Jerzy Turek: 40 lat temu doszło do tragedii, która go zmieniła
01.06.2017 | aktual.: 01.06.2017 15:11
- Łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu. Niech żyje nam! To śpiewałem ja – Jarząbek – właśnie takiego Jerzego Turka polscy widzowie będą zawsze pamiętali. Bohatera licznych komedii, mistrza drugiego planu, aktora o ciepłym i radosnym usposobieniu. Mało kto zdaje sobie sprawę, jak na aktora wpłynęła osobista tragedia z 1977 roku.
Aktor uosabiający to, co najlepsze w polskim kinie, skrywał bolesną tajemnicę. Jak sam mówił, po tragicznych doświadczeniach stał się zupełnie innym człowiekiem. Choć Turek walczył niezłomnie do końca, wierząc, że powróci jeszcze na plan filmowy, przegrał walkę z chorobą.
Aktor z przypadku
Urodził się 17 stycznia 1934 roku w Tchórzowej. Tak naprawdę nigdy nie sądził, że faktycznie spełni swoje marzenia o aktorstwie – zadecydował o tym czysty przypadek. Uległ namowom swojego kolegi ze szkoły średniej, Wojciecha Pokory, z którym pracował w FSO.
Mnie i Turkowi nie za bardzo chciało się pracować w fabryce – opowiadał Pokora w "Super Expressie”.
- Postanowiliśmy więc iść do szkoły oficerskiej. Mieliśmy w ręku już gotowe pisma, wystarczyło, że podpisze je nasza dyrekcja, ale zobaczyliśmy plakat o naborze do amatorskiego kółka teatralnego. Poszliśmy tam z ciekawości.
''Był dla mnie autorytetem"
Występowanie na scenie tak bardzo przypadło im do gustu, że obaj złożyli papiery na PWST w Warszawie. Przyjęto ich z otwartymi ramionami.
Pamiętam, obaj trafili do szkoły teatralnej z Fabryki Samochodów Osobowych, bo tam grali w amatorskim teatrze robotniczym. I bez problemu zdali na aktorstwo – wspominał ich przyjaciel Bohdan Łazuka w "Super Expressie”.
Już wtedy Turek dał się poznać jako sympatyczny, niezadzierający nosa chłopak, w dodatku obdarzony prawdziwym talentem.
- Choć był tylko trzy lata starszy, był dla mnie autorytetem już w szkole aktorskiej – dodawał Łazuka. - Wraz z Wojciechem Pokorą byli dla mnie starszymi kolegami, z którymi wtedy strach było rozmawiać. Istniała wtedy, w latach 50., jakaś hierarchia, nie to, co teraz. Ale dopuścili mnie do swego grona.
Bohater komediowy lub ludowy
W filmie Jerzy Turek debiutował w 1957 roku epizodem w słynnej "Eroice” Andrzeja Munka. Z racji plebejskiej urody był zazwyczaj obsadzany w rolach bohaterów komediowych lub ludowych.
Później występował w filmach Kazimierza Kutza ("Krzyż walecznych” 1958, "Ludzie z pociągu” i "Tarpany” 1961, "Ktokolwiek wie...” 1966) oraz u Wojciecha Jerzego Hasa w "Złocie” (1961).
W 1963 roku pojawił się w jednej z głównych ról w komedii "Gdzie jest generał...” Tadeusza Chmielewskiego. Był to jednak wyjątek od reguły.
- Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że w zespole są aktorzy wiodący i ci, co grają role drugoplanowe. Ja ubóstwiam grać epizody. Nie wiem dlaczego, po prostu lubię. Epizody są zazwyczaj dobrze napisane, zwłaszcza komediowe, i można się na nich skupić – twierdził w jednym z wywiadów
''Idiota śpiewający do szafy''
Dzięki tym epizodom budował swoje aktorskie emploi. Wystąpił w najpopularniejszych polskich komediach.
Był hydraulikiem w "Rzeczpospolitej babskiej”, zaopatrzeniowcem w "Nie lubię poniedziałku”, dróżnikiem w "Hydrozagadce”, milicjantem w "Nie ma mocnych”, surowym ojcem w "Koglu-moglu” i, przede wszystkim, Wacławem Jarząbkiem, trenerem II klasy w klubie sportowym "Tęcza" w "Misiu”, gdzie wygłosił słynną kwestię: "Łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu! Niech żyje nam! To śpiewałem ja – Jarząbek”.
- Kiedy dostałem tę rolę, pomyślałem: głupi Stasiek, wymyślił jakiegoś idiotę śpiewającego do szafy. Ale prawdą jest, że w życiu takich ludzi spotyka się mnóstwo – mówił Turek o swojej najsłynniejszej postaci w "Rzeczpospolitej”.
''Ta śmierć mnie zmieniła''
Ale choć niemal całe życie spędził, grając w komediach, jego życie osobiste nie było równie wesołe. Chronił swoją prywatność, jak mógł, nie chcąc rozmawiać w wywiadach o swojej rodzinie. Przez lata nie mówił głośno o tragedii, która go spotkała.
Ożenił się szczęśliwie i doczekał się bliźniaków, Piotra i Pawła. Ale sielanka nie trwała długo. Jak podaje tygodnik "Rewia”, w 1977 roku 13-letni Paweł zmarł.
- Po tej tragedii stałem się innym człowiekiem - wyznawał po latach Jerzy Turek. - Ta śmierć mnie zmieniła.
Musiało minąć wiele czasu, nim aktor pogodził się ze stratą.
- Jestem z natury optymistą – mówił. - Świat jest trudny, są plusy, są minusy. Ja zebrałem więcej plusów. Widzi pan tę chmurkę, co wyszła? Mam się martwić? Nie, ja widzę, że jest pięknie. Do świata podchodzę zresztą bardziej z ciekawością niż uwielbieniem. Żyję, i to jest najpiękniejszy dar. Trzeba z niego korzystać.
''Pasmo cierpień, które znosił z godnością''
Miał coraz większe problemy ze zdrowiem. W 2009 roku doznał udaru mózgu. Choć leżał w ciężkim stanie w szpitalu, wierzył, że jeszcze wróci do pracy. Zmarł kilka miesięcy później, 14 lutego 2010 roku, w wieku 76 lat. Przyczyną śmierci była białaczka.
Był chodzącą dobrocią, to taka straszna wiadomość, nie mogę się otrząsnąć... - mówiła "Super Expressowi” Alina Janowska.
- To był taki dobry, rzetelny człowiek. Odszedł jeden z moich najbliższych kolegów... - wtórowała jej Zofia Merle.
Ostatnim filmem w jego karierze był "Ryś”, w którym ponownie brawurowo wcielił się w kultowego Jarząbka.