohatera.

Marvel chciał nieskomplikowanego kina akcji. Norton w końcu ustąpił, Niestety oglądając „Incredible Hulka“ ten wymuszony kompromis się czuje. Intryga zdaje się być zbudowana na chybcika i często na przekór logice.

Widz od razu zostaje wrzucony w sam środek historii. O tym, dlaczego zdolny naukowiec, Bruce Banner przemienia się w zielone monstrum, dowiadujemy się z czołówki. Kilka migawek z nieudanego eksperymentu naukowego, kilka gazetowych tytułów – „Incredible Hulk“ nie marnuje czasu na zbędne wyjaśnienia. Liczy się akcja.

Za Bannerem trwa nieustający pościg. Armia amerykańska (uosabiana przez demonicznego generała Rossa) uważa ciało naukowca za swoją własność. Chce go złapać, by kontynuować prace nad superżołnierzem. Bannera jego supermoce przerażają. Marzy o powrocie do normalnego życia.

„Hulk“ to komiksowa parafraza „Doktora Jekylla i Mr. Hyde’a“. Błyskotliwy naukowiec i jego demoniczne wcielenie, nad którym nie ma kontroli. Taki punkt wyjścia dawał spore możliwości nawet zachowując konwencję kina akcji.

Bruce Banner-Hulk to przecież chyba najbardziej samotny z komiksowych superherosów (zresztą herosem też do końca nazwać go nie można). Jest na samotność skazany, bo jego supermoce są potencjalnym zagrożeniem nawet dla tych, których kocha. Takich problemów nie ma ani Spider-Man ani Superman. Dla Nortona... temat samotności był wyraźnie kluczem do roli. Bardziej interesuje go Banner niż jego zielone alter ego.

Widać to w nielicznych, ocalałych w montażu, fragmentach, które ukazują życie Bannera po jego uciecze z USA. Widać to w scenach Nortona z Liv Tyler, która gra ukochaną Bannera. Te sceny, choć z koszmarnymi dialogami, zaskakują liryzmem i ciepłem. Nie udała się tylko scena miłosna, która zamiast być liryczną, jest w niezamierzony sposób komiczna - Banner przeistacza się w Hulka, kiedy skacze mu ciśnienie. Seks jest więc w tej sytuacji raczej niewskazany. Lądując w łóżku z ukochaną, Banner cały czas kontroluje swoje ciśnienie, co widownia kwituje głośnym śmiechem.

Sceny akcji pozostawiają niedosyt. Dobre od strony czystego warsztatu (montaż, efekty komputerowe, dźwięk), budzą jednak zero emocji. Na przykładzie „Incredible Hulka“ widać wyraźnie, że w takich scenach „czynnik ludzki“ jest niezbędny. Efekty komputerowe potrzebują kontrastu w bohaterze z krwi i kości, nawet jeżeli jest nim osobnik w trykotach i masce na twarzy. Trudno jest się bowiem przejmować najbardziej nawet zażartą i widowiskową walką dwóch komputerowych stworów.

Dobrze, że w „Hulku“ nie zabrakło natomiast humorystycznych (tych zamierzonych) akcentów. Polecam zwłaszcza finał, w którym pojawia się bohater z innego komiksu Marvela, który także w tym roku trafił na ekrany. A dla wielbicieli Hulka gratką będzie epizod Lou Ferrigno - kulturysty, który grał zielone monstrum w telewizyjnym serialu z lat 70.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)