"Gliniarz z Beverly Hills: Axel F". Ten film podzieli widzów [RECENZJA]
Wszystko tu się zgadza: ktoś otworzył podręcznik o komediowych filmach akcji z policjantem w roli głównej i punkt po punkcie stworzył akcyjniaka ze znanej franczyzy. Jedni to kochają, inni nienawidzą. Twórcy "Gliniarza" znaleźli sposób. Zobacz, jak!
Gdybym miała policzyć auta, które na swojej drodze staranował Axel Foley w najnowszej, czwartej części "Gliniarza z Beverly Hills", to albo zgubiłabym się już po 10 (pierwszy kwadrans filmu), albo zasnęłabym, jak przy liczeniu baranów. Reżyser Mark Molloy doskonale wiedział, że tego filmu nie można zacząć inaczej: najpierw musi być żart, strzelanie, pościg, a potem jeszcze żart. No to teraz możemy zaczynać!
Niepokorny policjant (oczywiście Eddie Murphy) wrócił po 30 latach od ostatniej części serii na ulice i znowu sieje chaos. Jedni rwą reszki włosów z głowy (dawny przełożony, czyli Paul Reiser jako Jeffrey Friedman), inni cieszą się, że ekipa znowu jest razem (dawny przyjaciel, czyli Judge Reinhold w roli Billy'ego Rosewooda), jeszcze inni nie chcą nic o tym słyszeć (córka Axla, wściekła na ojca za to, jak bardzo mu to rodzicielstwo nie wyszło; tu Taylour Paige).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gliniarz z Beverly Hills: Axel F | Oficjalny zwiastun | Netflix
Eddie Murphy znowu uśmiecha się do nas z ekranów i przez chwilę można mieć wrażenie, że mamy późne lata 80. i oglądamy amerykański film na zajechanej kasecie VHS. Tylko, że dziś streamujemy przygody Axla na Netfliksie, samochody są jeszcze szybsze i jeszcze piękniejsze, a i żart jest bardzo współczesny. Jednak nowy "Gliniarz" bardzo kurczowo trzyma się prawideł komedii akcji, nie pozwalając sobie na jakiś mały skok w bok, a już na pewno nie na konfrontację ze schematami.
Zagorzali (ktoś złośliwi powie, że "zatwardziali") fani gatunku w sekundę rozpoznają tu uniwersalne kody: zły policjant - dobry policjant, detektyw niepokorny, nietrzymający się zasad, ale o dobrym sercu, ojciec nieobecny, ale kochający, spektakularne pościgi, w których Foley porywa (w tej kolejności) pług śnieżny, wózek golfowy, meleks, śmigłowiec... Dzieje się!
Murphy znowu daje komediowy popis i już w pierwszych minutach nabija się z poprawności politycznej białego kolegi, niejako zapowiadając, że żadnego balonu tutaj nie będzie, bo właśnie go przebiliśmy. Szybkie i sprytne one-linery gliniarza są sprawnie powtykane pomiędzy poważne sekwencje. Jak w dobrym wzorze wszystko ma tu swoje tempo i miejsce. Może jedynie motyw obrażonej córki i ojca wracającego po latach może wywołać podniesienie brwi lub lekkie ciarki. Przyszłam tu po dobrą zabawę, a nie kanapową terapię rodzinną, przewińcie do strzelania i żartów.
Dość przewrotnie to samo, co zadowoli widzów kochających akcyjniaki z dobrym żartem, zniechęci innych. Jedni zatem kupią tego "Gliniarza" z jego dowcipami, strzelaninami, policjantami odchodzącymi na emeryturę, układającymi się z gangsterami, szefami odbierającymi odznakę i wiernymi przyjaciółmi gotowymi przyjąć za kogoś kulkę. A innych właśnie te rzeczy odrzucą, bo mamy rok 2024 i oczekują od kina zmian, wyzwań, zaskoczeń. Tymczasem Axel Foley odjeżdża ku zachodzącemu słońcu w Beverly Hills dobrze znaną wszystkim ścieżką.
"Gliniarz z Beverly Hills: Axel F" od 3 lipca na Netfliksie
Basia Żelazko, dziennikarka Wirtualnej Polski