Gdzie są tłumaczenia z tamtych lat...
Na początku był... VHS... Zapewne niewiele osób to pamięta, ale w latach 90. ubiegłego wieku tłumaczenia filmów były zupełnie inne. Panowały VHS-y.
Nikt nie przewidywał, że nastąpi era DVD a później Blu-Ray. W tamtych czasach lektorzy i tłumacze odgrywali bardzo ważną rolę w naszym obcowaniu z filmami. Było wiele pirackich dystrybutorów, szeroki obieg z tzw. "drugiej ręki". Pseudooryginalne filmy można było kupić praktycznie wszędzie (kioski, bazary, dworce). Jednak początkowe kultowe tłumaczenia zawdzięczamy głównie pierwszemu, legalnemu dystrybutorowi na terenie Polski, czyli ITI Home Video. Ten dystrybutor, jako pierwszy postawił na młodą kadrę znakomitych lektorów oraz inteligentnych tłumaczy, co od razu odróżniło go od Telewizji Polskiej, w dalszym ciągu skostniałej po czasach PRL-u, czy marnych pseudo-tłumaczeń pirackich. Najbardziej chyba spektakularny i najgłośniejszy jest przykład studia: "Art Video Service" z Łodzi, które legalnie działało przez wiele miesięcy, po czym okazało się, że jest... nielegalne i oferowany
wypożyczalniom towar jest w 100% piracki... Z początków legalnego obiegu VHS musimy wymienić kilku wybitnie wyróżniających się lektorów: Janusz Szydłowski, Andrzej Matul, Tomasz Knapik, Lucjan Szołajski, Jerzy Rosołowski, Mirosław Utta, Władysław Frączak, Stanisław Olejniczak - to z nimi poznawaliśmy pierwsze filmy, pierwsze fascynacje w świecie X muzy w domowym zaciszu.
Da Vinci... czyli Tomek Beksiński...
Oczywiście na nic wspaniali lektorzy, na nic pirackie czy profesjonalne studia bez tłumaczy... W latach 90. było ich naprawdę wielu. Rynek VHS wprost kipiał od wspaniałych tłumaczeń, które teraz możemy jedynie wspominać, określając jako "kultowe". Kto sobie teraz wyobrazi nadanie w otwartej telewizji kultowego tłumaczenia do "Powrotu do przyszłości, część II", w którym Tomasz Knapik ze znaną sobie werwą czyta monolog Thomasa Wilsona: "Masz sejf? No tak... Nie masz... To kup sobie, kurwa sejf!". Jednak ilu by tych tłumaczy nie było, i nie wiem jak nie byliby cudowni, to jednak całe lata 90. trzeba oddać jednemu, niepowtarzalnemu, wspaniałemu i nieodżałowanemu tłumaczowi...
Nazywał się: Tomasz Beksiński...
Wieloletni dziennikarz III programu Polskiego Radia i - dla mnie - przede wszystkim fenomenalny tłumacz. Współpracował głównie z ITI Film Studio i TVP. Pod koniec swojego życia stworzył niesamowity wprost duet tłumacząco-lektorski z Jarkiem Łukomskim. Zasłynął z tłumaczenia min.: cyklu Jamesa Bonda, Monty Pythona, filmów Davida Lyncha, cyklu Harry'ego Callahana z Clintem Eastwoodem i wielu "topowych" filmów w tamtym okresie, jak: "Szklana pułapka", "Milczenie owiec", "Zdążyć przed północą", "Czas Apokalipsy", "Robin Hood: Książę Złodziei", "1941", "Wściekłe psy", "48 godzin", "Smętarz dla zwierzaków", "Dracula", cykl "Zabójcza broń" i wiele wiele innych. Tomek Beksiński był jednak głównie znany z innej "działalności", której nie będę tutaj opisywał. Dla mnie ten człowiek na zawsze pozostanie - tylko i wyłącznie - przegenialnym tłumaczem filmowym. W Wigilię 1999 r. w swoim domu Tomek Beksiński popełnił samobójstwo. Tego dnia świat doskonałego tłumaczenia filmów zupełnie się zawalił...
Świat nie znosi pustki... czyli Elżbieta Gałązka-Salamon...
Wydawało się, że pustki (patrząc z pozycji tłumaczenia filmów) po Tomku nikt długo nie wypełni...
Ale świat nie znosi pustki...
Pojawili się nowi... lektorzy (Jarek Łukomski, Janusz Kozioł, Maciej Gudowski, Jacek Brzostyński, Piotr Borowiec), tłumacze (Wojciech Graf "trylogia Beverly Hills Cop", Michał Kwiatkowski, Piotr Zieliński: "Prawdziwy romans" - ostatnie dobre tłumaczenie), którzy w znacznym stopniu przyczynili się do tego, że pustka po Tomku Beksińskim była mniejsza...
Byli dobrzy, bardzo... ale nie genialni...
I nagle w świecie tłumaczy pojawiło się nowe nazwisko... Zupełnie na pierwszy rzut oka niepozorne. Elżbieta Gałązka...
Dla osób, które w tamtym czasie zwracały uwagę na jakość tłumaczeń, pani Ela błyskawicznie stała się nowym symbolem wprost rewelacyjnych tłumaczeń. Dowcipnych, inteligentnych, pikantnych. Czym takim pani Ela zasłynęła? Otóż kinowym tłumaczeniem filmu Quentina Tarantino "Pulp Fiction". Chyba sama pani Gałązka (obecnie Gałązka-Salamon) nie spodziewała się, że tłumaczenie do tego filmu stanie się najbardziej popularnym / kultowym w historii tłumaczeń filmów w Polsce, a ją samą przesunie na szczyt najlepszych i najbardziej popularnych osób tłumaczących topowe filmy fabularne w naszym kraj! (na początku głównie ITI HV i ITI Cinema).
Jak można dziś oglądać filmy "Od Zmierzchu do świtu", "Przekręt", "Podejrzanych", czy "South Park - The Movie", bez tłumaczenia pani Eli? Można... Nadeszły czasy "cyfrowe", nowi dystrybutorzy DVD, Blu-Ray... Kto teraz zwraca uwagę na tłumaczenie? Nikt! Film ma być wydany i mieć na pudełku informację: "FILM Z POLSKIM LEKTOREM", tyle...
PRZYKŁAD: "Snatch - Przekręt" - wydanie VHS i DVD. Kto kupi marny VHS? Wszyscy, którzy cenią ten film. Po co kupować go na DVD skoro tłumaczenie zabija film?
"Pulp Fiction"... czyli tłumaczenie słynniejsze od filmu...
Film Tarantino w tłumaczeniu pani Elżbiety pierwszy raz ukazał się oczywiście w kinach. Błyskawicznie uzyskał "status" kultowego i to nie tylko dlatego, że był dobry. Polskim widzom przypadł on do gustu głównie dlatego, że zawierał genialne, nieocenzurowane tłumaczenie dialogów. "Zrobię mu z dupy jesień średniowiecza" ... któż tego nie pamięta?
Następnym krokiem było wydanie u nas filmu na VHS. I tutaj - o dziwo! - Imperial (dystrybutor filmu na VHS), skorzystał z tłumaczenia pani Elżbiety! Dorzucił do tego Tomka Knapika, najbardziej wyrazistego, charakterystycznego lektora lat 90. Ale wydanie to zostało jednak lekko ocenzurowane... A czy był idealny, genialny przekład? Był! Prawa do filmu zakupił CANAL+. Lektorem z ITI Film Studio został Janusz Kozioł - przekład pani Eli okazał się jeszcze lepszy niż w kinie. Wprost nirwana!
I tu nastąpił zmierzch czasów analogowych. W międzyczasie "Pulp Fiction" pojawił się jeszcze w TVP w czytaniu Macieja Gudowskiego, ale w wersji bardzo ocenzurowanej. Wprost oglądać się tego nie dało.
Era cyfrowa.
Przez baaardzo długi czas "Pulp Fiction" nie pojawia się na cyfrowym nośniku. Gdy to następuje, jest tylko w wersji z napisami - hybryda napisów pani Eli, bardzo ciężko się to ogląda. Wreszcie firma SPI wydaje "Pulp Fiction" tak, jak na to zasługuje. Lektor, dźwięk DTS. Wszystko wydaje się perfect... No właśnie, tylko się wydaje. Film przetłumaczyła nowa osoba. Co z tego, że stara się jak może... Tłumaczenie nie stroni od wulgaryzmów, ale to nie to samo. Gdzie te kultowe teksty? Nie ma. Pustka.
Kolejna nadzieja...
Około roku temu Ale Kino nadało "Pulp Fiction"! Ale Kino należy przecież do C+ - super, w końcu będzie mega kultowe, najlepsze tłumaczenie! Będzie? Nie. C+ chyba ocenił, że tłumaczenie sprzed lat jest zbyt drastyczne. Jest pani Gałązka-Salamon, jest nowy lektor (pan Borowiec) i straszna, ocenzurowana kupa. W listopadzie 2010, po 16 latach od premiery nastał cud! (prawie). Firma TiM Film Studio postanowiła wydać dzieło Quentina T. na nowo. W opakowaniu typu "steelbook" i z głównym atutem wyrytym na pudełku: "film w wersji kinowej". A o co chodzi? O to, że to wydanie zawiera kultowe tłumaczenie pani Elżbiety Gałązki-Salamon, które było w kinie.
Prawda? Nie!
Po pierwsze: bardzo wiele zmian. "Do tej roboty lepsze byłyby śrutówki" ... (???) Chyba w żadnym tłumaczeniu nie było czegoś takiego.
Po drugie: lektor... zamiast zatrudnić profesjonalistów, mamy anonimowe studio i lektora w postaci pana... Pawła Bukrewicza... (miłośnicy Teleexpressu pewnie skojarzą: rudy, niski...).
Obecnie... czyli nicość...
Cała rzesza anonimów: tłumaczy, lektorów, czy studiów tłumaczących filmy. Tego się po prostu słuchać nie da. Cenzura, nijakość, beznadzieja, tragedia.