Gabriela Muskała: ''Dziecko - nudzisz. I nie słyszysz, jak seplenisz''
11.06.2014 | aktual.: 22.03.2017 16:14
Mówi się, że ma na koncie więcej nagród niż ról i raczej nie ma w tym wielkiej przesady. Gabriela Muskała, 6 czerwca obchodząca 45 urodziny, popularność zdobyła stosunkowo późno, choć krytyka już od dawna rozpływała się nad jej teatralnymi i filmowymi występami, a ostatnio także twórczością literacką.
Mówi się, że ma na koncie więcej nagród niż ról i raczej nie ma w tym wielkiej przesady. Gabriela Muskała, która w czerwcu skończyła 45 lat, popularność zdobyła stosunkowo późno, choć krytyka już od dawna rozpływała się nad jej teatralnymi i filmowymi występami, a ostatnio także twórczością literacką.
Dziś jest jedną z cenionych polskich artystek – sympatię widzów zdobyła między innymi dzięki serialowi „Londyńczycy”, zaś trzy lata temu podbiła serca publiczności rolą w filmie „Wymyk”.
''Nie było w naszej rodzinie aktorów...''
Urodziła się 11 czerwca 1969 roku w Kłodzku. O graniu marzyła już od dziecka, choć sama jest zdziwiona, bo, jak podkreśla, w jej rodzinie nie było aktorskich tradycji.
- Nie było w naszej rodzinie aktorów czy pisarzy. Mój pradziadek mieszkał na Wawelu i był mistrzem pozłotniczym. Restaurował wiele wawelskich zabytków, także ołtarz Wita Stwosza. Wujek był tłumaczem esperanto i poetą. Rodzice są lekarzami, ale oboje mają artystyczne dusze – opowiadała w magazynie Film.
Napisała list do Wilhelmiego
Występować zaczęła jako nastolatka; brała udział w przedstawieniach w Kłodzkim Ośrodku Kultury, jeździła na festiwale, zaś jej kreacje zbierały zasłużone wyrazy uznania.
Chciała trafić na wielkie ekrany, a przede wszystkim wystąpić u boku Romana Wilhelmiego – kiedy zdecydowała się na studia aktorskie, napisała nawet do niego list; miała nadzieję, że w przyszłości uda im się kiedyś zagrać w jednym filmie. Niestety, Wilhelmi wkrótce potem zmarł i ambitnej artystce nie było dane spotkać go na planie.
''To była czysta schizofrenia''
Trochę jednak trwało, zanim egzaminatorzy w szkołach teatralnych docenili talent Muskały. Po maturze złożyła papiery do krakowskiej szkoły teatralnej i... nie znalazła się na liście przyjętych.
- To była czysta schizofrenia. Z jednej strony wygrywałam wszystkie możliwe festiwale teatru amatorskiego, gdzie pytali mnie: "Dziewczyno, jesteś niesamowita, jaką ty szkołę kończyłaś?". A ja odpowiadałam, że żadnej, bo w tym samym czasie przepadałam na egzaminach wstępnych. Dwa razy nie przyjęto mnie do Krakowa. Dowiedziałam się, że wyglądam na 12 lat, a tam potrzebują kobiet – opowiadała w magazynie Film.
''Trzeba by ci chyba wszystkie zęby powybijać i wstawić nowe''
Muskała nie zamierzała się jednak poddawać. Złożyła papiery w Warszawie i w Łodzi.
- Na warszawskich konsultacjach przed egzaminami przyjęły mnie dwie starsze panie profesor – wspominała w wywiadzie dla Filmu. - Powiedziałam fragment prozy. Przerwały mi: "Dziecko - nudzisz. I nie słyszysz, jak seplenisz? Trzeba by ci chyba wszystkie zęby powybijać i wstawić nowe". Jedna zaczęła mi doradzać: "A może interesuje cię coś innego, idź dziecko na jakąś filologię, mają tam na pewno studenckie teatrzyki". Druga weszła jej w słowo: "Daj spokój dziewczynie, przecież ona nawet tam nie ma szans". Walcząc ze łzami, wydukałam, że przecież dopiero co dostałam Grand Prix na festiwalu w Zgorzelcu. Panie porozumiewawczo pokiwały głowami i jęknęły: "No i popatrz, co się w tej Polsce dzieje".
''Pomaga mi uniwersalna powierzchowność''
Nie zrezygnowała jednak z marzeń. Znalazła w sobie siłę i zdała egzaminy. Dostała się do szkoły w Łodzi, a wkrótce zaproponowano jej pracę w teatrze. Potem trafiła na ekrany. I choć ze względu na delikatną urodę reżyserzy chcieli obsadzać ją w określonym typie ról, Muskała nie dała się zaszufladkować.
- Już kilka razy wyrywałam się z grożących mi szufladek – zapewniała w Dzienniku. - Zaczynałam rolami ekscentrycznych dziewczynek z warkoczykami. Później były kobiety neurotyczne, rozchwiane emocjonalne. Następnie tzw. matki z dziećmi. Parę lat temu w podobnym czasie dostałam dwie propozycje: nastolatki i kobiety dwa razy starszej ode mnie. Cieszę się, że reżyserzy tak różnie mnie obsadzają. Myślę, że w moich transformacjach pomaga mi też uniwersalna powierzchowność, dzięki której mogę być i kasjerką w hipermarkecie i pankówą, i damą.
''Mąż nie jest szefem''
Dzięki aktorstwu udało się jej znaleźć miłość – związała się z filmowcem Grzegorzem Zglińskim. Od tamtej pory często ze sobą współpracują, a aktorka zapewnia, że na planie nie ma między nimi żadnych nieporozumień.
- Mój mąż nie jest szefem, jest raczej partnerem. Również na planie, chociaż tam ostatnie zdanie bezapelacyjnie należy do niego. Znamy się dobrze i świetnie się nam razem współpracuje. Za każdym razem jest to zresztą inne spotkanie, tak jak inna jest rola i inna filmowa opowieść – mówiła.
''Najważniejsza jest jakość''
I choć aktorstwo stanowi bardzo istotną część jej życia, nigdy nie stawia pracy na pierwszym miejscu. Ma też zdrowe podejście do swojego zawodu.
- W aktorstwie zdecydowanie najbardziej interesuje mnie aktorstwo. Szukam dobrych ról, ciekawych projektów, ale niekoniecznie swojej twarzy na okładkach kolorowych pism – mówiła w Filmie.
- Najważniejsza jest dla mnie jakość projektu, w którym biorę udział – dodawała w Telerzeczpospolitej. - Wolę zagrać w intrygującym kameralnym przedstawieniu niż w kiepskiej filmowej megaprodukcji. I odwrotnie.
(sm/mn/łs)