Film "zakazany w 46 krajach". Szokuje do dziś, ale to jedna wielka manipulacja

Trzeba mieć nerwy ze stali i silny żołądek, żeby wytrwać prawie dwie godziny przed ekranem. "Oblicza śmierci" to najbardziej szokujący film, jaki pewnie kiedykolwiek powstał. Historia, jaka się za nim kryje, to jeszcze lepszy materiał na film.

Film "zakazany w 46 krajach". Szokuje do dziś, ale to jedna wielka manipulacja
Źródło zdjęć: © Youtube.com
Magdalena Drozdek

02.10.2018 | aktual.: 02.10.2018 12:55

Mija właśnie 40 lat od powstania "Oblicz śmierci". To jedna z tych produkcji, której zwyczajnie nie da się obejrzeć od początku do końca bez złapania się za głowę choć raz. Mimo że film powstał w 1978 roku, to cały czas fascynuje kinomaniaków. W końcu wiele produkcji pretendowało przez lata o tytuł "najbardziej szokującego filmu, jaki powstał" – ostatnio na przykład pojawił się mocny konkurent w tym nieformalnym wyścigu, a mowa o "The House That Jack Built", Larsa von Triera.

Ta fascynacja "Obliczami śmierci" skłoniła dziennikarza brytyjskiego "Guardiana" - Johna Fecile'a - do odnalezienia twórcy filmu. – Fajnie jest myśleć, że stworzyło się kultowy film – mówi po 40 latach od premiery reżyser John Alan Schwartz.

Wszystkie możliwe okrucieństwa

- Niestety medycyna nie zawsze może odnosić sukcesy. Bardzo często śmierć jest nie do pokonania – mówi bohater filmu, patolog Francis Gross. Wprowadza widzów w świat pełen okrucieństw i śmierci. "Oblicza" mają być podsumowaniem jego 20-letniego doświadczenia w pracy patologa. Gross podróżuje po świecie i bada różne formy śmierci, z jakimi możemy spotkać się w przyrodzie.

Na "dzieło" Schwartza składa się kilkadziesiąt nagrań. Autopsja, tortury, orgia kończąca się wycięciem wnętrzności jednego z mężczyzn, okaleczanie żywych zwierząt, rozczłonkowanie, samobójstwo, oskórowanie zwierząt w rzeźni, zabijanie zwierząt przez afrykańskie plemiona. Schwartz pokazuje widzom kurczaka, który biega jeszcze po odcięciu głowy. A jedną z bardziej odrażających scen jest ta, w której ktoś roztrzaskuje głowę małej małpy młotkiem, po czym z konającego zwierzęcia zaczyna wyjadać mózg.

Obraz
© Youtube.com

Szczyt obrzydliwości osiągnięto więc w 1978 roku. A cała ta historia zaczęła się od wyjątkowo dziwnego marzenia młodego Schwartza, by zrobić karierę w show-biznesie. Jego ojciec pracował w firmie produkującej filmy przyrodnicze. Zatrudnił syna, gdy ten miał 14 lat. John dorastał w przemyśle filmowym, więc nie widział dla siebie innej drogi. W latach 70., gdy John pracował jako producent telewizyjny, poznał mężczyznę z japońskiej firmy dystrybucyjnej Tohokushinsha. Zaproponował Schwartzowi wykorzystanie scenariusza dokumentu "The Great Hunt" ("Wielkie Polowanie"). Na film składały się obrazy konających zwierząt.

I gdy jedni byliby obrzydzeni do granic i z trudem powstrzymywali poranne śniadanie przed powrotem na świat, Schwartz był zafascynowany.

Widzowie byli przekonani, że wszystko wydarzyło się naprawdę

To był pierwszy film mondo, który widział. Ale nie pierwszy, jaki powstał w historii filmografii. Produkcje mondo, zwane też filmami śmierci, to krótko- i długometrażowe filmy będące kompilacją scen ukazujących śmierć. Pierwszy powstał w 1962 roku. To włoski "Mondo Cane" (dosłownie oznacza to "Pieski świat"). Paolo Cavary, Gualtiero Jacopetti i Franco Prosperi pokazali m.in. skórowanie żywcem psów na Tajwanie. Film, co ciekawe, uznano za… dydaktyczny, bo pokazywał różne zwyczaje z całego świata. "Mondo Cane" odniosło światowy sukces. Była nominacja do Oscara (w kategorii najlepsza muzyka), była premiera na festiwalu w Cannes. Tak zaczęła się moda na "ekranową śmierć".

John Schwartz chciał powtórzyć ten sukces. – Dlaczego by nie zrobić czegoś takiego o ludziach? – powiedział przedstawicielowi japońskiej firmy. Szybko zapalił się do pracy nad swoją wersją mondo. Przekonał znajomego lekarza, by pozwolił mu nakręcić prawdziwą autopsję zmarłego pacjenta. Połączył to z sekwencją zarzynanych zwierząt. Przez kolejne tygodnie zbierał więcej i więcej materiałów. Namówił jedną z organizacji dziennikarskich, by użyczyła mu nagrania z samobójstwa anonimowej kobiety i ujęcia zrobione po wyjątkowo potwornym wypadku samochodowym. Od stażysty jednej ze stacji telewizyjnych dostał z kolei taśmę podpisaną "części ciała".

Obraz
© Youtube.com

To jednak nie wystarczyło reżyserowi, który postanowił przekroczyć kolejne granice. Przekonał grupę znajomych, by pomogła mu zaaranżować i odtworzyć wymyślone wcześniej morderstwa i ataki. Wynajął aktorów, zarezerwował lokacje do kręcenia scen i dzięki profesjonalnej ekipie realizatorskiej z Hollywood miał skończony film po miesiącu. Włożył w niego 450 tys. dolarów. Po latach zysk przekroczył 35 mln dolarów.

Do dziś nie wiadomo dokładnie, jak wiele materiałów zostało stworzonych w studiu i zagranych przez aktorów, a co tak naprawdę Schwartz zdobył z legalnych źródeł.

Ale widzowie byli wręcz przekonani, że wszystko, co widzimy w filmie, wydarzyło się naprawdę. Nawet scena, w której pokazane jest, jak ludzie zjadają mózg dopiero co zabitej małpy. Parę z ust puścili twórcy dopiero po wielu latach. Allan Apone pracował przy "Obliczach śmierci" jako charakteryzator. O scenie z małpą, która dziś doprowadziłaby do zawału dziesiątki aktywistów na rzecz pomocy zwierzętom, mówi tak: - To był kalafior, posmarowany żelatyną i barwnikiem spożywczym. Stworzyliśmy rzeźbę w kształcie głowy małpy, a gdy uderzali młotkiem, aż skóra odpadła, ludzie krzyczeli z przerażenia – wspomina w jednym z wywiadów.

I dodaje, że 40 proc. filmu to "kreatywna, niskobudżetowa magia". – Ale totalnie robiliśmy wszystko, żeby wyglądało to realistycznie. Każdy, kto pracował nad tym filmem, był potem uradowany, że ludzie mieli to w 100 proc. za autentyczne wydarzenia – dodaje Apone.

Zakazany w 46 krajach? Bzdura

Schwartz pomyślał o wszystkim, żeby sprzedać swój film i zapisać się w historii kinematografii. Po pierwsze, wymyślił sobie nowe nazwisko. Pod koniec "Oblicz śmierci" można się dowiedzieć, że reżyserem jest Conan LeCilaire, autorem scenariusza Alan Black, pomocnikiem reżysera miał być z kolei Johnny Getyerkokov. Wszyscy trzej panowie to oczywiście sam Schwartz. Zapytany po tych 40 latach przez dziennikarza "Guardiana" o ten pseudonim przyznał, że to było wyjątkowo głupie. John był przekonany, że "le cilaire" to po francusku "zabójca".

W materiałach reklamowych przy "Obliczach śmierci" widniał napis "zakazany w 46 krajach", co tylko nakręciło fanów filmów tej klasy. Prawda jest jednak taka, że film zakazany był tylko w Australii, Norwegii, Finlandii, Nowej Zelandii i Wielkiej Brytanii, gdzie podobne filmy śmierci w tamtych czasach w ogóle nie mogły pojawiać się w dystrybucji kinowej.

"Oblicza" najlepiej przyjęły się w Japonii, gdzie wypromował je ten sam człowiek, który wcześniej zapukał do drzwi gabinetu Schwartza ze swoim mondo. W Stanach krytycy zniszczyli produkcję w swoich tekstach. W serwisie Rotten Tomatoes został oceniony na 2.6/10. Ale to wszystko nie miało znaczenia. Kilka lat później nastąpił boom na magnetowidy. "Oblicza śmierci" ogromnie z tego skorzystały. Do 1987 roku w Stanach było aż 42 mln posiadaczy magnetowidów. A to tworzyło popyt na kasety. I wtedy w "Chicago Tribune" pojawił się artykuł, którego autor pisał o fali obrzydliwych filmów zlewających wypożyczalnie kaset. Jego zdaniem najbardziej obrzydliwe były właśnie "Oblicza śmierci". Nie mogło być lepszej promocji.

Obraz
© Facebook.com/ John Schwartz

W tym samym czasie Associated Press przeprowadził wywiad z Quentinem Tarantino, wtedy kompletnie jeszcze nieznanym nikomu pracownikiem wypożyczalni kaset. Tarantino przyznał, że "Oblicza śmierci" są wypożyczane średnio dwa razy w tygodniu, więc praktycznie co chwila znikają z półki.

Tak film zaczął obrastać w legendy. Z czasem stał się tak popularny, że z niektórych scen korzystali filmowcy w swoich nagradzanych filmach. Dla przykładu: Steven Spielberg oddał hołd "Obliczom" w swoim filmie "Indiana Jones i Świątynia Zagłady", umieszczając swoją wersję sceny z mózgiem małpy.

Tymczasem eksperci toczyli debaty, czy film powinien być nazywany "kultowym", skoro pokazuje najgorsze okrucieństwa. Zdaniem psychologów, jak pisze w swoim tekście dziennikarz "Guardiana", film mógł "źle wpływać na rozwój dzieci i ich nastawienie do śmierci". Z czasem zaczęły też napływać do redakcji amerykańskich gazet historie nastolatków, którzy popełnili przestępstwa rzekomo po tym, jak zafascynowali się "Obliczami śmierci".

Pozwali twórcę o miliony dolarów

Do tej legendy filmu dołożyła się jeszcze jedna historia. 27 września 1985 roku w "Los Angeles Times" można było przeczytać o nauczycielu, zawieszonym za pokazywanie uczniom pełnego przemocy filmu. Otóż 28-letni Bart Schwartz (zbieżność nazwisk przypadkowa) z liceum Escondido postanowił pokazać swoim uczniom podczas jednej z lekcji "Oblicza śmierci". "Postanowił pokazać" to luźniejsza wersja wydarzeń, bo uczennice Barta i ich rodzice podkreślali, że nauczyciel wręcz zmusił klasę do oglądania filmu.

Obraz
© Youtube.com

28-latek chciał wykorzystać jakoś czas po egzaminach, a jeszcze przed końcem roku. Pewnie niejeden nauczyciel zastanawiał się, jakie rozrywki zapewnić uczniom, gdy już nie muszą wkuwać materiału na sprawdziany, ale pomysł Barta był… nietypowy. Jak pisze "Los Angeles Times", nauczyciel przewijał fragmenty, w których narrator opowiadał o filozofii, by uczniowie mogli przyjrzeć się dokładnie scenom samej śmierci. O sprawie rodzicom opowiedziały dwie uczennice Diane Feese i Sherry Forget. Obie wspominają, że chciały wyjść z klasy podczas projekcji, ale nauczyciel nie pozwolił na to. Gdy jedna z nich próbowała odwrócić się od ekranu, Bart miał siłą przesunąć jej krzesło tak, żeby wszystko widziała.

Dziewczyny poskarżyły się rodzicom, ci zgłosili sprawę do dyrekcji. Ostatecznie zdecydowali się wnieść pozew przeciwko nauczycielowi i szkole. Żądali 3 mln dolarów zadośćuczynienia. Szkoła podpisała ugodę. Rodziny dostały 100 tys. dolarów do podziału. Nauczyciel? Został tylko czasowo zawieszony w wykonywaniu obowiązków.

Dziennikarzowi "Guardiana" udało się po latach dotrzeć do tych dwóch uczennic. Forget jest żołnierką. Feese pracuje jako sanitariuszka. Przyznaje, że ten "incydent" nauczył ją czegoś ważnego. – Że życie nie zawsze jest kolorowe i pełne kwiatków. Życie jest okrutne. Zrozumiałam to, a potem tego doświadczyłam – mówi.

John Alan Schwartz mieszka dziś w Colorado. Prowadzi sklep z bronią. Jego nazwisko w świecie filmu kompletnie przepadło. Po sukcesie pierwszego mondo nakręcił jeszcze trzy kolejne części, w których także zagrał. I nic więcej. Tyle z kariery filmowej. Ale nawet teraz, gdy po 40 latach odwiedził go dziennikarz "Guardiana", nie może wyjść z podziwu nad tym, co zrobił. – Fajnie jest myśleć, że stworzyło się kultowy film – mówi. Zapytany o to, czy nie czuje się winnym, że część osób mogła zainspirować się jego filmem i popełnić przestępstwa, przyznaje wprost: - Źli ludzie będą dokonywać zbrodni bez względu na wszystko.

W 1986 roku znana była historia 14-letniego Roba Matthewsa, który zabił kolegę z klasy. Pobił go kijem baseballowym. Przyznał się policjantom, że chciał tak postąpić po tym, jak obejrzał "Oblicza śmierci". – Przykro mi, że powiedział, że to mój film go do tego popchnął. Ale wierzę, że jeśli filmu by nie było, to on wciąż mógłby to zrobić. Nie wierzę, że to moja wina. Nawet nie chcę o tym myśleć. Lubię szokować ludzi – komentuje po latach Schwartz.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (49)