"Haker": Chiński syndrom [RECENZJA]
*Michael Mann nieczęsto raczy widzów swoimi nowymi filmami. Średnio 5-letnie odstępy pomiędzy kolejnymi projektami są u niego normą. Wydawać by się mogło, że w związku z tym ostrożnie i rozważnie dobiera sobie kolejne fabuły. Patrząc na jego najnowsze dokonanie, można mieć jednak co do tego pewne wątpliwości.*
16.01.2015 10:14
Tuż po groźnym ataku spowodowanym przez cyber-terrorystę w jednej z chińskich elektrowni, amerykańskie i chińskie agencje wywiadowcze rozpoczynają współpracę w schwytaniu sprawcy. Okazuje się, że jedyną osobą, która jest w stanie im pomóc w tym zadaniu jest Nicholas Hathaway (Chris Hemsworth), genialny haker, obecnie odsiadujący wyrok w więzieniu.
Brzmi to trochę jak wstęp do filmu Michaela Baya, ale dalej jest już lepiej... trochę lepiej.
Twórca „Gorączki” ma niezaprzeczalnie znakomite oko i wyczucie suspensu. Pod tym względem "Haker" broni się nawet nieźle. Zdjęcia są wspaniałe, po raz kolejny kręcone specjalnymi kamerami cyfrowymi HD (chociaż osobiście wolę stare dobre 35mm, to jednak w filmach takich jak „Haker” „cyfrówki” sprawują się naprawdę świetnie). Panoramy Hong Kongu niezmiernie cieszą oko, nie brak ciekawie zainscenizowanych scen strzelanin i pościgów. Pod tym względem Mann pokazuje, że nadal jest w świetnej formie, pomimo iż od pamiętnych strzelanin w „Gorączce” mija właśnie równo 20 lat. Daleko w nich do typowych „akcyjniaków”, począwszy na surowej dramaturgii a kończąc na niestandardowych ujęciach. Jest też kilka mocnych zwrotów akcji i do tego świetna ścieżka dźwiękowa (chodzi mi o muzykę, bo film ma czasem problemy z dźwiękiem, np. niektóre dialogi nagle cichną nie wiadomo czemu...). Formalnie dostajemy więc stylowy thriller, który jest o klasę wyżej niż przeciętna.
Niestety słabością „Hakera” jest to co powinno być jego siłą, czyli scenariusz i obsada. Mówiąc ogólnie, fabuła jest dość głupiutka, (niektóre dialogi wzbudzają niezamierzony uśmiech) w dodatku pełna dziur i nieumiejętnie poskładana, chwilami wręcz mętna. Wygląda też trochę tak jakby Mann pod pewnymi względami zatrzymał się w tematyce cyber-terrorystów w latach 80-tych (parokrotnie powtarzane ujęcia przepływu światłowodów rodem z cyber-thrillerów retro). Sporo rozwiązań fabularnych przywodzi również na myśl kino sensacyjne z lat 90-tych. Z jednej strony, mamy do czyniena z doświadczonym, ale jednak mającym już swoje lata twórcą, ale z drugiej, skoro już podejmuje się on tematu współczesnego to powinniśmy od niego wymagać takowego podejścia.
Chris Hemsworth to nie jest zły aktor. Na pewno nie można mu odmówić ekranowej haryzmy, jednak z całym szacunkiem, bardziej pasuje on mimo wszystko jako nordycki bóg piorunów niż genialny haker-wirtuoz. Towarzysząca mu chińska obsada wypada bezbarwnie (czyżby kolejny film, który powstał głównie jako ukłon w stronę chińskiego rynku?), pozytywnie wyróżnia się na ich tle jedynie świetna Viola Davis, choć tak naprawdę to jej postać nie wnosi zbyt wiele do fabuły.
Podsumowując, osobiście nie do końca wiem po co tak naprawdę Michael Mann zabrał się za stworzenie „Hakera”. Mało kto będzie o nim pamiętał w przyszłorocznych podsumowaniach A.D. 2015. Tej klasy reżyser powiniem powracać do widza z dziełami, które bardziej są w stanie zapisać się w ich pamięci i zrobić o wiele większe wrażenie. „Haker” to solidna sensacja, zrobiona wprawdzie na niezłym poziomie, ale i tak film ten przeszedłby raczej niezauważony i pewnie trafił od razu na rynek DVD albo VOD, gdyby nie to, że w obsadzie znajduje się sam Thor. Chociaż nie sądzę, by obecność Hemswortha znacząco pomogła sukcesowi tego filmu, zresztą nie powinna.