Hollywoodzkie nagrody w tym roku nie dla Polaków. Co poszło nie tak?
Po latach dobrej passy polscy twórcy filmowi w tym roku nie zagoszczą na Złotych Globach i prawdopodobnie również na Oscarach. To wynik pandemii, słabej polskiej reprezentacji, a może mocnej konkurencji? Wydaje się, że wszystkiego po trochu.
Polska kinematografia w ostatnich latach bardzo mocno otworzyła się na świat. Już nie tylko nazwiska Polańskiego, Wajdy czy Holland są rozpoznawalne w Hollywood. Duża w tym zasługa wsparcia Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który nie tylko dofinansowuje produkcję, ale również zagraniczną promocję rodzimych filmów.
Ostatnia dekada to aż 4 oscarowe nominacje dla polskiej reprezentacji: "W ciemności" Agnieszki Holland (2011), "Ida" (2014) i "Zimna wojna" (2018) Pawła Pawlikowskiego oraz "Boże ciało" (2019) Jana Komasy oraz co najistotniejsze - wygrana "Idy". W tym roku jako jedni z pierwszych na świecie wyłoniliśmy swojego kandydata, czyli "Śniegu już nigdy nie będzie" Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta. Miało to miejsce tuż przed jego premierą na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji.
Polska komisja zapewne liczyła na to, że nazwisko Szumowskiej zostanie zauważone za Atlantykiem. Wszak reżyserka ma za sobą szereg nagród na Berlinale oraz anglojęzyczny debiut "Córka boga". Lada dzień polska artystka wkroczy na plan kolejnej międzynarodowej produkcji "Infinite Storm", w której główną rolę zagra Naomi Watts. Niestety "Śniegu już nigdy nie będzie" nie znalazło się na oscarowej shortliście oraz wśród zagranicznych nominacji do Złotych Globów.
Powody? Prawdopodobnie w dużej mierze przyczyniły się do tego pandemiczne warunki. Dotychczas kampania promocyjna w USA oznaczała pracę sztabu PR-owców i twórców filmu w Los Angeles. W tym roku spotkania twarzą w twarz pomiędzy dziennikarzami, członkami Akademii a zagranicznymi filmowcami to rzadkość. Kontakt przez Skype czy mail z linkiem do screenera to za mało, aby wyróżnić się spośród 93 międzynarodowych kandydatów do Oscara.
Czy można było dokonać lepszego wyboru? Być może wystarczyło pójść za ciosem i ponownie wystawić film Jana Komasy. "Sala samobójców. Hejter" już wcześniej zdobył uwagę Amerykanów. Produkcja w kwietniu 2020 r. wygrała międzynarodowy konkurs na Tribeca Film Festival, w lipcu trafiła na amerykańskiego Netfliksa, szybko wchodząc do TOP10 najchętniej oglądanych tam produkcji. Zaledwie miesiąc później ogłoszono, że HBO zaadaptuje "Hejtera" jako anglojęzyczny serial.
Na korzyść najnowszego filmu Komasy przemawia też jego tematyka. W kontekście niedawnych wydarzeń w USA i blokady Donalda Trumpa w mediach społecznościowych "Hejter" mógłby przypaść do gustu Akademii. Wydaje się jednak, że polska komisja wybierająca oscarowego reprezentanta kierowała się wyłącznie zasadą "co za dużo, to niezdrowo", czym skreśliła szansę Komasy, aby drugi rok z rzędu zdobyć nominację dla Polski.
Na podstawie tytułów wyróżnionych na Złotych Globach można podejrzewać, że grono faworytów w kategorii zagranicznych filmów jest bardzo wąskie. Mowa o duńskim "Na rauszu" Thomasa Vintenberga z Madsem Mikkelsenem w roli głównej oraz rumuńskim dokumentalnym "Kolektywie", które zamiennie zdobywają szereg nagród od stowarzyszeń amerykańskich krytyków.
W rywalizacji o nominację na Oscarach 2020 w kategorii międzynarodowej pozostaje "Szarlatan" Agnieszki Holland jako reprezentant Czech. Z kolei w gronie 27 pełnometrażowych animacji, które mogą zdobyć Oscara, pozostaje "Zabij to i wyjedź z tego miasta" Mariusza Wilczyńskiego. Polskie dzieło spotkało się z pozytywnym przyjęciem krytyków m.in. "The Guardiana", "Variety” i "The Hollywood Reporter". Oscarowe nominacje poznamy 15 marca.