Gliniarze nie wierzyli, że to Liszowska. Wszystko przez Michała i ekipę
Nic nie widzę. Ciemność. Wiola nakłada kolejne porcje mazi i miarowo rozprowadza po mojej twarzy.
UWAGA! W TEKŚCIE POJAWIAJĄ SIĘ ZDJĘCIA, KTÓRE NIEKTÓRZY UŻYTKOWNICY MOGĄ UZNAĆ ZA DRASTYCZNE. USPOKAJAMY, TO TYLKO CHARAKTERYZACJA.
Film za stówę
- Jeśli nagle zrobi ci się duszno - krzycz. U niektórych ujawnia się klaustrofobia - tłumaczy Michał. Wie, co mówi. To, co robi z moją twarzą Wiola, on robił setki razy.
- Znalazłem niszę, w której nikt nie chciał tworzyć. Polska branża efektów specjalnych praktycznie nie istnieje. Mało kto zajmował się u nas charakteryzacją na poważnie.
Michał Zabielski ma 31 lat. W swoim fachu jest jednym z najlepszych w Polsce. Takich jak on jest góra pięć, może sześć osób w całym kraju. Do branży trafił przez przypadek.
- To zabawne, bo swoją przyszłość wiązałem ze sportem. Ale tuż przed maturą poznałem gościa, który skończył szkołę Dziewulskich w Warszawie. Zaczął opowiadać, a ja nie mogłem przestać słuchać. "Co mi szkodzi?" - pomyślałem.
Dziś wykłada tam charakteryzację i efekty specjalne. Tam też poznał Wiolę.
Jeśli tylko jest możliwość, tworzą razem. Są partnerami w życiu i pracy. Kiedy kilka tygodni wcześniej ściągali odlew mojej twarzy, byłem przekonany, że między nimi jest telepatia.
- W naszym przypadku słowa są już zbędne. Każde dokładnie wie, co ma robić - mówi Wiola. - Kiedy ślęczysz kilka godzin nad projektem, a czas goni, musisz polegać na tej drugiej osobie. Ja na Michale polegam też w życiu. Trudno wyobrazić sobie bardziej komfortową sytuację.
Debiutował w "Chrzcie" Marcina Wrony z 2011 r. Wtedy po raz pierwszy zderzył się ze ścianą. Budżet na charakteryzację wynosił niespełna tysiąc zł.
- Wysłali mnie do drogerii po waciki, zmywacze itp. Wróciłem z pełną siatką i stówą reszty. I zrobiliśmy za nią film. Wyszło świetnie.
Wyjechał na Wyspy. To była jedyna szansa, aby dalej się rozwijać. Bycie charakteryzatorem to ciągła nauka. Dzień w dzień. Michał w kółko powtarza to swoim studentom.
W Wielkiej Brytanii spędził dwa lata. W dzień pracował w specjalistycznym sklepie, wieczory poświęcał na rzeźbienie i tworzenie odlewów.
- Mieszkałem z kumplem DJ-em. On grał, a ja dłubałem. I tak siedem dni w tygodniu.
Pani Liszowska?!
Pięć lat temu zadzwonił telefon. "Wracaj do kraju, jest robota. Startuje nowy program" - powiedział głos w słuchawce. To była charakteryzatorka Małgorzata Maykut.
- Od tego czasu prawie nie śpię - śmieje się Michał.
"Twoja twarz brzmi znajomo" to gromadzący miliony widzów show Polsatu. Znani i lubiani wcielają się w nim w ikony popkultury. Zadaniem Michała i zespołu, któremu szefuje Maykut, jest, aby byli do nich jak najbardziej podobni.
- Z kogo jesteśmy najbardziej dumni? Chyba z Grzegorza Markowskiego. Żartowaliśmy, że grający go Mateusz Ziółko może wziąć na niego kredyt - śmieje się Zabielski.
Przy programie pracuje od pierwszej edycji. Na początku tempo wydawało się mordercze. Teraz pełna charakteryzacja zajmuje ekipie zaledwie trzy dni.
- Pracujemy w kilkuosobowym zespole. Kto inny odpowiedzialny jest za włosy, kto inny za odlewy. Ten, który tobie ściągnęliśmy, to nic. Pełne popiersie może ważyć ponad 10 kg i pracuje przy nim od sześciu do ośmiu osób. Są dość ciężkie. Kiedyś jednemu aktorowi pękł przez to nos.
Profesjonalizm Michała i spółki docenili nie tylko widzowie.
- Kiedyś po skończonych zdjęciach Joanna Liszowska powiedziała, że zmyje charakteryzację w domu. Wsiadła do samochodu i pojechała. Kilka km dalej zatrzymała ją policja. Wyobraź sobie ich zdziwienie, kiedy czarnoskóry facet wręczył im prawo jazdy. Patrzą, a na zdjęciu biała blondynka - wspomina rozbawiony.
Przekleństwo bycia najlepszym
Janusz Król, legenda polskich efektów specjalnych, mówił mi, że jego największymi wrogami zawsze były czas i pieniądze. Obydwu permanentnie brakowało.
- W tej kwestii chyba nic się nie zmieniło - wzdycha Wiola.
Żeby stworzyć wiarygodną postać, potrzebny jest miesiąc. Miesiąc ciężkiej pracy w skupieniu po 8-10 godzin dziennie. Dla większości polskich firm producenckich to nadal science fiction. Choć powoli się to zmienia, zaznacza Michał.
- Odmówiliśmy kilka razy. Np. kiedy zaproponowano nam projekt marzeń. Ale co z tego? Na wykonanie efektów, na które, przy bardzo optymistycznym założeniu, poświęcilibyśmy pół roku, dawali nam tydzień. Tydzień, rozumiesz? - cedzi.
Więc kiedy pytam o ich największe zawodowe marzenie, oboje jednocześnie wypalają: więcej czasu! Żeby nie musieli ślęczeć kilkanaście godzin bez przerwy. Żeby mogli wykorzystać cały swój potencjał i stworzyć coś spektakularnego. Bez hektolitrów Redbulla. Bez nerwowego zerkania na zegarek i połączenia przychodzące.
- Najwięcej na planie spędziliśmy ciurkiem 72 godziny. Po takim czasie ze zmęczenia widzisz duchy. Nie polecam - wspomina Michał.
A na brak ofert nie narzekają. Podczas naszego pierwszego spotkania telefon Michała po prostu się urywał. O świcie wrócili z planu teledysku Julii Pietruchy, a za kilka godzin pędzą na spotkanie w sprawie świątecznej reklamy banku. Cóż, przekleństwo bycia najlepszym.
Trupy, krew i kasety wideo
- Pamiętasz odcinek, kiedy Maja Ostaszewska miała w nodze kawał drutu? Jak to wspaniale było zrobione! Sceny operacji najlepsze w dziejach polskiego kina i telewizji - entuzjazmował się Piotr Kraśko w "Dzień Dobry TVN".
Nie ma w tym cienia kokieterii. Efekty w serialu "Diagnoza" to światowa czołówka. Michał i Wiola w końcu mogą się wykazać. Na koncie mają już poród, skomplikowane operacje mózgu i serca, złamania czy paskudne rany. Wszystko do bólu naturalistyczne. Prawdziwa magia kina, na każdym kroku szczegółowo konsultowana z lekarzami.
- Inspiracje? Jeśli chodzi o "Diagnozę", to przede wszystkim strony medyczne i świńskie organy, które służą nam za modele - np. mózgu czy nerek. Po zakończeniu zdjęć będziemy mogli pracować na ostrym dyżurze albo w mięsnym - żartuje Michał.
Ale z pomocą przychodzi im przede wszystkim wyobraźnia. Każdą wolną chwilę poświęcają na oglądanie filmów i fachową prasę. Cały czas muszą trzymać ręką na pulsie, jeżdżą na zagraniczne targi. Michał, kiedy tylko może, rzeźbi w domowym studiu.
- Na pewno duże piętno odcisnęło na mnie kino. Filmy gore, horrory z lat 80., twórczość takich legend jak Rob Bottin, Stan Winston czy Rick Baker - wylicza rozentuzjazmowany Zabielski.
Realizm osiągnięty w "Diagnozie" był możliwy dzięki hojności produkcji. Michał i Wiola mają dostęp do profesjonalnych materiałów i nowinek. A nie zawsze tak bywa.
- Kilogram silikonu kosztuje 700 zł, a kilogram materiału używanego w stomatologii 40. Kalkulacja jest prosta. A efekt podobny - tłumaczy mi Wiola.
Często używają też żelatyny, która zachowuje się podobnie jak silikon. Ale nie tylko.
- W marketach budowlanych mamy karty stałego klienta. Nasz fach wymaga ciągłego eksperymentowania, kombinowania. Zawsze powtarzam, że liczy się tylko efekt. Czasem musisz użyć drogich materiałów, a czasem spalonych butelek i cekolu.
Weź porządnego łyka
Każdy ma jakieś marzenie. Jako fan horrorów od zawsze chciałem sprawdzić, jak czują się aktorzy pod kilogramami charakteryzacji. Zabielski zgodził się zaspokoić moją ciekawość. I zmienić mnie w zombie.
Nachodzi dzień zero. Rozsiadam się na krześle, mamy tylko dwie godziny. Na stole pojawiają się kolejne pojemniki, butelki, kanistry, pudelka z pędzlami. Po chwili nie widać blatu.
Ze ściągniętego kilka tygodni wcześniej odlewu Michał wyrzeźbił formę. Tak powstała silikonowa "skóra", którą przykleił do mojej twarzy.
- Spokojnie, tego kleju używają do łączenia "bebechów" podczas operacji. Jest testowany na ludziach.
Mijają długie minuty. Niezmordowany Zabielski nakłada kolejne warstwy. Grudki kleju udające blizny, alkoholowe farby, od których wiruje mi w głowie. Niczym pijany malarz rozbryzguje kawę imitującą zaschniętą krew.
Wszystko mnie swędzi. Nie wyobrażam sobie, co czują faceci grający potwory. Ich charakteryzacja zajmuje przecież nawet 10 godzin.
Wybija druga godzina. "Weź porządnego łyka, przepłucz usta i wypluj na siebie" - słyszę. To profesjonalna sztuczna krew, jakiej używa się w filmach. W smaku przypomina miętowe czekoladki.
Gotowe, patrzę w lustro. Wow. Spokojnie mógłbym zagrać na trzecim planie w "The Walking Dead" albo jakimś średnio budżetowym horrorze. Dwie godziny wystarczyły, aby Michał zdziałał cuda. A to zaledwie ułamek jego możliwości.
- Będziesz miał o czym pisać. Szkoda, że w Polsce nie kręci się takich filmów. Jak byś coś słyszał, to daj znać. Z kumplami mamy kilka pomysłów. A teraz smaruj pod prysznic.