Edward Norton: plotki o jego gwiazdorzeniu są mocno przesadzone. Wciąż jeździ metrem
Obsesyjnie chroni swoją prywatność, nie przepada za rozmowami z dziennikarzami i kiedy tylko może, unika imprez branżowych. Uważa, że im mniej widzowie o nim wiedzą, tym lepiej, bo nie chce, by grana przez niego postać była obciążona jego "bagażem osobowości i doświadczeń".
Edward Norton, 18 sierpnia obchodzący 49. urodziny, tabloidów szczerze nie znosi; powtarza, że nie zależy mu, by było o nim głośno z tak błahych powodów jak to, z kim umówił się na randkę - chce być znany jedynie dzięki swoim aktorskim osiągnięciom. Nie korzysta z przywilejów gwiazdy i wciąż jeździ metrem, głośno krytykuje Hollywood i twierdzi, że nic bardziej nie zniechęca go do tego zawodu niż obserwowanie ludzi z Fabryki Snów
Dojrzewanie do aktorstwa
Aktorstwo przydarzyło mu się właściwie przypadkiem; zawsze kochał kino i teatr, ale wcześniej nie myślał, że sam mógłby zagrać w jakimś spektaklu. Miał zupełnie inny plany na przyszłość - skończył Yale, gdzie otrzymał dyplom z historii. Ale kiedy otrzymał pracę w zawodzie, nagle dotarło do niego, że nie tak powinno wyglądać jego życie.
- Po studiach pracowałem dla organizacji non-profit zajmującej się budowaniem tanich domów, trochę pisałem, próbowałem swoich sił na scenie. Teatr sprawiał mi coraz więcej frajdy. Przełom nastąpił, gdy zaproponowano mi pracę dla Departamentu Stanu w Hanoi. Poleciałem tam nawet, ale ostatecznie zrezygnowałem - właśnie ze względu na premierę sztuki. Zrozumiałem wtedy, że skoro nie skorzystałem z tej wyjątkowej możliwości, to może właśnie aktorstwo jest tym, czym powinienem się na poważnie zająć.
Otwarty umysł
W 1996 roku wygrał przesłuchanie do filmu "Lęk pierwotny", a krytycy jednogłośnie stwierdzili, że mamy do czynienia z narodzinami prawdziwej gwiazdy. Za swój występ otrzymał Złoty Glob i nominację do Oscara - a drzwi do hollywoodzkiej kariery stanęły przed nim otworem. Od tamtej pory Norton grywa w najróżniejszych gatunkowo produkcjach, lawiruje między hitami a kinem niezależnym. Na planie jest całkowicie oddany projektowi i zaangażowany; dyskutuje z reżyserami, wprowadza zmiany w scenariuszach. Sprawdza się doskonale w każdej roli, choć grywa postacie całkowicie od siebie odmienne.
- Jeden z nauczycieli powiedział mi kiedyś: "Jeśli chcesz w karierze różnorodności, to zamiast trzymać się kurczowo jednej metody, miej po prostu otwarty umysł. Naucz się oceniać, czego wymaga dana rola. Bądź jak cieśla, który dysponuje zestawem wielu różnych narzędzi i umiejętnie dobiera je w zależności od pracy, jaką ma akurat wykonać" - opowiadał w "Gazecie Wyborczej".
- To chyba najważniejsze słowa, jakie usłyszałem jako aktor. Takie myślenie sprawdziło się w moim przypadku.
Na celowniku
I choć stara się unikać fotoreporterów, ci nie odpuścili mu tak łatwo, zwłaszcza że dla Nortona głowę straciło wiele znanych kobiet. Na pierwsze strony tabloidów trafił w 1996 roku, gdy zaczął umawiać się z Courtney Love, byłą żoną Kurta Cobaina. Planowali ponoć nawet ślub, ale Love odmówiła - czego miała później żałować i publicznie komentowała kolejne partnerki Nortona, nie szczędząc im złośliwości.
Później aktora widywano u boku Drew Barrymore i Cameron Diaz, a następnie zaręczył się z Salmą Hayek. Aktor milczał na temat swojego związku, ale w mediach i tak pojawiały się kolejne plotki i wypowiedzi mało życzliwych "znajomych". Ostatecznie zaręczyny zostały zerwane; być może oboje mieli dość tego całego szumu, który wywołał ich związek. W 2006 roku aktor zaczął umawiać się z producentką Shauną Robertson, a 6 lat później wzięli ślub; zaraz potem na świat przyszedł ich syn Atlas.
"Nie robię planów"
W ostatnich latach Norton znacznie rzadziej pojawia się na wielkim ekranie (częściej w kinie można usłyszeć jego głos - był na przykład Rexem w "Wyspie psów"). Dwa lata temu zagrał w "Ukrytym pięknie", obecnie zaś pracuje na planie "Motherless Brooklyn". Nie narzeka jednak na brak pracy; twierdzi, że jeśli dostanie jakąś ciekawą propozycję, z pewnością nie odmówi.
- Nigdy nie robię planów, nigdy też się z nikim nie ścigam. Nie mam ambicji, że na przykład muszę zagrać w określonej liczbie filmów w ciągu roku. Nie stawiałem sobie tego typu wyzwań, choć rzeczywiście były lata, kiedy grałem bardzo dużo. Ale tylko dlatego, że dostawałem tak świetne propozycje. Nie zastanawiałem się, były tak dobre, że akceptowałem je od razu, dopiero potem sprawdzałem grafik - tłumaczył w "Zwierciadle". - Tak już mam, jeśli coś mi przypadnie do gustu, angażuję się natychmiast całym sercem.