Hanka Bielicka: ''Jeszcze Polska nie umarła, póki się śmiejemy''
21.03.2015 | aktual.: 22.03.2017 19:03
Nie mogła narzekać na powodzenie; mężczyźni od zawsze gustowali w jej towarzystwie.
Mówiła, że urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą, że na świat przyszła nie w jednym, a w trzech czepkach, zaś jej motto, którym chętnie raczyła słuchaczy, brzmiało: „Jeszcze Polska nie umarła, póki się śmiejemy”.
Nie mogła narzekać na powodzenie; mężczyźni od zawsze gustowali w jej towarzystwie. - Nauczycielka na wywiadówce powiedziała: „Hanka Bielicka może chodzić z chłopakami, bo ona nigdy nie chodzi z jednym”. Lubiłam towarzystwo chłopaków i oni mnie lubili – wspominała w wywiadzie dla Kuchni. - Byliśmy świetnymi kompanami.
Choć sama nie uchodziła za piękność, udało się jej zdobyć serce Jerzego Duszyńskiego (na zdjęciu), jednego z najprzystojniejszych polskich aktorów. Męża zazdrościły jej niemal wszystkie Polki. Ale ona sama wyznawała, że ich związek nie należał do wyjątkowo udanych.
**CZYTAJ DALEJ >>>
''Widzowie skonają ze śmiechu''
Do teatru ciągnęło ją od dziecka i, jak wspominała, już wtedy uznano ją za „aktorkę charakterystyczną”. Nie mogła liczyć na role pięknych księżniczek; w szkolnym „Kopciuszku” obsadzono ją jako macochę, co wspominała z żalem nawet po wielu latach. Szybko jednak nauczyła się akceptować tę swoją „charakterystyczność” i postanowiła uczynić z niej zaletę.
- Zelwer nauczył mnie sztuki aktorskiej. Już w szkole uświadomił mi, że będę aktorką charakterystyczną - wspominała w jednym z wywiadów. - Tak naprawdę dał mi popalić dopiero na trzecim roku. Przejęta do granic recytowałam jakiś tragiczny monolog, gdy nagle Zelwerowicz ryknął: „Zabierzcie tego krokodyla ze sceny, bo umrę ze śmiechu!”. A potem jeszcze mnie dobił: „Gdyby przyszło pani do głowy grać Ofelię, to radzę już w pierwszym akcie iść do zakonu, bo inaczej widzowie skonają ze śmiechu”...
Kolorowy akcent
Repertuar komediowy, który jej przydzielono, całkowicie odpowiadał młodej artystce. Uważała, że ludzie mają dość przykrych przeżyć na co dzień i zasługują na chwile odpoczynku. Dla niej samej aktorstwo było formą terapii.
- Czasem myślę, że moje sceniczne życie było sposobem na odreagowanie wszystkich okropności, które przeżyłam – wyznawała. To również dlatego ubierała się w kolorowe fatałaszki i nosiła wielkie kapelusze, które wkrótce stały się jej znakiem rozpoznawczym.
- Starałam się być kolorowa, zawsze chciałam wyglądać efektownie i bez żalu wydawałam na to pieniądze – zwierzała się. - Robiłam to na wiele lat przed tym, zanim stało się to modne. Czytałam o wielkich gwiazdach i chciałam być taka, jak one. Na ulicy aż oczy zamykałam, widząc, że wszystkie kobiety chodzą albo z gołymi głowami, albo w chusteczkach. Na tle szarej i siermiężnej rzeczywistości starałam się być kolorowym akcentem.
''Bez ślubu ani rusz''
Jerzego Duszyńskiego, niezwykle przystojnego amanta polskiego kina, poznała jeszcze na studiach. I choć był w związku, Bielicka naprawdę zawróciła mu w głowie.
- Hania, jakbym się miał ożenić, to tylko z tobą – wyznawał.
Początkowo Bielicka nie myślała o poważnym związku i uparcie ignorowała jego zaloty, ale kiedy zatrzymali się w Wilnie i okazało się, że ma z Duszyńskim dzielić pokój, zawołała: - Ja?! Z mężczyzną w pokoju, do tego w jednym łóżku?! Co wyście, zgłupiały?! Bez ślubu ani rusz!
One myślały, że my już dawno jesteśmy kochankami. A my tylko po sercu, a dołem nic, mowy nie było. I po ślubie było ciężko, ale jakoś tam poszło, dzięki Bogu.
Pobrali się w 1940 roku. - Inaczej nie wypadało – dodawała ze śmiechem.
''Zdradził mnie już na trzeci dzień po ślubie''
Przyjęcie weselne zorganizowała im Hanka Ordonówna i jej mąż Michał Tyszkiewicz, ale młode małżeństwo niedługo cieszyło się beztroską. Oboje nie mieli stałego zajęcia; on musiał zająć się pracą w restauracji, ona przygrywała w knajpie na pianinie.
Poza tym, jak twierdziła Bielicka, Duszyński nie nadawał się do związku małżeńskiego. - Myślę, że zdradził mnie już na trzeci dzień po ślubie. Jak wypił, to chodził na baby, wiedziałam o tym – wyznawała, dodając jednak, że sama nie była najlepszą żoną.
- Istniałam tylko od pasa w górę, a w dół to były zakazane rejony. U mnie głowa bardziej pracowała niż te doły. Albo miałam uśpiony seks, albo nie trafiłam na swojego mężczyznę. Czuję, że coś mi umknęło, ale nie żałuję tego, bo nie wiem, czego mam żałować – dodawała żartobliwie.
''Odczep się od męża Szaflarskiej''
W 1948 roku odbyła się premiera filmu „Skarb”, w którym Duszyński (na zdjęciu z fajką) zagrał jedną z głównych ról. Jego ekranową małżonką została piękna Danuta Szaflarska (na zdjęciu daje autografy). Gdy film wszedł do kin, publiczność była przekonana, że Duszyński i Szaflarska w rzeczywistości są parą. Kiedy więc zobaczono aktora pod rękę z Bielicką, podniósł się prawdziwy raban.
– Kiedyś szłam z mężem pod rękę i na ulicy zaczęły mnie napastować jakieś kobiety, wołając: „Nie masz wstydu. Odczep się od męża Szaflarskiej!” – wspominała.
Mimo nieporozumień i zdrad Duszyńskiego, para żyła ze sobą przez trzynaście lat w przyjacielskich stosunkach. Wreszcie zrozumieli, że ich drogi zupełnie się rozeszły. - Coraz mniej się z Jurkiem rozumieliśmy, żyliśmy właściwie obok siebie. I tak to przyjacielskie małżeństwo trwało, aż stało się fikcją.
''Myślałam o samobójstwie''
To Bielicka jako pierwsza odwiedziła adwokata, ale nie z powodu zdrad męża – sama zakochała się w innym mężczyźnie, Jerzym Baranowskim. Z Duszyńskim rozstała się w przyjacielskiej atmosferze i wspominała potem, że często żałowała tej decyzji. Aktor kilka lat później ożenił się po raz drugi i doczekał się upragnionego syna.
Bielickiej za to z Baranowskim nie wyszło – kochanek ani myślał o rozstaniu z żoną. W dodatku okazało się, że miał na boku jeszcze jedną kobietę, która urodziła mu dziecko.
- Odchorowałam to mocno, myślałam nawet o samobójstwie - wyznawała Bielicka.
Jak głosi plotka, nie tylko myślała, ale i targnęła się na własne życie. Całe szczęście udało się ją odratować. Z czasem wróciła też do formy, odzyskała spokój ducha i znowu zaczęła rozweselać widzów.
Odeszła 9 marca 2006 roku. Miała 90 lat.
(sm/mn)