Jurodiwy za konsoletą
Jurodiwy, "święty idiota", po starorusku znaczy "poroniony płód". Ciocia Wikipedia przypomina także inne znaczenia terminu: coś nienaturalnego, zniekształconego, zdeformowanego, obcego i niezrozumiałego. Jurodiwi często byli cudzoziemcami, nie dbali o wygląd, pojawiali się nago, spali pod gołym niebem, mówili niewiele albo wcale i toczyli pianę z ust. Niektórzy widzieli w nich mesjaszy. Wszystkie te epitety pasują jak ulał do tytułowego bohatera *"Legendy Kaspara Hausera". Film Davide Manuli jest luźną wariacją na temat Herzogowskiego arcydzieła sprzed czterech dekad.*
11.10.2013 12:05
W wersji Herzoga, opartej na autentycznej historii nastoletniego chłopca znalezionego w norymberskim rynku w 1828 roku, Hauser był dorosłym mężczyzną, całe życie trzymanym pod kluczem, niedopuszczonym do socjalizacji i edukacji. Zetknięcie bohatera z mieszkańcami miasta dało efekt paradoksalny – wszyscy się Kasparem interesowali niczym egzotyczną małpką w zoo, ale to on – swoją naturalnością i czystością – obnażał konwenanse i sztuczności swojej publiki i całej postoświeceniowej kultury.
Podobno Manuli przekopał się przez wszystko, co napisano o tej tajemniczej postaci przez kilka stuleci, ale koniec końców proponuje swoją własną, autorską wizję. W "Legendzie..." Kaspar zostaje znaleziony na brzegu opustoszałej wyspy przez Szeryfa. Ma jasne, krótkie włosy i androgynicznę urodę (Kaspara zagrała włoska performerka Sylvia Calderoni), na klatce piersiowej wytatuowane nazwisko, nosi dresowe spodnie, nie mówi prawie nic i nie zdejmuje z uszy słuchawek – w rytm muzyki plącze się przez cały film.
Na wyspie, gdzie Kaspar zamieszka pod opieką Szeryfa, bohater wzbudza ciekawość wszystkich, nielicznych mieszkańców. Każdy z nich reprezentuje inny archetyp: mamy więc m.in. Księżną, Dziwkę, Naganiacza i Księdza. Wszyscy próbują w bezosobowym Kasparze przejrzeć się jak w lustrze; każdy też próbuje nadać mu jakieś cechy. Ale Kaspar, zasłuchany bez reszty w swoje tłuste bity, niczym ten jurodiwy wydaje się kontaktować ze światem w minimalnym stopniu.
Przedziwny to film: z jednej strony podzielony na rozdziały niczym klasyczne kino nieme, czarno-biały, opowiedziany linearnie (mamy kolejno odnalezienie, życie i śmierć bohatera), z drugiej widać tu eksplozję nieposkromionej wyobraźni; gatunki z różnych bajek zostały wrzucone do jednego tygla i z rozmachem pomieszane: jest tu przecież między innymi western, kino post-apokaliptyczne, przypowiastka filozoficzna, science-fiction i film muzyczny. Na wyludnionej wyspie wymieszały się czas i porządki: jeździ się tu zarówno na osłach jak i współczesnymi środkami lokomocji. Szeryf i Księżna nie wchodzą sobie w drogę, ten pierwszy naucza Kaspera sztuki didżejskiej w pustynnej scenerii a niebo zasłane jest latającymi talerzami. Jeśli ktoś termin "post-modernizm filmowy" kojarzy z filmografią Luca Bessona, to będzie przecierać oczy ze zdziwienia. Ale też z uciechy i rozkoszy.
Można się bowiem silić na różnorakie interpretacje – film Manuli jest dziełem otwartym i twórca wyraźnie otwiera drzwi wszelkim egzegetom – ale "Legenda Kaspara Hausera" zachwyca przede wszystkim kinetyczną i audialną siłą (muzyka legendy francuskiej sceny electro, DJ-a Vitalica, mogłaby zawstydzić samego Giorgio Morodora). To najprawdziwszy żywioł kina. Jodorowski marzyłby zapewne, żeby nakręcić podobny film. Ale kto wie, czy nawet on odważyłby się obsadzić Vincenta Gallo w roli kowboja o aparycji członka ZZ Top z teksaskim akcentem.