Wybór Radosława Śmigulskiego na szefa PiSF spotkał się z falą krytyki ze strony środowiska filmowego. Na czele najważniejszej instytucji filmowej w naszym kraju stanął człowiek, który w branży jest znany głównie z tego, że szefował firmie odpowiedzialnej za powstanie filmu "Kac Wawa". Przypominamy emocje, jakie towarzyszyły premierze najgorszej polskiej produkcji.
Wpadka, która będzie się za nim ciągnęła
Śmigulski szefował przez rok Syrenie Films, która była koproducentem wielu znakomitych filmów, m.in. "Rewersu" i "Matki Teresy od kotów". Niestety, nie były to jego sukcesy, ponieważ w czasie jego kadencji firma wyprodukowała tylko "Kac Wawa", film o którym wszyscy chcieliby już zapomnieć.
Made in Poland
"Kac Wawa" miał być polską odpowiedzią na popularną serię "Kac Vegas". Niestety obraz wyprodukowany w 2012 r. przez Jacka Samojłowicza uosabiał wszystko to, co najgorsze w kinie. Niespójny scenariusz, wymuszone dialogi, fatalną grę aktorską. Można by tak wymieniać bez końca. Nic dziwnego, że w 2013 r. film zdobył aż 7 statuetek "Węży", nagród będących odpowiednikiem amerykańskich "Złotych Malin".
Wreszcie byliśmy w czymś "najlepsi"
Film zyskał również zainteresowanie światowych mediów. Anglojęzyczny serwis Stereoscopynews.com ogłosił, że w plebiscycie na najgorszy film zrealizowany w technologii 3D pierwsze miejsce zajęła komedia "Kac Wawa" w reżyserii Łukasza Karwowskiego.
- Złe filmy są tak stare jak przemysł filmowy. Fani filmów w 3D widzieli już dużo kiepskich filmów... Ale nie można mieć wątpliwości odnośnie najgorszego filmu świata w 3D - napisali autorzy zestawienia.
Miażdżąca krytyka
Samojłowicz musiał się również zderzyć z ostrą krytyką polskich dziennikarzy. Tomasz Raczek nazwał film "nowotworem złośliwym" i zarzucił twórcom brak szacunku dla polskich widzów.
- Muszę przyznać, że dawno już nie pamiętam abym w kinie był tak głęboko zażenowany. To nie jest po prostu zły film. Ten film jest jak choroba, jak nowotwór złośliwy: zabija wiarę w kino i szacunek do aktorów.(...) Szczerze i nieodwołalnie odradzam pójście na Kac WAWA do kina. Ten film powinien ponieść klęskę frekwencyjną - może to nauczyłoby czegoś producentów. WSTYD! – (pisownia oryginalna – przyp. red.) – napisał Raczek na Facebooku.
Bezprecedensowa sytuacja
Słowa Raczka okazały się prorocze. "Kac Wawa" został wycofany z kin zaledwie po trzech tygodniach od daty premiery. Powód? Fatalna frekwencja. Jednak największe kuriozum, pomijając samo powstanie filmu, miało dopiero nadejść. Samojłowicz zagroził krytykowi złożeniem pozwu, oskarżając go o przekroczenie uprawnień dziennikarskich i narażenie produkcji na straty finansowe.
- Nie godzę się na nawoływanie do niechodzenia do kina. Widz sam powinien stwierdzić, czy film mu się podoba, czy nie. Tomasz Raczek uprawiał pielgrzymkę z telewizji śniadaniowej do telewizji śniadaniowej i był wyraźnie zaangażowany w krytykę mojego filmu. Uważam, że to nie przypadek. Nie rozumiem, jak można w programach porannych poruszać tematy dla dorosłych. Skoro film jest nijaki, to dlaczego poświęca mu się tyle uwagi? - mówił Samojłowicz w jednym z wywiadów.
"Cycki w trzy de"
Jednak głosów krytyki było znacznie więcej. Nawet sam reżyser nie traktował filmu poważnie.
Dziennikarz filmowy Łukasz Muszyński stwierdził, że w wywiadzie dla radiowej Czwórki Łukasz Karwowski ujawnił, że zrobił "Kac Wawę" po to, by zobaczyć, jak się "cycki trzęsą w trzy de"
- Proponowałbym, by następnym razem znalazł bardziej racjonalne powody dla nakręcenia filmu. Widzowie zaoszczędzą przynajmniej kilkadziesiąt złotych na biletach, a reżyser nie naje się wstydu z powodu celuloidowego bełta puszczonego na kinowy ekran - napisał krytyk.
Poważna deklaracja
Kilka dni przed ogłoszeniem nowego szefa PiSF Śmigulski udzielił wywiadu Polskiemu Radiu. Kiedy dziennikarz spytał go o "Kac Wawa", był wyraźnie zmieszany i nie chciał być kojarzony z filmem, którego był koproducetem. Z lekką ironią przyznał również, że nie chce odbierać sukcesu głównemu producentowi.
- Cały wkład artystyczny w produkcję i realizację tego filmu wniósł znany producent Jacek Samojłowicz i nie chciałbym mu odbierać tego sukcesu, w cudzysłowie oczywiście - powiedział Śmiguslki.
Jednocześnie dodał, że jako szef PiSF nigdy nie przeznaczy złotówki na produkcję podobnych filmów.
- Podkreślam, to jest Instytut Sztuki filmowej, a nie filmu komercyjnego - zadeklarował.
Pozostaje nam wierzyć i mieć nadzieję, że za kilka miesięcy nie będziemy musieli rozliczać go z deklaracji bez pokrycia.