"Klaus" to świąteczny wyciskacz łez. Przepiękna baśń wzrusza i zachwyca
"Klaus" to debiut Netfliksa na rynku pełnometrażowych animacji, który od razu został zgłoszony do oscarowej rywalizacji. "Mają tupet" – pomyślałem przed seansem. Ale szybko zmieniłem zdanie, bo "Klaus" to pierwsza liga i jedna z najbardziej wyjątkowych animacji głównego nurtu.
Netflix od dłuższego czasu udowadnia, że jest doskonałym partnerem dla twórców z odważną wizją. Także w kontekście filmów animowanych, o czym świadczy chociażby wyjątkowa antologia "Love, Death & Robots", w której udział mieli także Polacy z Platige Image. "Klaus" jest familijną animacją z motywem świątecznym i na pierwszy rzut oka nie ma nic wspólnego z brutalnymi, często wulgarnymi historyjkami z tamtych krótkometrażówek. Widać w nim jednak pokłady kreatywności i wykraczania poza utarte schematy, w których utknęły kinowe animacje.
Obejrzyj zwiastun filmu "Klaus":
"Klaus" to nowa wersja genezy mitu o świętym Mikołaju/Gwiazdorze/Santa Clausie. Nie ma w niej miejsca dla legendarnego biskupa Mikołaja, który potajemnie wspierał ubogich i potrzebujących (bez sań i reniferów). Tytułowy Klaus nie jest też pucołowatym brodaczem z reklamy Coca-Coli, choć zdecydowanie bliżej mu do tego wizerunku niż chrześcijańskiej wersji. Co jednak najciekawsze, animowany odpowiednik świętego Mikołaja nie jest głównym bohaterem "Klausa".
Pierwsze skrzypce gra Jesper. Rozpieszczony syn bogacza z branży pocztowej, który wychował sobie roszczeniowego nieroba. Po licznych, nieudanych próbach ustawienia Jespera do pionu, ojciec stawia mu ultimatum. Młody mężczyzna przyzwyczajony do jedwabnych pościeli, służby i wiecznych wakacji, zostaje wysłany na wysepkę na Kole Podbiegunowym. Jesper musi tam rozkręcić placówkę pocztową i przez rok obsłużyć 6 tys. wysyłek. Jeżeli mu się nie uda, ojciec postawi na nim krzyżyk i skończy się luksusowe życie na koszt rodzica.
W miasteczku na zasypanej śniegiem wyspie Jespera wita placówka pocztowa, która przypomina drewniany kurnik po przejściu huraganu. Nowy dom i miejsce pracy jest jednak najmniejszym problemem przybysza z kontynentu. Mieszkańcy Smeerensburga, od których zależy przyszłość niewydarzonego listonosza, skrywają mroczny sekret i zachowują się jak członkowie krwiożerczego kultu…
Brzmi niezbyt świątecznie i familijnie, ale w tym tkwi prawdziwa siła "Klausa", który nie chce być kolejną częścią sagi Disneya, Dreamworksa czy innego giganta świata animacji. Twórcom udało się połączyć komedię pełną gagów, żartów słownych i sytuacyjnych z elementami czarnego humoru i mrocznym klimatem jak z filmów Burtona. Uspokajam rodziców wrażliwych dzieci: te środki wyrazu nie mają na celu przestraszyć, ale zbudować wyjątkową scenerię kontrastującą z tradycyjną estetyką świąt Bożego Narodzenia.
Nie trudno zgadnąć, że Jasper nie tylko będzie dostarczał listy, ale odmieni oblicze wyspy. Oczywiście z pomocą tajemniczego mieszkańca lasu z długą białą brodą i kolekcją drewnianych zabawek.
Oglądałem "Klausa" z całą rodziną i nie ukrywam, że nie tylko wrażliwej żonie łza się w oku zakręciła. Ten film z pewnością wejdzie do kanonu familijnych filmów świątecznych, bo bawi, wzrusza, zaskakuje, a dzieciom przekazuje fundamentalne wartości. Mówi o miłości, poświęceniu, przyjaźni. Ale także o tęsknocie i samotności, którą można przezwyciężyć otwierając się na innych.
"Klaus" to przepiękny film nie tylko w treści, ale i w formie. Sergio Pablos (scenarzysta, producent, twórca postaci "Minionków") przez kilka lat starał się przekonać wytwórnie do swojego pomysłu na nietypową świąteczną komedię, i dopiero Netflix nie bał się podjąć ryzyka. Pablos, dla którego "Klaus" jest reżyserskim debiutem, nie zmarnował tej szansy. Stylu zaprezentowanego w historii Jespera i Klausa nie sposób pomylić z niczym innym. To nie są kolejne "Auta", "Toy Story" czy "Minionki", ale też nie mamy do czynienia z powrotem do klasycznych animacji Disneya. Twórcom "Klausa" udało się osiągnąć przepiękne efekty z grą świateł, niesamowitą głębią obrazu i scenami, które proszą się o stopklatkę i oprawienie w ramki.
"Klaus" zapowiadał się znakomicie i nie zawiódł oczekiwań. Podczas gdy w kinach dominują znane tytuły i sprawdzone pomysły na animację dla całej rodziny, "Klaus" podąża własną ścieżką. Oczywiście nie jest to jakiś awangardowy eksperyment – to nadal wzruszająca komedia świąteczna. Ale jeżeli szukacie naprawdę wyjątkowej opowieści o legendzie świętego Mikołaja, która zachwyci, wzruszy i rozbawi, to czym prędzej odpalajcie Netfliksa. Nieważne, że jest dopiero listopad. Jeżeli teraz go obejrzycie, to przed świętami i tak będziecie chcieli wrócić do Jespera i Klausa.