Małgorzata Pieńkowska: nie zawsze była panią Zduńską
Dziś znana jest głównie jako Maria Zduńska z serialu „M jak miłość”, a prasa chętnie rozpisuje się niemal wyłącznie o jej związkach z telewizyjnym tasiemcem.
Dziś znana jest głównie jako Maria Zduńska z serialu "M jak miłość", a prasa chętnie rozpisuje się niemal wyłącznie o jej związkach z telewizyjnym tasiemcem.
Zanim jednak Małgorzata Pieńkowska na dobre zagościła na małych ekranach, była odnoszącą sukcesy aktorką teatralną i zaliczyła niezwykle udany debiut muzyczny w zespole Formacja Nieżywych Schabuff (w piosence „Klub Wesołego Szampana” to ona wykonuje refren „Chciałabym, chciała”).
Życie jej nie rozpieszczało – zmagała się z chorobą nowotworową, rozpadło się też jej małżeństwo. W maju aktorka skończyła 51 lat. Jak wyglądało życie Małgorzaty Pieńkowskiej, zanim na dobre stała się w świadomości widzów panią Zduńską?
href="http://film.wp.pl/malgorzata-pienkowska-nie-zawsze-byla-pania-zdunska-6025215823365249g">CZYTAJ DALEJ >>>
Tak się zaczęło
Jej rodzice byli fizykami, zupełnie niezwiązanymi ze sceną, ale, jak twierdzi Pieńkowska, to właśnie oni zaszczepili w niej miłość do aktorstwa. Dodaje, że chociaż nigdy nie zaistnieli w branży, to właśnie po nich odziedziczyła talent.
- Wiem, że mój ojciec śpiewał jakiś jazzik w kabaretach, nawet są zdjęcia z tego okresu – mówiła w Na żywo.
- Więc może po nim, może trochę po mamie. Ona dużo mi czytała. Nawet wtedy, gdy byłam już dużą dziewczynką, w piątej-szóstej klasie, potrafiłyśmy siedzieć w łóżku i czytać książki na głos.
''Byłam jak w czepku urodzona''
Zamiłowanie do scenicznych występów było dla niej czymś naturalnym. Grała już w przedszkolu, potem w podstawówce sama założyła teatr. Nic dziwnego, że postanowiła zdawać do szkoły teatralnej. Przyjęto ją od razu.
- Byłam jak w czepku urodzona – mówiła w Twoim stylu. Zadebiutowała na czwartym roku na scenie warszawskiego Teatru Polskiego rolą Anieli w „Ślubach panieńskich” w reżyserii Andrzeja Łapickiego. Odniosła ogromny sukces. Podkreślała, że wiele zawdzięcza swoim nauczycielom.
''Zakaz mówienia o mężu''
Szło jej świetnie. Nie mogła narzekać na brak ról, a w 1991 roku wyszła za Jacka Sobalę, aktora i dziennikarza. Wkrótce na świat przyszła ich córka Inka (na zdjęciu z mamą).
- Był bankiet popremierowy, a potem... No, a potem się po prostu zakochałam – wyznawała w Na żywo. Ale o swoim małżeństwie nigdy mówić nie chciała. - Fajnego mam męża. Jacek to mądry facet i myślę, że nie bez powodu się spotkaliśmy. Ale mamy kontrakt, gdzie jest napisane: „Zakaz mówienia o mężu”. I ja to szanuję.
Niestety, nie wypaliło. Rozwiedli się, jak twierdzili – z powodu konfliktów i różnicy charakterów – w 2005 roku. Od tamtej pory Pieńkowska z nikim się nie związała.
''Tęskniłam do sceny''
Młodej matce i mężatce nie było łatwo łączyć obowiązki zawodowe z życiem prywatnym.
- Byłam zmęczona, chociaż miałam gosposię. Oddawałam jej całą pensję – mówiła w wywiadzie dla Twojego stylu. Ale niespodziewanie dobra passa dobiegła końca. Pieńkowska dostawała coraz mniej ciekawych propozycji.
- Zaczęłam dubbingować filmy, ale tęskniłam do sceny. Na szczęście Inka zaczynała podstawówkę. Mogłam być matką na sto procent – dodawała.
''W teatrze miałam przestój''
Wreszcie, choć była aktorką mocno związaną z teatrem, zdecydowała się przyjąć rolę w serialu „M jak miłość”.
- To jest już drugi mój serial. Przy pierwszym, „Jest jak jest”, panikowałam. Rozmawiałam z opiekunem mojego roku, panem Janem Englertem. Pytałam też pana Andrzeja Łapickiego. Teraz też się wahałam. Ale w teatrze miałam przestój, nie pracowałam tak dużo, jak kiedyś. To jest normalne, bo nie mam już dwudziestu lat. I tych ról jest dla mnie zdecydowanie mniej. Jak ten okres się przetrwa, to podobno później jest już OK – mówiła w Na żywo.
''Choroba bardzo mnie zmieniła''
I kiedy wreszcie jej sytuacja finansowa i zawodowa znacznie się poprawiła, aktorka musiała zmierzyć się z kolejnym problemem. Lekarze wykryli u niej chorobę nowotworową.
Pieńkowska jeździła więc z domu do szpitala, a stamtąd na plan filmowy. Po długim leczeniu udało się jej pokonać raka. Dziś jest już zdrowa, ale z tragedii, którą ją spotkała, wyciągnęła wnioski na przyszłość.
- Choroba rzeczywiście bardzo mnie zmieniła – opowiadała w Angorze. - Doszłam do wniosku, że w życiu najważniejsza jestem ja sama, ale to nie polega na egoizmie, lecz na świadomości, że nie wolno zapomnieć o sobie. Na początku znajomi mówili, że woleli mnie taką, jaka byłam przed chorobą, czyli bardzo rozedrganą, reagującą na wszystko, tylko nie na siebie. Teraz jestem bardziej skupiona na sobie i mniej oceniam innych, bo życie jest takie wielowymiarowe, że trzeba chodzić w swoich butkach i pilnować własnych spraw, nie próbować być mądrym. (sm/gol.)