Godzinny pilot „Iskra rebelii” zostanie u nas wyświetlony na Disney Channel już 4 października, a tymczasem, na rozgrzewkę, przygotowaliśmy wirtualną wycieczkę po popkulturowej mekce, miejscu, gdzie tka się marzenia – siedzibie Lucasfilm w San Francisco!
„Gwiezdne wojny” wkraczają właśnie w nową erę. Nie, nie chodzi bynajmniej o przygotowywany przez J.J. Abramsa film, którego strzeże się niczym fortu Knox, ale serial animowany „Star Wars: Rebelianci”, pierwszą produkcję Lucasfilm zrealizowaną już po odejściu założyciela firmy i twórcy popkulturowego fenomenu na zasłużoną emeryturę i przejęciu steru przez koncern Disneya.
Godzinny pilot „Iskra rebelii” miał swoją premierę 4 października na kanale Disney XD, a tymczasem, na rozgrzewkę, przygotowaliśmy wirtualną wycieczkę po popkulturowej mekce, miejscu, gdzie tka się marzenia – siedzibie Lucasfilm w San Francisco!
Twarzą w twarz z łowcą nagród
Już po przekroczeniu progu stajemy oko w oko z Darthem Vaderem i ulubieńcem chyba każdego fana href="https://film.wp.pl/gwiezdne-wojny-nowa-nadzieja-6027627208717441c">, Bobą Fettem.
Aż trudno uwierzyć, że oryginalny kostium jest na wyciągnięcie ręki...
Sala trofeów
… podobnie jak i blaster Hana Solo.
Oraz miecze świetlne i cały arsenał, jakim posługiwali się bohaterowie kosmicznej sagi.
Na pokładzie
Niektórych korytarzy strzegą szturmowcy i przechodząc przez kolejne drzwi faktycznie można poczuć się jak we wnętrzu Gwiazdy Śmierci.
Można obejrzeć pancerze bodaj we wszystkich wariantach. Na zdjęciu – lekko już zdezelowany po przyjęciu paru strzałów z blastera.
Krążowniki gwiezdnych szos
Podobne gabloty ogląda się na każdym korytarzu i korytarzyku Lucasfilm.
Można dostać oczopląsu, bowiem jest tutaj wszystko, czego dusza zapragnie, każdy jeden pojazd, który oglądaliśmy na ekranie, gapiąc się z otwartymi ustami na cuda techniki w „Imperium kontratakuje” czy, już później, „Zemście Sithów”.
Zapewne dzisiaj, w dobie cyfrowych efektów specjalnych, może zaskoczyć skala modeli, które nie są większe niż byle plastikowa zabawka, lecz dbałością i precyzją wykonania nadal biją na głowę niejeden wytwór komputerowego grafika.
''Zanieście kapitana Solo do ładowni''
Ten naturalnej wielkości Han Solo unieruchomiony w karbonicie to, niestety, tylko replika, ale i tak robi należyte wrażenie i nie sposób poznać różnicy, szczególnie że i tę sztukę wyrzeźbili spece z Lucasfilm.
Obok niej znajduje się jeszcze zatopiony w szarej skale Jar-Jar Binks, lecz on pozostanie już tam – miejmy nadzieję – na zawsze.
Idzie nowe
A oto i prywatna sala kinowa, gdzie pracownicy Lucasfilm oraz zaproszeni dziennikarze mają okazję oglądać premierowe tytuły, które wychodzą spod ręki pracujących tutaj czarodziei kina.
Na zdjęciu jedna z najważniejszych obecnie, po wycofaniu się George'a Lucasa, osób w firmie, Dave Filoni, reżyser „Wojen klonów” i twórca „Rebeliantów” z wypiekami na twarzy opowiadający o swoim najmłodszym dziecku.
Sean Connery tu był
Lucasfilm dzieli budynek z Industrial Light & Magic, firmą specjalizująca się w niesamowitych efektach specjalnych, zaangażowaną w – bez zbytniej przesady – co drugi blockbuster, jaki oglądaliście.
Na zdjęciu Sean Connery... a raczej model ze słynnego „Ostatniego smoka”, któremu szkocki aktor podkładał swój charakterystyczny głos. I pomyśleć, że taki skarb pracownicy mijają każdego dnia, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem...
Hasta la vista, baby
Figurki kupione w pierwszym lepszym sklepie z gadżetami? Nic bardziej mylnego. Oto oryginalne modele, z których korzystano podczas kręcenia „Terminatora 2”.
Efekty specjalne w tym filmie to zasługa ILM oraz legendarnego już Stana Winstona. Ówczesny szef ekipy odpowiedzialnej za animację komputerową Dennis Muren do dziś powtarza, że z tego filmu dumny jest najbardziej, dodając, iż podczas pracy nad nim „nie mogli się napatrzeć” na swoje dzieło.
Zapomniane i uwielbiane...
Filmy, które niegdyś oglądało się z zapartym tchem, również znalazły swoje miejsce u George'a Lucasa. Tamtejsze biura, hole i lobby to istne skarbnice ze starociami dawniej gromadzącymi przed telewizorami całe rodziny; dzisiaj pokrywa je kurz.
Oto roboty z „Baterii nie wliczono”, filmu, na którego realizację uparł się swojego czasu Steven Spielberg. I miał rację, bowiem do kin ciągnęły tłumy.
Spacer przestronnymi korytarzami budynku to dla wielu widzów istna podróż sentymentalna.
Góra u Mahometa
Ray Harryhausen, człowiek, dzięki któremu efekty specjalne wykonały nie tyle krok, co skok naprzód, regularnie odwiedzał siedzibę Lucasfilm, podczas każdej wizyty składając pamiątkowy autograf na kadrze z „Siódmej podróży Sindbada”.
- Bez Raya nie byłoby „Gwiezdnych wojen- powiedział po śmierci swojego mistrza George Lucas.
Filmy pędzlem malowane
Pamiętacie ostatnie ujęcie ze „Szklanej pułapki 2”? A teraz pomyślcie, że to, co zobaczyliście, było namalowane na płótnie, które zeskanowano.
Podobnie tworzono tła do niezliczonych filmów, w tym, oczywiście „Gwiezdnych wojen”, „E.T.” czy „Hooka”. Rzecz jasna na taki obraz nanoszono albo obiekty animowane, albo żywych aktorów.
Pozwalało to na precyzyjne skomponowanie kadru bez konieczności budowania kosztownych lub niemożliwych do skonstruowania dekoracji.
Latte u Jabby
Ostatnim przystankiem obowiązkowym do zaliczenia jest albo sklepik z gadżetami, albo miejscowa kawiarenka, gdzie można posilić się wysokokalorycznym pączkiem i zapić go kawą.
To miejsce, gdzie każdy jest równy i wolno popuścić wodze wyobraźni, że stał tutaj kiedyś też i George Lucas, popijając cappuccino z papierowego kubka. Niewykluczone, iż to tam obgadywano pomysły, które miały zmienić historię kina... Oby stało się tak ponownie!
Bartosz Czartoryski